"Szklanka na pająki" B.Piórkowska


Tytuł: Szklanka na pająki
Autor: Barbara Piórkowska
Wydawnictwo: Nowy Świat
Liczba stron: 169

Barbara Piórkowska jest poetką, dziennikarką i krytyczką literacką. Skończyła polonistykę na Uniwersytecie Gdańskim. Pracowała w  „Gazecie Wyborczej” w Gdańsku, współpracowała z kwartalnikiem literackim „Migotania, przejaśnienia…”. Wydała dwa tomy wierszy.
 „Szklanka na pająki” to jej debiutancka powieść. Od razu jednak muszę dodać, że jak na debiut książka jest naprawdę godna podziwu.

Już pierwsze zdanie: "Najpierw byłam mężczyzną. Nazywałam się Wołodymir Switłyczko i miałam ogromne stopy” wywołuje z czytelniku dreszcze i czuje się, że podróż przez tę książkę będzie magiczna.

Tak też w istocie jest. Poznajemy Aleksandrę – najpierw niemowlaka związanego dwoma pępowinami z matką i Północą. Widzimy jak dziewczynka dorasta, odkrywa świat, próbuje go uchwycić przelewając otaczające ją kolory na papier.
Widzimy pierwsze niepowodzenia, przypatrujemy się miłości do kościoła Mariackiego, wraz z bohaterką odkrywamy Sztukę. Tę nieuchwytną, złapaną tylko przez największych artystów.

Książka Barbary Piórowskiej jest jak obraz. Surrealistyczny w dodatku.
Wszystko dzieje się wokół nas jednak jest dziwnie nieprawdopodobne.  Przypatrujemy się życiu Aleksandry. Niby zwyczajnemu, na tle PRLu, ale jednak jakby było ono przeniesione z inne epoki. Nie z tego świata.

Powieść prowadzona jest w pierwszej osobie. Aleksandra w czasie przeszłym opisuje swoje odczucia nastroje.  Wtedy właśnie widzimy tak ważną w obrazie głębie. Dzięki językowi, narracji książka zyskuje na wartości, staje się czytelnikowi droższa, trafia prosto do jego serca.

Ważną rolę odgrywa, jak w porządnym obrazie, tło. Jest nim Gdańsk. Wolne miasto w trakcie przemian politycznych wraz ze strajkami, Solidarnością, czołgami, kolejkami i kartkami na mięso.
Jednak nie może ono przyćmić pierwszego planu. Jest subtelnie wplecione, nie wpycha się, nie zasłania tego co najważniejsze.

Główny plan zajmuje Aleksandra z jej życiem, dojrzewaniem, kościołem Mariackim, Julkiem, Borutą, dziadkiem, pracownią i roztrzęsioną babcią. Główny plan jak i dalszy jest ubrany w kolory, obrazy, słowa. Czuje się w nim taką lekkość, jaka na zawsze zostaje w duszy.

Pozostaje więc tylko pytanie, a co z Wołodymirem? Czy znalazło się dla niego miejsce na obrazie? Czy znalazł choć kawałek przestrzeni dla siebie? Tego dowiedzieć musicie się sami. Uważnie przyjrzyjcie się obrazowi. Wszystko zależy od perspektywy.

Zdradzę Wam tylko, że ja znalazłam Wołodymira. I że pokochałam tę książkę. Ze spokojnym sumieniem mogę wam ją polecić.

Ocena:9/10


Za możliwość zrecenzowania książki dziękuję wydawnictwu Nowy Świat.

"Indira Gandhi" P.Capriolo

Tytuł: Indira Gandhi
Autor: Paola Capriolo
Wydawnictwo: Zielona Sowa
Liczba stron: 108
Ocena: 4/6

Zapada zmierzch. Nad willą w centrum miasta unosi się dym. Nie, to nie pożar. Na werandzie wokół ognia kilkoro ludzi pali ubrania, meble, przedmioty codziennego użytku.  Wszystko wyprodukowane w Anglii.
Tej dziwnej scenie jakby z boku przygląda się malutka dziewczynka. W rękach ściska swoją lalkę. Musi się z nią rozstać. Bo też jest made in Britain. Lalka ląduje w ogniu. Przedstawienie się kończy. Dziewczynka choć smutna wie, że tak trzeba było. Że to dla dobra Indii.

Mijają lata, dziewczynka staje się żoną, matką, politykiem, osobą „światową”.  Życie jej nie oszczędza, jednak ona ma przed sobą tylko jeden cel, tylko jedno motto: „dobro Indii”. I do tego celu dąży. Pnie się po stopniach kariery politycznej. Zachodzi coraz wyżej. Jednak stopniowo, prawie niezauważalnie „dobro Indii” zamienia się w „tylko ja zapewnię Indiom dobrobyt”. Błąd?

Książka pani Capriolo jest pewnego rodzaju biografią. Jednak nie taką z tysiącami stron, masą faktów, trudnych słów i dat.  To raczej pięknie ilustrowana opowieść o wspaniałej kobiecie, która pragnęła dobra swoich rodaków. Bezwzględnej pani polityk, umiejącej z podniesioną głową przebywać w więzieniu, rządzić swym ludem sprawiedliwie, stawić czoła Amerykanom.

Jednocześnie to historia „córki gór”. Kobiety marzącej o zwyczajnym życiu, dzieciach biegających w ogrodzie, kochającym mężu, długich spacerach, spokoju.
Jednak Indira wiedziała co jest dla niej najważniejsze. Nie góry, które kochała, nie spokój, a dobro Indii…

Historia tej niezwykłej kobiety została zmieszczona na stu stronach. Sto stron przystępnego języka, miłości do kraju, walki o wolność, pomyłkach, kłopotach, smutku, radości. Po prostu sto stron życia. Życia Indiry Gandhi. Premier Indii w latach 1966-77 oraz 1980-1984.

Powieść jest na swój sposób niezwykła – jak każda, których głównych bohaterem jest znana persona. Jednocześnie przemawia przez nią prostota – niewymuszona, wdzięczna. Za to wielkie brawa należą się również autorce. Paola Capriolo wykonała wiele dobre roboty.  Jak widnieje na końcowych stronach: zamiłowanie do pisarstwa i do historii skłoniło ja do podjęcia podróży w czasie i przestrzeni, od klasyków niemieckiej literatury, których tłumaczy, poprzez mity europejskich kultur, które przekłada na współczesną wrażliwość, po bajki, które opublikowała w 1991 roku. Widać w dorobku starczyło jeszcze miejsca na opowieść o wspaniałej kobiecie.

„Indira Gandhi” jest książką przeznaczoną dla dzieci, młodzieży. Jednak ja wciągnęłam się w nią. W życie pani premier, jej wybory, jej rozterki. I bardzo chętnie sięgnę po kolejne książki o tej wspaniałej kobiecie. Bo warto.

Za książkę dziękuje wydawnictwu Zielona Sowa.

"Marzenie Celta" M.V.Llosa


Tytuł:Marzenie Celta
Autor: Mario Vargas Llosa
Wydawnictwo: Znak
Liczba stron: 438



Cela śmierci. Wyrok. Irlandia. Niepodległość. Humanitaryzm. Bohater narodowy . Rachunek sumienia. Demony przeszłości.

Przełom wieku XIX i XX. Kolonizacja na wielką skalę. Roger Casement Irlandczyk, dyplomata Imperium Brytyjskiego wyrusza do Konga. Tam natyka się na wielkie krzywdy, barbarzyństwa, okrucieństwa jakich dopuszczają się Europejczycy.  Rdzenni mieszkańcy są wykorzystywani do pracy ponad siłę, a za niewywiązanie się z niej chłostani, zabijani bez powodu, poddawani okrutnym torturom. Nikt w Europie nie ma pojęcia co tu się dzieje. Dopiero raport Rogera choć trochę otwiera oczy ludności zamieszkującej Stary Kontynent. W niedługim czasie  Irlandczyk po raz wyrusza, tym razem do Amazonii, by i tam ocenić pracę brytyjskiej firmy. To co spotyka na ziemiach Ameryki Południowej przechodzi jego najśmielsze oczekiwania. Krwawe zbrodnie jakich dopuszczają się biali są szokujące i nieludzkie. Swym wymiarem i sposobem wyprzedzają nawet te znane bohaterowi z Afryki.
Roger Casement

Ich opisy po prostu zapierają dech w piersiach. Krwawe rzezie „cywilizowanych” Europejczyków napawają odrazą. Jak człowiek mógł dopuścić się takich czynów, traktując swoich braci jak zwierzęta?! Jak dodatkowo mógł uważać się za chrześcijanina?!
Autor porusza jakąś część umysłu czytelnika, przypomina o podstawowych zasadach humanitarnych, o tym w jaki sposób kiedyś zachowywali się biali i co gorsza jak zachowują się do dziś.

Podczas tych podróży po kawałku również poznajemy duszę, myśli, przekonania, wierzenia głównego bohatera. Widzimy jak zmaga się z wieloma chorobami, prawie niezauważalnie  odczuwamy zmiany jakie zachodzą w jego psychice, jesteśmy świadkami jego boleści, uniesień, zamyśleń nad ludzką naturą.  Przy wszystkich okrutnych Europejczykach to właśnie on jako jeden z niewielu wydaje się postępować fair, tak jak i my byśmy postąpili.

Jednocześnie  do tych człowieczych odruchów w bohaterze narasta nienawiść do Anglii. Karty przesiąknięte są bólem i miłością do Irlandii, która aktualnie należy do Wielkiej Brytanii. Widzimy jak patriotyzm przeradza się w nacjonalizm. Jak w pewnej chwili dobro kraju przysłania wszystko inne, a odzyskanie niepodległości jest priorytetem. Roger postanawia współpracować z Niemcami. Mamy rok 1914 (wybuch I wojny światowej), większość jego przyjaciół jest temu przeciwna, jednak on jest pewien, że cały czas robi wszystko dla Irlandii. Tylko czy można zaufać Niemcom?
Kolejnym czarnym (przynajmniej wtedy tak uważano) zakamarkiem jego duszy jest pociąg do tej samej płci. Irlandia to w tamtych czasach państwo bardzo chrześcijańskie. Homoseksualizm to jeden z największych grzechów, jak więc można poważać człowieka o takiej orientacji? Nawet wielkie zasługi dla Wielkiej Brytanii tego nie zmienią…

Autor przedstawia nam bohatera o dwóch twarzach. Z jednej strony pracującego dla Anglii, a z drugiej głęboko nienawidzącego tego kraju. Z jednej strony etycznego, humanitarnego, który jako jeden z niewielu zachował ludzkie oblicze, a z drugiej niereligijnego, homoseksualistę współpracującego z Niemcami.
Poszczególne cechy wykluczają się. Nie wiadomo przez jaki pryzmat patrzeć na tę postać. Teraz każdy z nas uznałby go za bohatera, w Irlandii kiedyś nie chciano tego przyjąć. Sama orientacja seksualna niszczyła nienaganny wizerunek.

Książka zrobiła na mnie wielkie wrażenie. Początek nie był imponujący, jednak w pewnej chwili mimo ciężkiej tematyki nie mogłam się oderwać. Wielowątkowość, historia oparta na faktach, spacer po zakamarkach ludzkiej duszy. Obok tego nie można było przejść obojętnie. Po prostu musicie przeczytać.


Za książkę serdecznie dziękuję wydawnictwu Znak.

Śniegowa niedziela.


Uff, to tylko ja. Już nie prycham, kicham, warczę. Czuję się na prawdę bardzo dobrze, a co spojrzę na swój stos śmiać mi się chce i co chwila zachodzę w głowę jak ja mogłam wybrać akurat takie pozycje. Wam go łaskawie nie pokażę, powiem tylko, że Picoult tam jest:)
Przez te trzy dni siedzenia w domu, albo raczej leżenia w łóżku z zasady nie miałam siły podejśc do komputera. Dlatego przeglądałam książki, trochę czytałam i kupowałam. Tego ostatniego najwięcej. Najpierw mama przyniosła mi "Pamiętniki Jane Austen"z Biedronki, potem kurier pukał dwa razy, potem jeszcze listonosz...
No, ale co do Austen. Mamusia trafiła oczywiście z "Pamiętnikami..." wtedy kiedy ja przypominałam sobie fragmenty "Dumy...", a więc zaprychana czytałam list pana Darcego (strasznie lubię ten moment:D). Jednak dzieło pani James to zupełnie inna bajka.Ja nie wiem jak to jest, ale na razie podobała mi się tylko przedmowa. I ugrzęzłam na 43 stronie. Cóż, może potem dokończę...
Jednak jak nie Austen to Murakami. Wczoraj skończyłam "Norwegian Wood" i jestem oczarowana. Przyznaję, nie jest to arcydzieło, ale mała perełka i owszem. Teraz w głowie i głośnikach lecą tylko i wyłącznie Beatlesi.
 

W planach jest jeszcze cudowna cieplutka herbatka, ciasteczka i "Na południe od granicy...". Jak na razie u mnie rządzi Murakami!
No, ale najpierw lekcje. Nawet nie chcę o nich myślec.

A Wy co porabiacie?

"Chciwość jest dobra" Z.Machowski


Tytuł: Chciwość jest dobra
Autor: Zbigniew Machowski
Wydawnictwo: Nowy Świat
Liczba stron:288

„Nie jestem niszczycielem – jestem wyzwolicielem! Chodzi o to, panie i panowie, że chciwość jest dobra. Chciwość  przynosi rezultaty. Chciwość wyjaśnia, streszcza i wyraża esencję ducha ewolucji. Chciwość, we wszystkich swych postaciach – życia, pieniądza, miłości, wiedzy – popycha w górę rozwój ludzki.”*

Trudno z jednej strony nie zgodzić się z tą tyradą, a z drugiej trudno, by zyskała ona w naszych oczach aprobatę. Jednak teraz pomyślcie, że wcale nie siedzicie teraz w małym pokoju z laptopem na kolanach, czy w pracy, przy biurku i nie musicie się martwić o to co jest na jutro zadane, albo co ugotujecie na obiad. Usiądźcie i pomyślcie,  że jesteście prezesem największego banku świata, kryzys gospodarczy tylko was wzmacnia, a pewnego dnia dostajecie od Rosjan bardzo kuszącą propozycję, dotyczącą złóż ropy. I co, chciwość chyba jest dobra…

Jednak już na początku autor zasypuje nas masą wątków, które plączą się w umyśle Czytelnika. Z Rosji przeskakuje na Cypr, potem do Ameryki… Bohaterów też jest nadmiar. Jednak w pewnej chwili wszystko zaczyna się zmieniać. Kolejne postacie zostają eliminowane z gry w dosłownym lub przenośnym tego słowa znaczeniu, akcja się klaruje.

Patrzymy – koniec. 300 stron przeleciało, troszkę zajęło i się skończyło. Jednocześnie te 300 stron to zupełna pomyłka, przynajmniej dla mnie. Tak samo temat gazu i afery międzynarodowej. Zdecydowanie nie moje klimaty, nie mój typ wykonania i jedyne co jak na razie widzę w tym dobrego to to, że książka mogłaby zainteresować osób. Mnie nie.

Bohaterowie jak to zwykle bywa w tego typu powieściach nie są idealnie wykreowani. Oni przecież mają być motorem napędzającym akcję i to akurat im się udaje. A że sama akcja jest trochę inna niż bym się spodziewała, to już zupełnie inny temat. Sam język autora, próba przyspieszania czy zwalniania akcji można uznać za przeciętne.

Jednocześnie jestem świadoma, że książka ta nie jest kompletną klapą. Nie jest ona dnem. Na pewno spodoba się osobom, które troszkę bardziej żyją tym tematem, szukają czegoś na odstresowanie i rozluźnienie.  Jednocześnie wiem, że ja od takich książek powinnam trzymać się z daleka.

* cytat z filmu "Wall Street"

Za egzemplarz recenzencki dziękuje wydawnictwu Nowy Świat.
Baza recenzji Syndykatu ZwB

"O modlitwie" C.S.Lewis


Tytuł: O modlitwie. Listy do Malkolma
Autor Clive Staples Lewis
Wydawnictwo: Esprit
Liczba stron: 190

Wybór książki „O modlitwie” był dla mnie dużym zaskoczeniem. Nie wiem dlaczego to ona przykuła mój wzrok. Może z powodu nazwiska autora? Albo cudownej, klimatycznej okładki?
Gdy znalazła się w moich rękach pomyślałam tylko: „No, to czeka mnie lektura na jeden wieczór”. Bo co to jest, 180 stron?  Dłuższe opowiadanie,  kilka tysięcy słów, które nie rozwiną wszystkiego tak dokładnie, jak książka 500 stronicowa. Jednak Lewisowi się to udało, nie po raz pierwszy zresztą.

Udało mu się tylko z jednego powodu: to nie miała być książka z akcją pędzącą do przodu, z „drugim dnem”,  tylko listy do wymyślonego przyjaciela. Dzięki temu autor zachował pewną lekkość i niezobowiązanie.

 „Bez względu na to, jak bardzo brakuje dobrych książek o modlitwie, ja sam nigdy nie zamierzam takiej książki napisać. Nie ma nic złego w tym, że dwóch wędrowców u podnóża gór dzieli się prywatnymi spostrzeżeniami. Ale podobne dyskusje w książce musiałyby robić wrażenie pouczeń. A wygłaszanie pouczeń o modlitwie byłoby z mojej strony bezczelnością.”*
I nie napisał kolejnej książki o modlitwie. Dyskusje nie wydawały się być pouczeniami. Ja przed sobą miałam lekturę trudną i dającą do myślenia.

Czułam się troszkę tak, jakbym stała za autorem i zaglądając mu przez ramie czytała co on tam „nawymyślał”. Listy były dla mnie puzzlami rozrzuconymi na biurku, które jak małe dziecko starałam się ułożyć w całość i zastanawiałam się co do czego pasuje i czy na końcu obrazek mi się spodoba.

Listy były długie, wyczerpujące i pisane dość lekkim językiem. Jednocześnie przemawiały do wyobraźni i nie dało się całości połknąć za jednym razem. Trzeba było się na chwilę zatrzymać, pomyśleć co autor chciał nam przekazać, jak my zaopatrujemy się na daną sprawę.

Puzzle te okazały się zbyt trudne dla mnie. Obrazek mógł wyjść naprawdę piękny, jednak ja gdzieś pogubiłam się, pomyliłam co gdzie powinno być i nie wyszło. Po prostu ilość elementów nie była dopasowana do wieku osoby układającej.

„O modlitwie” jest książką filozoficzną z której po części skorzystałam, jednak czuję, że nie odkryłam wszystkich walorów tego dzieła. Do tego trzeba po prostu stopniowo dorosnąć.

W powieści tej Lewis ukazał oblicze, które po trochu można było wyczuć w Opowieściach z Narnii, czy „Dopóki mamy twarze”. Był to obraz człowieka cały czas poszukującego swojej drogi i ukojenia w rozmowie z Bogiem.

* "O modlitwie..." str. 96

Za książkę dziękuje wydawnictwu Esprit:

"Zima lwów" J.C.Wagner


Tytuł: Zima lwów
Autor: Jan Costin Wagner
Wydawnictwo: Akcent
Liczba stron:286


Biała przestrzeń nie zmącona żadnym ruchem, żadnym odgłosem. Nic, tylko cisza. Cisza tworzona szczęściem, wzajemną miłością. Nagle wszystko się wali. Hala zapada się. Nie zostaje nic. Tylko cisza. Jednak tym razem jest ona przepełniona cierpieniem, niezrozumieniem.
Ale nawet do tej strasznej, sterylnie białej, bolącej ciszy można się przyzwyczaić. Nie wiadomo jednak jaka będzie reakcja na ponowne rozdrapanie rany. Zawalenie się milczącego świata. Czy tym razem czerwona krew spłynie na nieskazitelną biel?

W Święta, które Kimmo Joneata od śmierci żony spędza sam, do domu policjanta puka prostytutka. Kim jest nieznajoma? Czy to w ogóle ważne?
Następnego dnia ginie Patrik – kolega z pracy, patolog. Kilka dni później znany twórca manekinów. Tych dwóch łączy jedno – występ w popularnym talk show. Kto zginie następny i kim jest tajemniczy morderca?

Równocześnie do tych wydarzeń autor opisuje życie kobiety. Śledząc jej losy widzimy emocje jakie próbuje ukryć pod maską opanowania, tragiczne chwile osnute garścią niedomówień.

Wagner nie był, nie jest i nie będzie twórcą niezwykle zagmatwanych akcji. Jego kryminały nie mają w sobie tej dynamiki i napięcia towarzyszącemu poszukiwaniu mordercy. Bardzo często nawet przedstawia nam prawie na samym początku głównego zabójcę. Więc dlaczego tak go cenię?
Tej umiejętności co on nie ma żaden ze znanych mi autorów. Jan Costin perfekcyjnie kreuje bohaterów.
Białe, nieznane postacie z przeszłością autor stawia przed trudnym wyzwaniem (szczególnie dla psychiki) i z pod oka z ciekawością obserwuje co dana osoba uczyni. Czytelnik wtedy nieuchronnie sam zadaje sobie pytanie: A co ja bym na jego miejscu zrobił? I nas też zalewa fala niepewności. Za to właśnie kocham tego pana! Nie bez powodu mówi się o nim „mistrz moralnej niepewności”.

Czytając, miałam nieodpartą wizję białej karty na której pojawiła się wielka czarna rysa. To ona była znakiem bólu, jaki musiał przeżywać bohater. Koło niej po chwili pojawiała się druga. O wiele mniejsza, czerwona. Dla nas nic nie znacząca, a dla danej osoby powrót do przeszłości, złość, ogromne cierpienie. I morderstwo.

Oczywiście sama fabuła, historia, drugi plan jest również dopracowany. Może nie do perfekcji, ale jednak. Autor subtelnie porusza problem utraty rodziców, moc jaką mają przeróżne programy TV, szczególnie te rozrywkowe, samotność, uzależnienie od hazardu, rozpad rodziny. Może nie pokazuje nam tego tak ostro jak Picoult, jednocześnie umie również wstrząsnąć Czytelnikiem. Na troszkę inny sposób. Dlatego osobie szukającej dobrego kryminału psychologicznego nie powinno tu nic zabraknąć.
Ja wiem, że dla niektórych Wagner jest kolejnym pisarzem kryminałów skandynawskich, żadnym specjalnym, jednak jak dla mnie ze swoimi bohaterami jest jednym z ulubionych autorów. I tak niech zostanie.
Ocena: 9/10
Baza recenzji Syndykatu ZwB
Za książkę dziękuję wydawnictwu Akcent.

Wracam do wspomnień... "Dzieci z Bullerbyn"

Dzieci z Bullerbyn” chyba można już nazwać pozycją klasyczną. Lektura szkolna, tak często wznawiana, że nie sposób zliczyć podbiła serca wielu osób. W tym moje.

Każdy dzień, niby zwyczajny przynosił cudowne wyzwania, wiele wydarzeń i mnóstwo ciepła. Razem z dziewczynkami szukałam kryjówki chłopców, spałam w stogu siana, obchodziłam urodziny, święta Bożego Narodzenia, robiłam zakupy, jeździłam na łyżwach.  Setki razy czytałam jak Lasse wpadł do przerębli, jak Ollemu ruszał się ząb i za każdym razem tak samo mocna wszystko przeżywałam.

Astrid Lindgren umiała znaleźć drogę do dziecięcego serduszka. Świetne opisy dobrej zabawy połączone z cudownymi bohaterami , szczyptą humoru, łyżeczką ciepła. Nie mogło być nic lepszego. Dlatego ja pokochałam tę książkę. Mój własny egzemplarz dostałam na siódme urodziny. Ma więc niecałe osiem lat,  a wygląda można by rzec – tragicznie. Jednak ja go uwielbiam, z tymi zagięciami, zakreśleniami. Widać, że był czytany setki razy…

Na pewno nigdy nie wyrażę wszystkich uczuć towarzyszących mi przy lekturze. Większość jest po prostu niewerbalna.  Dlatego teraz przychodzą mi na myśl te nieuchwytne chwile, których Wam nie opiszę. Wy musicie spróbować dotknąć swoich.

Magia tej książki polega chyba na tym, że gdy jako dziecko pokochacie te książkę, nigdy o niej nie zapomnicie i zawsze będziecie reagować podobnie na przeróżne fragmenty, czyli raz będziecie wybuchać śmiechem, raz tylko lekko się uśmiechać, a czasem ze współczuciem kiwać głową.

I dlatego mi ta książka cały czas dostarcza humoru i emocji. Na pewno nie takich jak kiedyś, no, ale zostają jeszcze blade wspomnienia….

"Dzieci z Bullerbyn" A.Lindgren, wyd. Nasza Księgarnia, 1997, tł.I.Wyszomirska

* * *
Tą właśnie opinią chciałabym zacząć cykl "Wracam do wspomnień" w którym będę opisywała książki znane Wam z lat dziecięcych. Wiem, że ta "recenzja" mistrzostwem świata nie jest. Jednak chyba inaczej nie umiałam. To jedna z najważniejszych, jeśli nie najważniejsza książka z lat gdy miałam 6-8 lat i podeszłam troszkę za emocjonalnie.
Oczywiście jeśli ktoś również chciałby sobie zrobić taki "powrót", skorzystać przy tym z bannerka, proszę bardzo:)

Poza tym zapraszam serdecznie do nowego wyzwania. Tematem jest: klasyka dziecięca!
[szczegóły po kliknięciu w banner]

Z nowym rokiem,książkowym krokiem...


 Podsumowań już kilka zrobiłam (choć żadne nie pojawiło się na tym blogu), teraz przyszedł czas na postanowienia noworoczne. Te książkowe i troszkę mniej.
  • Muszę ograniczyć liczbę książek przyjmowaną od wydawnictw. Przez ostatnie pół roku prawie nie miałam czasu na własne  lektury.
  • Chcę, by książki były choć troszkę bardziej ambitne. Niestety złapałam się na tym, że czytam, żeby tylko czytać, bardzo często po prostu tzw. "czytadła", które zaraz wypadają z mojej pamięci.
  • Mam zamiar czytać więcej książek z klasyki dziecięcej. Postanowiłam, że w tym miesiącu kolejno 5, 15 i 25 pojawią się recenzję wybranych pozycji, które zapewne pamiętacie z dzieciństwa. Na pierwszy ogień prawdopodobnie pójdzie "Mała księżniczka". 
  • Postanowiłam bardziej zaznajomić się z klasyką, która jak na razie jest mi prawie całkowicie obca.
  • Mam zamiar przeczytać co najmniej 100 książek w tym roku.
  • Chciałabym lepiej poznać twórczość tych autorów:
    -Jodi Picoult
    -Nicholas Sparks
    -Stephan King
    -Agatha Christie
    -Haruki Murakami
    -Jane Austen (w szczególności)
  • Poza tym muszę wziąć się za naukę i to jest chyba priorytet.

    Chciałabym życzyć Wam w tym Nowym Roku tego co najlepsze. Mam nadzieję,że te 365 dni przebiegnie pod znakiem książek, spokoju, ciepłej herbaty i słonecznych dni. Ściskam Was serdecznie.