18. Wieczorem...

fot. Paweł Kozioł

Tadeusz Różewicz [1921-2014]
Oczyszczenie 

Nie wstydźcie się łez
Nie wstydźcie się łez młodości poeci.

Zachwycajcie się księżycem
Nocą księżycową
Czystą miłością i pieniem słowika.

Nie bójcie się wniebowzięcia
Sięgajcie po gwiazdę
Porównujcie oczy do gwiazd.

Wzruszajcie się pierwiosnkiem
Pomarańczowym motylem
Wschodem i zachodem słońca.

Sypcie groch łagodnym gołębiom
Obserwujcie z uśmiechem
Psy kwiaty nosorożce i lokomotywy.

Rozmawiajcie o ideałach
Deklamujcie odę do młodości
Ufajcie obcemu przechodniowi.

Naiwni uwierzycie w piękno
Wzruszeni uwierzycie w człowieka.

Nie wstydźcie się łez
Nie wstydźcie się łez młodzi poeci.

O pragnieniach, marzydełkach i sztuczkach, czyli Only Lovers Left Alive.

Nie znałam Jarmuscha. Ten kawałek kultury, który zostawił nam, ten zachwyt kilkanaście lat temu, to wszystko mnie ominęło. Aż w końcu obejrzałam Only Lovers Left Alive. Trzeba napomknąć, że to film strasznie specyficzny, praktycznie bez fabuły, film o który kłócą się wszyscy, dzieląc się zgodnie na krytyków, zauroczonych i żyjących tym filmem. Bo to zdecydowanie jest film, który nie spodoba się każdemu, na którym niektórzy zasną, a potem będą krzyczeć, że tego nie powinno się pokazywać (zresztą, polskie kina te krzyki wzięły sobie do serca). Jak niektórzy mówią, po prostu Jarmusch.

Jednak to nie o Jarmuschu dziś będzie. Nie znam Jarmuscha. Mówiłam już. Dziś będzie o mnie, o Adamie, o Ewie, o pragnieniach, książkach, o marzydełkach, Szekspirze i sztuczkach. 


Pragnienia - to te wszystkie niespełnione myśli, bo inni, to te wszystkie potrzeby, by być samemu, samemu oddychać, samemu smakować, powoli, całkowicie, w skupieniu - tylko tak da się potem tym wszystkim podzielić. To również to wszystko czym żyją Adam i Ewa, na pograniczu depresji i euforii, w obiektywie uśmiechniętym. 

Sztuczki - sztuczek jest strasznie dużo. Sztuczki książkowe, sztuczki obrazowe, sztuczki muzyczne. 
Adam i Ewa żyją właśnie wśród takich sztuczek. Sztuczek bez których obejść się nie mogą, które wypełniają im dni, zachwycają na nowo. 
A widzom wydaje się tylko, że Jarmusch upycha w rozmowy, przestrzenie i gesty tych wszystkich pisarzy, kompozytorów, dla własnej przyjemności. I dlatego też widz zaczyna się czuć jak w wymarzonej krainie, gdzie na każdym kroku znajduje inspiracje, spokój i jednocześnie całą wieczność... I co najważniejsze, sam to wszystko czuje i rozumie.

Tak wygląda mieszkanie Adama...
Świat - jednak Adam i Ewa nie żyją jedynie pośród książek i muzyki. Jako wampiry, mają przed sobą całą wieczność i doceniają nie tylko tworzywa ludzkie. Natura, jakiś jedyny w swoim rodzaju związek z nią, taniec, szczęście... Umieją docenić. Zachwycają się sztuką, ale również wybrykami natury. 

Wampirzastość i pierzastość - ale to przecież miał być film o wampirach. I jest. Miało być jak nie z tej ziemi, i jest. Tylko paradoksalnie tę niesamowitość tworzy całe otoczenie dostępne również dla nas, śmiertelników. Wszystkie ciche wieczory, książki, grzyby, poezja, księżyce, muzyka, cytaty wplatane w dialogi. A wampiry? Ta ich nieśmiertelność, która wiąże się ze zdobywaniem krwi, nietolerancją światła... te defekty upodabniają ich do ludzi i dzięki temu właśnie nie czujemy się, jakbyśmy oglądali film o ludziach, nie wampirach. O ludziach, którzy mają trochę więcej czasu na przeżycie życia niż my.

Adam i Ewa 
Ona zrozumiała już to wszystko. Pojęła mechanizm obracania się świata, znalazła najważniejsze wartości, poczuła o co powinna dbać, czego zgubić nie można.
On jeszcze nie. Genialny, jednocześnie strasznie zamknięty, hamletowaty, jakby miał zostawić dla nas perły, jednak chwilę późnej odejść niedoceniony. 
Obydwoje jak dwie twarze jednej osoby. Dwie twarze nas, ta przed i ta kiedyś. Każde inne, chociaż podobne.


Cała reszta - bo przecież nawet ich świat nie ograniczał się do dwóch postaci. Wchodzą ludzie tła - karykaturalnie przerysowana siostra, Szekspir i  człowiek. Wszyscy tworzący tłum, jakby koloryt. Działają, też coś pokazują.

Muzyka i zdjęcia - nawet przeciwnicy nie umieją nie docenić jednego. Ten film ma genialną muzykę, wpasowującą się już nie tylko w obraz tamtego świata. To muzyka do naszej ponurej namiastki również wspaniale przylegająca, która umie zachwycać nawet bez obrazu.
I te zdjęcia. W ogóle, miejsca w których się te wampiry obracają, widoki, gra świateł.

Marzydełka Jarmuscha - jednak przede wszystkim widz czuje, że reżyser zrobił ten film dla siebie. Jakby w jeden obraz chciał wepchnąć wszystko co go inspiruje, zachwyca, co zobaczył, zrozumiał, poczuł. Taka zjawka tego wszystkiego, co zawiera jego życie. Z odrobiną humoru, dużą dozą ciepłego uśmiechu, po swojemu, nie tracąc dystansu i nie wpadając przypadkiem w sentymenty i górnolotne słowa.

A ja obejrzałam i do dziś się zachwycam. Do dziś również marzę, by się tam przenieść, co dzień tworzę jakąś namiastkę tego wszystkiego u siebie. Do dziś wspominam ten film, miejscami żyję nim, uśmiecham się na myśl o nim, czerpię z niego. 
I cieszę się, że nie okazał się tylko filmem, który oglądam dla genialnej obsady.
Polecam. 


Trochę o Beatlesach i biografiach.



Beatlesi

Nie jestem ich wielkim fanem. Gdy popsułam adapter i winyle siłą rzeczy odeszły w kąt, zostałam jedynie z dwupłytową składanką zawierającą ich największe hity - nigdy jej do końca nie przesłuchałam. Co innego trzeszczący Revolver - obok Sgt Peppers chyba jedyny album rozbrzmiewa w moim domu. Relacja raczej odbywa się na linii pojedyncza piosenka - ja. Co jakiś czas przypadkowy singiel wpada gdzieś do środka, czasem tylko po to by być zabawnym, czasem jakby niosąc coś więcej. Ale stosunek do Beatlesów pozostaje niezmienny - lubię, czasem nucę, czasem biegam z nimi, czasem po prostu sobie z nimi istnieję. Ale żeby kupować książkę o nich?

Przecież wszyscy wiedzą, że biografie o wielkich muzyki piszą wszyscy i w nich piszą wszystko (nie mówiąc już o tym, że każda jest najlepsza, najrzetelniejsza, z nieujawnianymi dotąd faktami). A to, że ta jest jedyną autoryzowaną? Owszem, to jakaś marka, dobrze to brzmi, ale z drugiej strony wszyscy sobie zdają sprawę, że choć w niewielkim stopniu musi być ona biografią ugrzecznioną, w której poprawki nanoszono, niektóre ekscesy pominięto czy choć odrobinę wybielono.

Jednak nieważne, dla mnie ta historia miała być pierwszą, więc okazji do porównań nie było. Chyba, że z biografiami innych muzyków. Bo wiecie, biografie artystów to ogólnie taki strasznie specyficzny gatunek. Produkuje się je masowo dla fanów, pisane są też przez fanów, tylko zazwyczaj bardziej wykształconych. Ale człowiek, który fanem nie jest, też może czerpać przyjemność z lektury. Bohaterowie bowiem zawsze są nietuzinkowi, często typowi buntownicy, artyści z krwi i kości. I czytelnik, nie-fan przebiera się w kolejne stroje, zakłada kolejne maski, naśladując kolejne postacie przewijające się przez tę biografię. Zabawa jest cudowna. Jak na scenie, wszystko mamy rozpisane w scenariuszu, jednak to do nas, jako aktorów, należy interpretacja, wniknięcie w tę postać, bo żaden biograf nie opisze dokładnie co dzieje się w głowie i sercu jego bohatera. Może jedynie czytać kolejne notki prasowe z tamtych lat, rozmawiać z najbliższymi, próbować cokolwiek interpretować. I próbować się nie zgubić, to najważniejsze.

Więc było tego trochę. Kilka denerwujących postaci, kilka sympatycznych, całość prowadzona schematycznie, jednak z pewną dozą uśmiechu, humoru i pewnego rodzaju subiektywnego spojrzenia od czasu do czasu.
Po tym wszystkim byłabym usatysfakcjonowana. Zabawa była miła, skończyła się szybko (aż chciałoby się powiedzieć, że za szybko!), jak zawsze. Czytać można, zapełniać takim teatrem cieni wieczory przy kubku kakao i pierwszych wiosennych burzach czy przestarzałych śniegach.

Jednak w książce Huntera Davisa jest coś jeszcze. Coś, co stawia ją te kilka stopni wyżej, co sprawia, że zyskuje własną duszę i umie zaofiarować czytelnikowi coś jeszcze. Książka ma cztery rozdziały na samym końcu. Cztery rozdziały w sercu pulsującego beatlemanią świata. Autor wybiera się do domów muzyków, rozmawia z nimi. I właśnie w tych czterech rozdziałach mamy zapis tych rozmów.

Urzekły mnie.
John pokazał oblicze, o które ja, faszerowana strzępkami wiedzy wirtualnej, nigdy go nie podejrzewałam. Zakreśliłam tam trochę fragmentów, tylko tam. Polubiłam jego ogród, samotność. Nawet nie chciało mi się zastanawiać, czy to nie jakaś poza po raz kolejny. Jeśli tak było, wymagało to od niego dużego poświęcenia. A poza tym, to teraz nie ma znaczenia. Było, choć w malutkim stopniu wpłynęło na moje życie. To ważne.
Podobnie było z George'm. Nie dość, że aktualnie umiem opowiedzieć historie Beatlesów, to jeszcze zaczęłam faworyzować jednego. Cóż, te pięćdziesiąt lat za późno. Jednak jego fascynacje po okresie koncertowania, jego muzyka, kilka słów. Lubię go. Lubię, jak szuka siebie, stara się być odpowiedzialny za to co robi. Lubię też tę niepewność u niego, miejscami jakby brak we własne siły. Ważna jest dla mnie historia, jak zaczął maziać po płótnach.


Takie krótkie anegdotki, zajmujące jedną czy dwie linijki. To one zbudowały te rozdziały, jedynie do nich sobie wracam. Reszta wydaje się być tylko teatrem.

Chociaż nie oszukujmy się, trudno wydać tyle pieniędzy dla czterech rozdziałów. Chyba, że ktoś jest fanem, albo lubi się przebierać i ćwiczyć wyobraźnię. 
W każdym razie cieszę się, że u mnie jest ta książka.

"The Beatles" H.Davis, wyd.SQN, 2013, tł.A.Machura

Pocztówka z Krainy...

Obszerna i pełna uśmiechów.

I)
Van Gogh wiosenny :)
Szczęśliwych, spokojnych, rodzinnych, pełnych śmiechu tkanego perłami, wzroku błyszczącego gwiazdami.

Kochani, każdy Święta przeżywa inaczej, każdy ma inne oczekiwania, wartości, priorytety. Życzę Wam po prostu więc, żeby były to Święta pełne. Pełne rodziny, zmartwychwstania, radości, wiary, nadziei, miłości.

W ten najpełniejszy sposób, w jaki mogą się wypełnić. Po prostu.
Żebyśmy nie zapomnieli o najważniejszym.

II)
A na ten nadchodzący tydzień cudowny wiersz zabrany z inspirującej strony pani Musierowicz.

Ks. Janusz St. Pasierb
Kilka prostych wskazówek

kochaj bardziej Boga niż religię
kochaj bardziej tego kogo kochasz
niż miłość
nie zakochuj się w swojej miłości
to jest śmierć

kochaj pączek który się kiedyś rozwinie
kochaj kwiat bo może nie dożyć jutra
zbadaj swoją miłość do owoców
czy nie jest interesowna
szanuj prawdomówność zimowej gałązki
ona po prostu jest



III)
Aspołeczna Kasia zachęciła aspołeczną Mery i zapewne jeszcze kilkanaście innych osób do pewnej akcji. Akcja wzniosła, lecz prosta do granic możliwości. Zobaczcie sami:

http://oddzialbajka.pl/



Z ciekawszych ps'ów: Pisać zaczęłam na dobre po przerwie, o książkach genialnych i dobrych, wracam do Krainy po Świętach. Na razie idę przeżywać. Czy jak to mówią inni, żyć.

A żeby pocztówkę wypełnić do granic możliwości, retro anioł na zakończenie:


Co czytali Borejkowie?

Uwielbiam ludzi czytających w książkach! Tacy bohaterowie zaraz wydają się sympatyczniejsi, bardziej interesujący, warci uwagi. Od razu też chciałoby się im zajrzeć przez ramię, zobaczyć co dokładnie ich zachwyciło, sprawiło, że się śmieją, co ich inspiruje.
Nie kochałabym aż tak bardzo Alaski, gdyby nie jej Vonnegut i Biblioteka Życia. Juliet, Emma, one nigdy by nie miały takie uroku, gdyby nie zajmowały się pisaniem. 
Jednak gdy myślę o książkach w książkach zawsze na pierwszym miejscy są Borejkowie. To ich dom był wypełniony książkami, to oni czytali na każdej stronie, książki pożyczali, kupowali i prezentowali. 


Czytałam Jeżycjadę wiele razy i to właśnie jej lektura sprawiła, że potem zaczęłam szukać książek, które czytają moi ulubieni bohaterowie. Czasem te tytuły notowałam, czasem tylko zapamiętywałam. Jednak przyszedł czas, by wszystko zebrać w jednym miejscu.

Czytelniczki i Czytelnicy, inspirująca lista książek czytanych przez bohaterów Jeżycjady:

  1. "Ziele na kraterze" M.Wańkowicz
  2. "Odcięta ręka" B. Cendrars
  3. "Dzień tryfidów" J.Wyndham
  4. "Królowa Margot" A.Dumas
  5. "Feynmana wykłady z fizyki"
  6. "Polski młyn" Tischner
  7. "Minuta mądrości" A.de Mello
  8. "Kobiety w czasach katedr" R.Pernoud
  9. "Krystyna, córka Lavransa" S.Undset
  10. "Kubuś Fatalista i jego pan" D.Diderot
  11. "Hamlet" W.Szekspir
  12. "Sen nocy letniej" W.Szekspir
  13. "Fizjognomika" Arystoteles
  14. "Pożegnanie z Afryką" K.Blixen
  15. "Słoneczko" M. Buyno-Arctowa
  16. "Alicja w Krainie Czarów" L.Carroll
  17. "Pies Baskervillów" A.Conan-Doyle
  18. "Makbet" W.Szekspir
  19. "Nasza pani radosna" W.Zambrzycki
  20. "Witajcie w małpiarni" K.Vonnegut
  21. "Małe kobietki" L.M. Alcott
  22. "Emma" J.Austen
  23. "Robin Hood" (ale który? Chyba Wesołe przygody, chociaż pewna nie jestem)
  24. "Dziwne losy Jane Eyre"C.Bronte
  25. "Emilka" L. M. Montgomery
  26. "Rozmyślania" M.Aureliusz
  27. "Gorączka romantyczna" M.Janion (chyba najbardziej interesująca, w końcu Nutria określała ją jako ukochaną lekturą podróżną, a ja jej jeszcze nie czytałam!)
  28. "Miasteczko Middlemarch" G.Eliott
  29. "Wichrowe Wzgórza" E.Bronte
  30. "Krótka historia teatru polskiego" Z.Raszewski
  31. "Mitologia" J.Parandowski
  32. "Myśli" Seneka
  33. "Utwory zebrane" K.Wierzyński
  34. "Róża wiatrów" K.Wierzyński
  35. "Lekcje literatury" S.Falkowski
  36. "O krasnoludkach i sierotce Marysi" M.Konopnicka


Oczywiście, ta lista to taki skrót, przeszukałam jedynie Szóstą klepkę i zaczęłam Pulpecję, jednak taki reaserch zajmuje strasznie dużo czasu, bo nim się człowiek obejrzy, czyta powieść od początku. Dlatego zdecydowałam się jedynie zaufać własnej pamięci oraz notatkom czynionym w zeszycie kilka lat temu. I tak powstała lista. Słowem, gdyby ktoś jeszcze pamiętał o jakiejś książce czytanej przez Borejków, tudzież ich krewnych i znajomych, czekam na podpowiedzi.


A jacy są wasi ulubieni bohaterowie czytający książki?

PS. grafiki pochodzą ze strony oficjalnej Małgorzaty Musierowicz

17.Wieczorem...

Bezdzietny anioł

Właśnie wtedy kiedyś pomyślałeś
że papugi żyją dłużej
że jesteś okrutnie mały
niepotrzebny jak kominek na niby
w stołowym pokoju
jak bezdzietny anioł
lekki jak 20 groszy reszty
drugorzędne genialny
kiedy obłożyłeś się książkami
jak człowiek chory
nie wierząc w to że z niewiary
powstaje nowa wiara
że ci co odeszli jeszcze raz cię
porzucą
święty i pełen pomyłek

właśnie wtedy wybrał ciebie Ktoś
większy niż ty sam
który stworzył świat tak dobry
że niedoskonały
                                                             i ciebie tak niedoskonałego                                                             
że dobrego

Jan Twardowski

Nie wszystkie wpisy muszą być o czymś...

...szczególnie, gdy idzie wiosna.

Nie było stosów? Stosy to tradycja naszej blogosfery, stosy pokazuje się co miesiąc, co tydzień, co chwilę, wszyscy stosy uwielbiają. Stosy, czyli wielkie zbieraniny książkowe, przypadkowe, różnokolorowe, o których można opowiadać. Jednak ja, jako człowiek z natury zapominalski i robiący coś wtedy, gdy przyjdzie mu na to ochota,  stosy w swej blogowej karierze (ekhm, niedługo będzie lat trzy, więc jak to tylko zobaczyłam tę liczbę, zaczęłam uciekać i dlatego między innymi dwa ostatnie tygodnie mnie nie było) ostatnio zaniedbałam.
Jednak idzie wiosna, kapelusze, kolorowe lakiery (jak ktoś umie malować paznokcie...), okulary przeciwsłoneczne, spódnice, rowery, rolki, huśtawki! Mogą więc być i stosy. Będą więc stosy.

A raczej jeden.
Miał być on zachęcający, rzucający się w oczy i wizualnie dopieszczony. Wyszło... Wyszło dużo książek, bałagan straszny, niektóre pozakładane, niektóre zapomniane, wszystko razem strasznie krzywe i... wiosenne przede wszystkim.



 
"Znaczy kapitan" to książka-legenda, jednak jedna z tych legend o których jeszcze nie wszyscy słyszeli. Podobnież świetna, o morzu i podróżowaniu, lecz nie przede wszystkim. Kupiona dawno temu, zaczynana kilka razy. Ale chyba dopiero dziś przyszedł jej czas.

"Nasza rodzina i inne zwierzęta" G. Durrel - to przygarnięte, biblioteczne (z tych stoisk, na których niektórzy zostawiają, a inni biorą nie płacąc, tylko ciesząc się, że mają wreszcie na półce). Wiadomo, Durrel, zwierząt dużo, humoru dużo, będzie na majówkę do kanapki.

"Wilk morski" J.London - szepcze się w naszej rodzinie, że mieliśmy większość książek Londona. Tata miał. Jednak do własnego domu przyniósł wszelkie inżynierskie tomiszcza, a o Londonie słuch zaginął. Więc zbieram go od nowa. Gdy ktoś w bibliotece zostawi, biorę już nawet nie patrząc na tytuł.

"Lala" J.Dehnel - też tak dużo słyszeliście, też tak dobrze opowiadano o tej książce? Podobnież jest polska, ale och i ach plus orzeszki. A ja zazwyczaj na orzeszki nie jestem uczulona. Słowem, będę sprawdzała i być może się zajadała.

"Czarodzicielstwo", czyli mój pierwszy porządny Pratchett. Kiedyś zaczynałam coś, ale czas sobie poszedł, biblioteka kazała oddawać, więc co było robić.

"Miłość w czasach zarazy" G.G.Marquez - wymieniony, w miło się kojarzącym wydaniu Galerii. Wydaje się być porządny, pełnokrwisty, słoneczny, emocjonalny i dopracowany. Na razie czeka. Na dorównujące mu palące słońce.

"1Q84" H.Murakami - tom trzeci, ostatni, niedługo zapewne będą krzyki i podsumowania w Krainie.

"Miasto popiołów" C.Clare - pożyczone, chociaż już czytałam. Miałam sobie przypomnieć (że niby przed filmem), chociaż nie jestem pewna, czy chcę. Ale ogólnie, to wszyscy wiedzą, jakie są te Dary Anioła - typowo młodzieżówkowe, dające się czytać tylko gdy jest tak źle, że nie będzie już gorzej. Więc na to mniej więcej czekają.

"Wypisy z ksiąg użytecznych" C.Miłosz - to zbiór poezji z całego świata (chociaż wydaje się przeważać ta z Dalekiego Wschodu) z komentarzami naszego noblisty. Podczytuję na razie. Po kilka wierszy. Żeby przypadkiem się tam nie utopić.

"Auto da fe" Canetti - ma być dużo książek i outsider. Albo raczej, już jest. Zaczęłam. A ostatnio próbuję wrócić.

"Sztuka i czas" plus "Historia malarstwa" czyli malutkie fascynacje ostatnimi czasy.  Jedną sponsoruje biblioteka, drugą Zły Ludź, obydwie czytane do poduszki, żeby miło się zasypiało czy wstawało następnego dnia.

Jednak Wielki Post finiszuje, ja więc na razie nie będę patrzyła na te książki wyżej, tylko wędrowała sobie z Nimi.