"Ostatnie królestwo" B.Cornwell

Mimo, że „Ostatnie królestwo” miało być dopiero moim drugim spotkaniem z Bernardem Cornwellem wiedziałam, że mogę się spodziewać bardzo ciekawej i pełnej emocji lektury. Pozwoliłam po raz kolejny wciągnąć się w świat średniowiecznej Anglii.

Koniec IX wieku, walka chrześcijaństwa z pogaństwem, Duńczyków z Sasami, potyczki między rodami, widmo wojny, krwawa rzeź. Autor jak poprzednim razem wplótł w historię małego chłopca kawałek historii Anglii. 

Uther w wieku dziesięciu lat podczas bitwy w której poległ jego ojciec, zostaje porwany pojmany przez Duńczyków. Od samego początku zostaje obdarzony sympatią jednego z wodzów – Ragnara. Wiking z czasem zaczyna go traktować jak syna. Chłopiec więc dorasta pośród wrogów ucząc się od nich wojennego rzemiosła. Jednak jak wiadomo los płata nam różne figle, w pewnej chwili Uther będzie musiał wybierać  któremu panu chce służyć, kim czuje się bardziej Anglikiem, czy Duńczykiem?

Bernard Cornwell po raz kolejny świetnie i z niebywała lekkością nakreślił nam twarz średniowiecznej Anglii jednocześnie skupiając się na przemianach głównego bohatera. Tło historyczne tak zagadkowe dla współczesnych naukowców, z tyloma „białymi plamami” otwiera się przed nami. Widzimy jeden z największych najazdów wikingów w historii, napady, bitwy, zagadkowe mury tarcz. Wszystko opisane prostym i jednocześnie wciągającym językiem podkreśla kunszt autora.

Akcja przedstawiana z punktu widzenia Uthera  pozwala nam poznawać jego przemyślenia, odczucia. Czytelnikowi wydaje się jakby sam uczestniczył w poszczególnych wydarzeniach walcząc lub pracując wraz z głównym bohaterem.

Postacie są jak żywe, każdy inny, indywidualny. Autor posiada tę łatwość opowiadania, kreślenia wyrazistych postaci. Oczywiście skupia się głównie na Utherze, jednak dla innych również miejsca wystarczyło.  I tak poznajemy wersję zamordowania św. Króla Edmunda zdecydowanie inną od tej, którą znamy z lekcji, czy całkowicie inne oblicze Alfreda.

Dużą wagę stanowi wątek religijny. W tym czasie Anglia to w większości państwo chrześcijańskie. Duńczycy to oczywiście poganie. Widzimy pogardę dla Boga w oczach wikingów i z tego powodu również dochodzi do różnych starć. Autor (przynajmniej w moich oczach) zdecydowanie trzyma stronę  bożków. Pokazuje nam słabość i chwiejność chrześcijaństwa w tamtych czasach.

„Ostatnie królestwo” to książka zdecydowanie bardziej przygodowa niż historyczna. Wydarzenia z przeszłości są tu wplecione tak umiejętnie, że Czytelnik przyswaja je z wielka przyjemnością nie mogąc oderwać się od lektury.

Powieść świetnie mi się czytało. Nie mogłam się oderwać od wydarzeń i choć na chwilę zostawić świata Uthera. Myślę, że powinna ona przypaść większości z Was. Ja już cieszę się na myśl, że czeka na mnie druga część.

 "Ostatnie królestwo", Bernard Cornwell, IW Erica
Za możliwość przeczytania dziękuję Instytutowi Wydawniczemu Erica

Nie wiesz, jaką książkę wybrać na prezent?!

Kochani, 
macie już wybrane prezenty pod choinkę? Nie? Zobaczcie co przygotowało dla Was wydawnictwo Znak.




Święta już za miesiąc! Nie wiesz, co kupić mamie, przyjaciółce czy koledze? Nie masz pomysłu na prezent dla dziadka, brata albo kuzynki? Od teraz wybór prezentu może być dużo prostszy! Wydawnictwo Znak stworzyło WYSZUKIWARKĘ PREZENTÓW, która ułatwi wybór odpowiedniej książki. Wystarczy wejść na www.prezent.znak.com.pl i określić wiek, osobowość i zainteresowania - aplikacja podpowie Ci, które książki będą najlepszym prezentem dla Twoich najbliższych. Dodatkowo można je kupić ze zniżkami nawet do 30%! Pospiesz się, żeby zdążyć przed świąteczną gorączką!

Wejdź na www.prezent.znak.com.pl!


Oczywiście, jak przypuszczam, Wy już wiecie co chcecie dostac. Jednak może innym się przyda? Poza tym na stronie Wydawnictwa Znak znajdziecie wielkie świąteczne promocje. Ja już sama ostrzę sobie ząbki na książki po zaledwie 19,90.
Miłej niedzieli!

"Siostrzyca"J.Harding

Czy wszystko można pogrupować na czarne i białe, zapominając o innych kolorach? Czy zawsze wszystko co uważamy za słuszne takie właśnie jest? Te pytania zadaje sobie od wieków wiele ludzi.  Nie zadała ich sobie jednak Folerence.


Dwunastoletnia dziewczynka, a zarazem narratorka powieści wprowadza nas w swój świat opisując go własnym, wymyślonym językiem. Oprowadza nas i wciąga coraz głębiej do starego dworu, gdzie na strychu czają się duchy, a  na każdej ścianie wiszą matowe lustra. Od razu również stawia pierwszą pułapkę by złapać w rączki serce czytelnika. Posłuchajcie tego:

„Blithe ma dwa serca, jedno ciepłe, jedno zimne; jedno jasne, drugie zacienione nawet w najsłoneczniejszy dzień.[…] Serce zimne (lecz nie dla mnie! Ach nie dla mnie!) bije w drugim końcu domu. Niekochana i nieodwiedzana biblioteka nie mogłaby bardziej różnic się od kuchni.(…). Od końca do końca mierzy moje sto cztery obute stopy, a szeroka jest na trzydzieści siedem. Trzech mężczyzn, stojących jeden na drugim, z trudem sięgałoby sufitu. Każdy cal ściany – poza drzwiami, zdobionymi zasłonami oknami i siedzeniami pod spodem – od podłogi do sufitu zajmują drewniane półki, wszystkie całe w książkach.”

I jak szanujący się mól książkowy może nie polubić tej istoty zakochanej w książkach, która posiada taką bibliotekę i uważa ją za serce domu? Już od dziesiątej strony dziewczyna należała do mnie. Albo ja do niej…
Przewracając kolejne kartki coraz bardziej wsiąkałam i coraz bardziej czułam klimat gotyku. Przemierzałam wielki dwór, otwierałam drzwi do kolejnych pokoi i co ciekawsze, do ludzkich umysłów. Poznawałam od kuchni zachowania domowników, widziałam ich słabości. Jednak szczególnie skupiłam się na głównej bohaterce, bo to ona tu jest najważniejsza. A Florence pokazywała mi się z coraz to innej strony. Zaskakiwała mnie i coraz to zdumiewała. Wszystko toczyło się na pozór monotonnie dopóki nie pojawiła się ona – panna Taylor…

Dziewczynka od razu widzi, że jest z nią coś „nie tak”. Nowa guwernantka jest inteligentniejsza niż reszta służby i chce wejść z butami prosto w świat stworzony przez Florence. Akcja zaczyna przyspieszać. Widać, że kobieta nie przepada za dziewczynką, za to jest bardzo miła dla przyrodniego brata – Gilesa. Główną bohaterkę zaczynają nawiedzać koszmary, w każdym z luster widzi twarze panny Taylor przez którą czuje się cały czas obserwowana.  Czytelnik w pewnej chwili ma wrażenie, że narratorka po prostu oszalała. Ale czy na pewno? 

John Harding wciągnął  mnie w grę pełną niedomówień i niepewności osadzoną w cudownej scenerii. Każdy z bohaterów jest  dopracowany i przedstawiony z niebywałą wprost lekkością. Czytelnik po pewnym czasie nie może się oprzeć kunsztowi i łatwości posługiwania się piórem, którym autor niepodważalnie operował.
Historia dopracowana w każdym calu, choć w pewnej chwili przyznaję, miałam wrażenie że panuje tam chaos. Lecz nawet on był poukładany. Zakończenie jest wielkim zaskoczeniem. Akcja gna wtedy z niebywała prędkością i jest pełna niespodziewanych zwrotów. Czytelnik co chwila przeciera oczy, by na końcu i tak nie posiadać się ze zdziwienia. 

Gdy tylko odłożyłam tę książkę zaczęły mnie nękać wątpliwości. Bo ja do dziś nie wiem, co było dobre a co złe. Może to po prostu było kolorowe?

"Siostrzyca", John Harding, wyd. Mała Kurka
Baza recenzji Syndykatu ZwB
Dziękuję za możliwość przeczytania książki wydawnictwu Mała Kurka.

"Czas tajemnic" M.Pagnol

 Premiera: 7 grudnia

Znów wybrałam się do Prowansji. Zaopatrzona w kubek gorącej herbaty, koc i miękką poduszkę wyruszyłam w kolejną wędrówkę za rękę z Marcelem…


Po raz kolejny nasz wybór padł na letni domek w którym cała rodzina zwykła spędzać wakacje. Dźwigając ciężkie plecaki z „niezbędnymi rzeczami” dotarliśmy wreszcie tam, gdzie niecały rok temu spędziliśmy niezapomniane chwile. Jednak teraz nic nie chce przypominać tamtych wydarzeń. Lili nie ma już tak wiele czasu na zabawę, Marcel zaczyna się nudzić. Spotyka jednak na swojej drodze Izabelę, ładniejszą niż dotychczasowe dziewczynki, której tata jest „szlachcicem”. Zaczyna się nowy okres w życiu chłopca, jednak równie szybko się kończy, trzeba zbierać się do miasta, gdzie czeka już nowe liceum…

Kolejny tom „Wspomnień z dzieciństwa” przywitał mnie takim samym ciepłem jak części poprzednie. Z łatwością wciągnęłam się w świat małego chłopca i zatonęłam w nim bez reszty. Tym razem już nie przemierzałam beztrosko pól i lasów. Marcel dorastał, przeżywał pierwsze miłości, szedł do nowej szkoły. Nie interesował się już Indianami, polowania stały się rutyną. 

Była za to Izabela. Od razu wiedziałam, że jej nie polubię. Jedna z tych przebiegłych jędz, które umieją omotać sobie chłopca wokół małego palca. Jednak, jeśli teraz zaczynacie sobie myśleć: „No, tak. Ona złamie mu serce i zrobi się kolejna niestrawna historyjka o dziecięcej miłości” to nic bardziej mylnego!  Skończy się trochę inaczej. Jak? Przekonajcie się sami!

Tym co odróżnia „Czas tajemnic” od swoich poprzedniczek jest przede wszystkim zmiana głównego bohatera. Jak wspomniałam wyżej, Marcel dorasta, już nie mówi wszystkiego rodzicom, poznaje prawdziwe oblicze szkoły. Widzimy zmiany w zachowaniu bohatera, zmiany ciekawe, które ubarwiają kolejne przygody.
Liceum do którego trafia tuż po wakacjach też różni się od dawnej szkoły. Chłopiec, który kiedyś był wzorowym uczniem teraz tonie w przeciętności. Na szczęście tylko ocen, bo jego życia nie można do przeciętnych zaliczyć. Autor po raz kolejny przypomina nam, że w książkach nie musi na co drugiej stronie lać się krew, a akcja pędzić w szaleńczym tempie, by Czytelnik nie mógł się oderwać.

Na uwagę zasługuje łatwość z jaką Pagnol operuje językiem. Wszystko czyta się łatwo i szybko, zatrzymując się na poszczególnych fragmentach, by zastanowić się nad podobieństwami między życiem swoim, a francuskiego pisarza.  Tak jak w pierwszej części, a nawet bardziej Czytelnik z łatwością połyka kolejne strony.

 „Cza tajemnic” to książka nad którą spokojnie można usiąść z kubkiem gorącej herbaty i zatonąć bez reszty. Zaryzykuję stwierdzenie, że jest lepsza od poprzednich części. Urzeka swoją prostotą, klimatem i humorem, którego autorowi nie brakuje. Idealnie nadaje się zarówno  na zimowe wieczory jak i letnie popołudnia.  Z niej po prostu tchnie ten niepowtarzalny zapach Prowansji, słońca, zabaw, szczęśliwego dzieciństwa…

"Czas tajemnic", Marcel Pagnol, wyd. Esprit, 2011
Za przedpremierowy egzemplarz recenzencki serdecznie dziękuję wydawnictwu Esprit

Wyniki wygrywajki!

Witajcie,
przepraszam, że recenzje nie pojawiają się tak często i bardzo rzadko odwiedzam Wasze blogi. Niby druga gimnazjum to nic specjalnego, jednak jakimś cudem cały czas chodzę zaganiana.Nadrobię to w weekend, obiecuję. Wtedy również powinna się pojawić recenzja "Czasu tajemnic".
Teraz przejdę do o wiele bardziej interesującej Was części notki. Mianowicie do wyników. Dzięki uprzejmości IW Erica miałam do rozdania aż trzy egzemplarze książki "Crimen". Z powodu tego zaganiania i zmęczenia nie ma fotorelacji jednak przyrzekam, że wszystko odbyło się zgodnie w regulaminem. A zwycięzcami są...
GRIZZLY
EJDŻITA49
DUSIA
Gratuluję, dziewczyny.
Proszę o kontakt na mojego maila pudelko-czekoladek@wp.pl

"Cień wiatru" C.R.Zafon


Tytuł: Cień wiatru
Autor: Carlos Ruiz Zafon
Wydawnictwo: Muza SA
Ilość stron: 520
Ocena: 6-/6


Carlos Ruiz Zafon. Jednej z najpoczytniejszych autorów. Dlaczego sięgam po niego po raz pierwszy dopiero teraz? Niestety mam uraz do wszystkiego co modne. Autorzy wszędzie zachwalani dla mnie okazują się zazwyczaj przereklamowani. Po prostu bałam się zepsuć tę magię, którą na pewno promieniowałaby książka gdybym wyciągnęła ją całkiem nieznaną z biblioteki lub antykwariatu. Jednak zaryzykowałam. Czy było warto?

Rok 1945. Wczesnym rankiem ojciec przyprowadza dziesięcioletniego Daniela Sempere na  Cmentarz Zaginionych Książek. Chłopiec musi wybrać sobie jedną z książek i „zaadoptować ją”, czyli ocalić od zapomnienia. Traf chciał, że wybiera on sobie „Cień wiatru” nieznanego nigdzie Juliana Caraxa. Chłopiec jest zauroczony książką.  Mijają lata a on nadal próbuje odnaleźć inne dzieła tego autora. Jednak na tych książkach zależy również  komuś innemu, człowiekowi bez twarzy, który chce je wszystkie zniszczyć.

Wydaje się, że tak przedstawiona fabuła jest troszkę nazbyt banalna, by poruszyć serca tak obeznanych z literaturą moli jak Wy. Jedyne co może zainteresować to fakt, że wszystko kręci się wokół książki. Jednak Zafon nie daje się wciągnąć w jednowątkowe czytadło sensacyjne. Już po kilku stronach widzimy, że wcale nie ma zamiaru skupić się tylko na walce Daniela z tajemniczym człowiekiem. Zamiast tego dorabia nowe wątki w teraźniejszości, odkrywa po kolei karty z przeszłości. W końcu granica między tymi dwoma światami się całkowicie zaciera, a Czytelnik jest wciągnięty w fantastyczną przygodę i nie ma sił, która oderwałaby go od książki.

Dzieje się to za sprawą lekkiego, łatwo przyswajalnego języka jakim operuje autor. Nie wchodzi on w wielkie słowa o niezrozumiałym znaczeniu. Oczywiście nie ogranicza się też najprostszych wyrazów i krótkich zdań. Jest pomiędzy, albo raczej ponad tą granicą i dzięki temu widać jak na dłoni jego talent.

Kolejnym, doszlifowanym prawie do ideału elementem są bohaterowie. Jedni napełniają grozą, inni wzbudzają ciekawość lub sympatię. Zafon zastosował całą paletę charakterów ludzkich mieszając ze sobą różne cechy. Wyszło świetnie. Zarówno postacie pierwszoplanowe jak i te epizodyczne są przemyślane i na pewno nie bezbarwne. Moje serce zdobył (jak chyba większości) Fermin Romero de Torres. Człowiek wygadany, niebywale kurtuazyjny, wywołujący uśmiech na twarzy. Żeby nie był zbyt szablonowy autor dodał mu również ciężką przeszłość, czasem widoczną w gestach, słowach. Cudownie połączył niezłomność charakteru, pogodę ducha, nawet na dnie obyczajów społecznych.

Jednak największy szacunek do autora mam za cudowną kreację Fumero. Wiem, że w czasach gdzie rządzą paranormalne czyste zło powtarza się w prawie  każdej prawie książce i staje się coraz bardziej oklepane, jednak to jak Zafon przedstawił tego człowieka po prostu mnie uwiodło. Szczególnie, że jego cechy i czynniki kształtujące charakter odkrywał stopniowo i nie w takiej kolejności, jakiej byśmy się spodziewali.

Akcja czasem pędzi do przodu z zawrotna szybkością, a czasem zwalnia, dając chwile wytchnienia Czytelnikowi, który może w tym czasie podziwiać cudowną scenerię Barcelony. Autor oprowadza nas po niej pokazując w największej tajemnicy opuszczone kamienice, cudowne romantyczne uliczki, pałacyki z którymi wiążą się dziwne historie…

Książka po prostu mnie urzekła. Zaczarowała. Jednak na początku nie byłam tego taka pewna.  Czasem patrzyłam na okładkę myśląc „arcydzieło to to nie jest”. Po pewnym czasie ze zdumieniem kątem oka spostrzegałam, że nie mogę się oderwać. Ja przygód Daniela nie śledziłam, ja w nich uczestniczyłam! Całym sercem znajdowałam się tam, w Barcelonie, która odradzała się na moich oczach po tragicznej wojnie domowej. Patrzyłam również jak odradza się Julian Carax. Jego życie w końcu nabierało sensu, a nadawał go mu Daniel, ten mały chłopiec…

Nie umieściłam tu nawet połowy tego co umieścić chciałam Było tyle szczegółów składających się w całość, które po kolei smakowałam i których nie sposób nie zauważyć. Sięgnijcie sami nie pamiętając o mojej recenzji i po prostu tego wszystkiego posmakujcie.Obojętnie obok niej nie przejdziecie.

Niestety jakaś uparta cząstka mojej duszy wytrwale mówi: „tak, to prawda, ale czy na pewno ta książka ma wszystko czego wymaga się od arcydzieła?! Wiesz przecież, że tu brakuje tego „czegoś”.” No tak, brakuje. Nie wiem, czy sprawił to fakt, że książka wychwalana jest pod niebiosa i po prostu aż tak reklamowana przeszkadza mi, czy może naprawdę tam czegoś brakuje. Dlatego by mieć czyste sumienie muszę postawić ten minusik przy ocenie. Mimo wszystko książka jest jedną z ważniejszych w moich zbiorach.

Coś, czyli stos.

Cześć,
od dwóch dni chodzę i cieszę się jak głupia. Dlaczego? Książki przyszły. Miałam ambitne plany, by pokazać wam stosik pod koniec miesiąca, ale nie mogłam wytrzymać.Wszystkie książki poza jednym wyjątkiem są kupione przeze mnie w tym miesiącu...



 I od dołu:
"Na plebanii w Haworth"- książka wyczekana, wymarzona, czyli dzieje rodziny Bronte u mnie na półce.Zakup przez internet.
"Siostrzyca" - zakup wczorajszy z empiku. Nie wiem co jest ze mną nie tak, ale gdy do empiku wchodzę czuję,że mam za duży wybór i krążę wokół półek jak duch na nic nie mogąc się zdecydować. Co najdziwniejsze wychodzę z jedną, góra dwiema książkami. A jak robię zakupy w małych księgarniach lub przez internet kupuję po kilka(naście) książek.
"Biała jak mleko, czerwona jak krew" - tak, już ją mam.Cieszę się jak dziecko, bo nie mogłam się jej doczekać. Gdy stałam już przy kasie moja koleżanka mówi, że ma ją i może pożyczyć. Jednak jestem za bardzo z tych którzy lubią mieć wszystko na własnej półce:D
"Dogonić rozwiane marzenia" - z wymianki na LC, od Bujaczka. Dziękuję:*
"Na południe od granicy, na zachód od słońca"- kolejna z internetowego szaleństwa. Moje pierwsze spotkanie z tym autorem, mam nadzieję, że wypadnie pozytywnie.
"Duma i uprzedzenie" -czytałam, ale kupić też musiałam. Teraz będę sobie przypominać.
"Wichrowe wzgórza"-ok, przyznaję, jeszcze nie czytałam tego arcydzieła literatury angielskiej. Na e-booku nie mogłam się wczuć w nastrój, jednak teraz jestem gotowa!
"Portret Doriana Graya" - mam, mam!!! Po tylu pozytywnych recenzjach musiałam kupić.
"Sklepik z marzeniami" - kolejna perełka. Jestem strasznie ciekawa jak wypadnie moje drugie spotkanie z Kingiem...

I szlaban. Koniec z kupowaniem książek do stycznia (poza małymi wyjątkami), bo kto to widział, żebym przez ledwie dziewięć dni kupiła osiem książek?! Jednak wiedzcie, że mam żelazną wolę i powstrzymałam się przed kupieniem:
"Gry o tron" - ma mój wujek, od niego pożyczę, a jak pierwsza część się spodoba, to kupię sobie całą serię na Gwiazdkę.
"Nevermore" - teraz trochę żałuję,ale nadrobię to niedługo.
"Shirley" - jedna z książek Charlotte Bronte, a jednak się powstrzymałam! Jednak kiedyś będę musiała sobie sprawić...
Więc na dwa miesiące szlaban, poza "Nevermore". Teraz przygarniam tylko książki od wydawnictw i z biblioteki! Obiecuję!
PS. A i one przyjdą niedługo, bo panie z wydawnictw już paczki powysyłały...
Przypominam o WYGRYWAJCE!

"Dopóki mamy twarze" C.S. Lewis


Tytuł: Dopóki mamy twarze
Autor: Clive Staples Lewis
Wydawnictwo: Esprit
Ilość stron: 360

Nie było jeszcze nikogo kto by pojął czym tak naprawdę jest miłość. Tak samo nie ma nikogo, kto by odnalazł samego siebie. Człowiek z natury stanowi dla siebie zagadkę. Jednak każdy próbuje i czasem konsekwencje tego są straszne….

W starożytnej Galome żyje król, który ma dwie córki, piękną Rediwal i szpetną Orual. Kilka lat po nich na świat przychodzi malutka Istra (z greckiego Psyche), a jej matka umiera przy połogu. Dziewczynka olśniewa wszystkich swoją urodą. Uważana jest za boginię, wiele osób prosi ją by im pobłogosławiła, dotknęła. Jednak niedługo później w kraju nastaje czas zarazy. Ludzie umierają, plony gniją. Wszyscy uważają, że to bogowie chcą, by Psyche wróciła do nich. Dlatego król decyduje się złożyć ją w ofierze. Przeciwni temu są jedynie Orual, która pokochała Istrę jak własne dziecko i Lis – grecki niewolnik, doradca króla, nauczyciel obydwu dziewczyn. Jednak decyzja jest nieodwołalna…

Historia opowiedziana w książce „Dopóki mamy twarze” zaczarowała mnie. Już po kilku kartkach wiedziałam, że nie będę mogła się oderwać. Lewis umiejętnie operował językiem sprawiając, że czytelnik pochłaniał stronę po stronie jakby czas dla niego nie istniał. Widział tylko to co dzieje się w Galome. Autor tym czasem prowadził nas po łąkach, komnatach, lasach. Czuliśmy na twarzach oddech bogów, gniew króla, frustracje poddanych. 

Przyczynili się do tego niewątpliwe bohaterowie, świetnie zarysowani, przedstawieni. Tam nie było miejsca na potknięcia stylistyczne, czy nieścisłości. Bohaterowie sami byli historią. Swoim charakterem sprawiali, że czytelnik stawiał sobie pytania, szukał odpowiedzi, wsiąkał.

Szczególnie zafascynowana byłam osobą narratorki – Orual, której decyzje napędzają całą akcję. Nieraz zatrzymywałam się na chwilę, by zastanowić się, jak ja bym się na jej miejscu zachowała, co bym zrobiła. Jej charakter był dla mnie zagadką. Jej miłość do Psyche z czasem stawała się po prostu niebezpieczna.

Oczywiście książkę możemy uznać za zwykłe fantasty, którym niewątpliwie jest i na tym koniec. Jednak to by było bez sensu. Nie zauważylibyśmy tej głębi, którą stara się nam pokazać autor, nie wyciągnęlibyśmy nic z tej powieści. Dlatego proponuję pójść szczebelek wyżej, zobaczyć co Lewis chce nam przekazać.

Choć jak powiedziałam,  od książki nie mogłam się oderwać, nie wiem jak to się stało. Patrząc na to z boku książka nie powaliła mnie na kolana całkowicie, czasem faktycznie, widziałam w niej tylko interesującą historię, nic więcej. Jednak nawet ta historia była tak magiczna, zajmująca, że mój szacunek dla pana Lewisa wzrósł. Wymagania również.

Nie mogłam pominąć również porównania do „Opowieści z Narnii”. Seria jest najbardziej znanym dziełem autora w naszym kraju i wiele osób sięga po nią w niewłaściwym czasie strasznie się rozczarowując.  Opisywana przeze mnie książka jest całkowicie inna. Nie ma tu tak oczywistego nawiązania do Biblii, jest przeznaczona dla całkowicie innej grupy wiekowej. Dzięki swej przystępnemu językowi  powinna zainteresować większość z Was.

Nie mogłabym nie wspomnieć o okładce. Jest cudowna, to ona tak na prawdę nakłoniła mnie po przeczytania tej książki dawno temu. Ta kobieta przyciąga wzrok. Nie sposób przejść obok niej obojętnie.

„Dopóki mamy twarze” to historia drogi życia kobiety samotnej, która popełniła kilka błędów za które zapłacił najwyższą cenę. Książka o miłości której rozum nie był w stanie dorównać, opowieść o poszukiwaniu prawdy, wierze.Arcydzieło Lewisa, które powinno Was zainteresować

Książkę mogłam przeczytać dzięki uprzejmości wydawnictwa Esprit.

"Zabić drozda" H. Lee


Autor: Harper Lee
Tytuł: Zabic drozda
Wydawnictwo: Pruszyński i S-ka
Ilość stron: 360




Trudno jest sięgać po książkę, gdy wie się, jaką opinię sobie „wyrobiła”. Tak było z powieścią Harper Lee. Wiedziałam, że przeczytać muszę, jednak w środku siedziały obawy „-A jak czegoś nie zrozumiem? Jak się na niej całkowicie zawiodę?” gadało coś w głowie. Jednak postanowiłam się przełamać,  przeczytać i gdy zaczęłam… oniemiałam.

Zaczęło się niespodziewanie. Autorka powierzyła narrację ośmioletnie j Smyk, która jak każde dziecko w jej wieku ma spostrzeżenia niebanalne, jednocześnie ubrane w śmiesznie proste słowa. Widzimy obraz życia z tamtego okresu. Pierwsze przyjaźnie, dni w szkole, harce, zabawy w teatr, a podczas tych  prozaicznych i jakże miłych czynności autorka wprowadza nas w świat Ameryki z lat 30. Poznajemy  mentalność  ludzi z tamtego okresu, to ograniczenie i dzielenie na czarne i białe. Jednak pani Lee nie ma zamiaru trzymać się stereotypów.  Pokazuje, że człowiek nawet bez ukończonej szkoły może myśleć inteligentniej niż ci „wykształceni”. Pokazuje, że świat choć  technologia niewątpliwie poszła do przodu, to się nie zmienił. Ludzie zawsze są tacy sami. 

Tak kończy się część pierwsza. Wchodzimy powoli w decydującą fazę procesu Toma, który został niesłusznie posądzony o pobicie i gwałt. Jednak jest przegrany jeszcze przed rozpoczęciem. Dlaczego? Bo jest Murzynem. W tamtym okresie jeszcze nie ma pojęcia rasizm. Ludzie biali są lepsi od tych kolorowych i już. Mimo tego Atticus (ojciec Smyk) postanawia bronić Toma. Większość mieszkańców jest tym zdziwiona i oburzona. Zaczynają się prześladowania nie tylko Atticusa, ale również dotyka to jego dzieci.
Podczas tych wydarzeń Smyk dorasta, zaczyna rozumieć pewne rzeczy, dokonywać wyborów. Czytelnik te spostrzeżenia czyni wraz z nią, wrasta w historię, zaczyna uświadamiać pewne rzeczy.

Książka niby banalna, jednak po raz kolejny otwiera nam oczy na ludzką dolę, przypomina o tym, o czym tak często zapominamy. Myślę, że ta niepowtarzalność  „Zabić drozda” tkwi w fakcie, że wydarzenia są widziane oczami dziecka. Powiecie, to już było, ba, coraz więcej autorów się do tego ucieka. Jednak cały czas twierdzę, że ta powieść ma w sobie to COŚ co wybija ja ponad inne książki. Nie wiem, czy sprawia to niepowtarzalny klimat, łatwy język,  naturalność bohaterów, czy może te spostrzeżenia, które dla niektórych mogą wydawać się śmieszne, a w których ukrywa się prawda.

Powieść pani Lee nie bez powodu cieszy się uznaniem od ponad pół wieku. Książka jest przeznaczona dla wszystkich. I tych dużych i tych małych, bo zasady są jednakowe dla wszystkich.