"Operacja Seegrund" V.Klupfel, M.Kobr

Wydawnictwo: Akcent
Rok wydania:2012
Liczba stron: 366

Historia często nie daje o sobie zapomnieć. Chociaż przemija, w umysłach niektórych trwa wiecznie, czekając na odkrycie. Bo na ziemi zostało jeszcze wiele „białych kart”…

Sroga zima. Nad jeziorem Alat przechodzący z rodziną komisarz dokonuje makabrycznego odkrycia – znajduje umierającego nurka leżącego we własnej krwi. Skąd on się tam wziął i dlaczego próbował nurkować w miejscu zabronionym?
Kluftinger wpada na trop czegoś więcej niż tylko domniemane morderstwo. Jeszcze nie wie, że będzie musiał zajrzeć głębiej, dalej, może nawet pod wodę, by znaleźć rozwiązanie.

Tak jak w „Szczodrych godach”, sama akcja nie pędzi do przodu, nie gna z zawrotną prędkością tylko po to by dobić do celu. Ona płynie w rytm bawarskich rytmów po to, by po kawałku odkrywać nowe karty, odsłaniać  nieznane fakty, czasem gmatwać i jeszcze bardziej komplikować zagadkę.

Bohaterowie? Prócz ulubionego komisarza autorzy wprowadzili nowe postacie. Mieliśmy okazję bliżej poznać syna Kluftingera - Martina, jego dziewczynę Miki i co najważniejsze współpracowników z policji. W tym panią Friedel Marx - kobietę twardą, palącą na okrągło fajki, wyrażającą się jak szewc. Jak można było się spodziewać, naszemu bohaterowi trudno było się pogodzić, że musi pracować z NIĄ. Do wszystkiego można było się przyzwyczaić, a panna Marx wnosiła trochę smaczku do tej powieści.
Jednak to nie ona grała główne skrzypce, a nasz komisarz. Stary, dobry, troszkę zacofany. To właśnie w „Operacji…” stał mi się jeszcze bliższy. Najlepiej określają go chyba słowa Jakuba Demiańczuka:

Postać komisarza  Kluftingera jest nie mniej fascynująca od Herkulesa Poriota, a o wiele bardziej od niego ludzka i zabawna.

Trudno się z tym stwierdzeniem nie zgodzić. Bojaźń przed nowoczesnością, a jednocześnie chłonny umysł. Świetne połączenie. Po prostu człowiek z krwi i kości.

Co do samej zagadki, skonstruowana jest ona naprawdę intrygująco i jakże nie charakterystycznie dla tego duetu! Ma w sobie coś z nowoczesnych thrillerów medycznych,  dawnych filmów wojennych, a nawet dobrych komedii! Prócz akcji pokazanej ze strony prowadzących śledztwo mamy jeszcze „wkładki”, gdzie wypowiada się sprawca. Zabieg ten ożywia całą powieść.

Podsumowując, choć mamy kilka „nowości”, to zarówno styl jak i sama postać komisarza nie zmieniła się. Utrzymała ten sam wysoki poziom jaki mogliśmy obserwować czytając „Szczodre gody”. Ba, co więcej, nawet go trochę podniosła. Chwała za to autorom! A „Operację…” polecam wszystkim fanom niemieckich kryminałów z czystym sumieniem.

Za możliwość przeczytania i zrecenzowania "Operacji Seegrund" dziękuję portalowi:


"Zaskoczony radością" C.S.Lewis


Autor: Clive Staples Lewis
Wydawnictwo: Esprit
Rok wydania: 2010
Liczba stron: 346

Urodziłem się zimą 1898 roku w Belfaście jako syn prawnika i córki pastora”

Tak zaczyna się historia życia człowieka nieprzeciętnego, jednego z większych pisarzy, którego dzieła zna większość z nas. Niepozornie, prawda? Jednak to tylko złudzenie. Sama książka na pewno nie należy do tych niepozornych. Jest raczej jedną z tych, o których się nie zapomina, jest historią do której chce się wracać, po to by samemu rozumieć coraz więcej…

Beztroskie zabawy wraz z bratem, śmierć matki, odsunięcie się ojca, pierwsze przyjaźnie, szkoły, wojna, uniwersytet. A na to wszystko składa się wiele czynników, wydarzeń, anegdot, myśli, niewypowiedzianych słów. Po prostu życie.

Jednocześnie opowieść o długiej drodze, jaką bohater przeszedł, by ponownie stać się chrześcijaninem. Pokazująca z czym się musiał zmierzyć, jak czasem wiele miał szczęścia, jakich ludzi spotkał na swojej drodze, tylko po to, by zrozumieć i odnaleźć Radość. Nie boi się przyznać się do błędu. Patrzy na to z dystansem, a jednocześnie wielką zadumą.

Przyznaję, że mimo, iż samego Lewisa bardzo chciałam trochę „lepiej” poznać, to obawiałam się tej pozycji. Moment nawrócenia się, rozmów o Bogu – bałam się, że będzie to po prostu nie do przebrnięcia. Jakże miło się rozczarowałam!

Po pierwsze, dostałam Lewisa w swoim najlepszym wydaniu, czyli z charakterystyczną dla niego lekkością słowa i refleksją. Nie czytałam tej książki, ja po prostu przez nią płynęłam, chłonąc cudowne opisy, rozmowy, rozmyślania, wątpliwości autora. Anglia z początku XX wieku, ze swoją niesamowitą atmosferą , nie chciała puścić. Chociaż akcji nie można zaliczyć do tych trzymających w napięciu, to od książki i tak oderwać się nie można. Ma w sobie coś takiego, że stworzona jest do delektowania się i pochylenia nad nią przy kubku dobrej herbaty.

Teraz powinni być opisanie bohaterowie. Jednak, czy ja mam prawo oceniać ludzi, o których Lewis pisze? Co więcej, czy ja mam prawo oceniać jego?! Raczej nie. Dlatego wspomnę tylko, o fakcie, iż nasz główny bohater stał się moim przyjacielem „na odległość”, za jego charakter, wady, zalety polubiłam go i to raczej już się nie zmieni.
Dodatkowo na zawsze stałam się fanką profesora Kirka. Chciałoby się jeszcze dodać: „Jak szkoda, że tak mało jest na tym świecie tego typu ludzi…”

Nie mogłam również wspomnieć o fakcie, który już na samym początku przemówił na korzyść Lewisa, a mianowicie, fragmenty o książkach. Opinie, czasem dysputy, czy luźne przemyślenia – wprost uwielbiam te strony i mogę do nich wracać na okrągło. Szczególnie urzekło mnie to zdanie:

„Wreszcie przyszła kolej na książki Beatrix Potter – pierwsze naprawdę piękne książki w moim życiu.”

„Zaskoczony radością” to książka wspaniała. Nie twierdzę, że arcydzieło, czy zwalająca z nóg powieść. To książka, która po prostu idealnie trafiła w mój gust, sprawiając, że będę do niej jeszcze wiele razy wracać, chociażby tylko po to, by odkryć wszystko na nowo i nauczyć się czegoś jeszcze…
Czy Wam się spodoba? Nie wiem, jednak radzę, spróbujcie!

Za książkę dziękuję wydawnictwu Esprit.

"Śniadanie u Tiffany'ego" T.Capote


Autor: Truman Capote
Wydawnictwo:Albatros
Rok wydania: 2010
Liczba stron:216

Śniadanie u Tiffany’ego” – jedna z najbardziej znanych książek Trumana Capote. Do drzwi literatury światowej zapukała po premierze ekranizacji z cudowną Audrey Hepburn w roli głównej. Dzięki wspaniałej kreacji tej aktorki miliony zakochały się w postaci Holly Golightly i zapewne nie zapomną o niej jeszcze długo.

Sama nowelka, pierwowzór filmu jest mistrzowskim obrazem Ameryki z początku XX wieku, a jednocześnie wspaniałą opowieścią o poszukiwaniu samego siebie.

Jeśli chcielibyśmy powiedzieć coś o fabule mówilibyśmy tylko o Holly. Jej wszelkie perypetie: zamieszanie w aferę narkotykową, romanse z licznymi mężczyznami (zazwyczaj milionerami), nauka portugalskiego, przyjęcia, gubienie kluczy to wszystko składa się na całkowity obraz. Naiwny? Nudny?
Nic z tych rzeczy! Te zdarzenia, małe, większe, wciągają tylko jeszcze bardziej w świat tamtych ludzi, a dokładnie pewnej panienki i jej otoczenia.

Jednak nie przyglądając się głębi nie zauważylibyśmy tego, co autor chciał nam ukazać, kogo miała symbolizować postać Holly. Bo ta dama jest dość ciekawym osobnikiem. Słodka, miła, słowem rozbrajająca, z drugiej strony pewna siebie, trochę rozwydrzona, straszna bałaganiara. Czasem lekkomyślna, lecz inteligentna. Oszustka. Ale szczera.

Po bliższym przyjrzeniu zyskiwała, człowiek zaczynał ją rozumieć, czuć nawet coś na kształt zrozumienia i litości. Jednak tak po prostu nie da jej się opisać. Każdy sam powinien ją poznać i ocenić:

Ona jest czy nie jest?

Słowem: Capote wymalował naprawdę ciekawy portret psychologiczny, dodając szczyptę tego nowojorskiego temperamentu przyprawiając gamą innych postaci. Jednak na firmamencie najjaśniej błyszczy, wykreowana wprost wyśmienicie, Ona.

Trudno jest pisać coś obiektywnego, patrząc tylko na książkę, jeśli wcześniej miało się do czynienia z filmem. Obraz Audrey bardzo wpływa na podświadomość i potem nie zostaje już nic innego, tylko przypominanie sobie i łączenie scen z dużego ekranu ze światem przedstawionym przez autora.

Czy polecam? Szczerze mówiąc nie wiem. Czytając tę książkę przed oczyma miałam tylko film. Sama nowelka była dodatkiem. Może gdybym czytała ją przed obejrzeniem filmu wszystko wydawało by się jaśniejsze? Wiedziałabym co Wam powiedzieć? Na razie jestem pewna jednego, mi podobała się bardzo i pozycja trafiła na listę ulubionych.

Najpiękniejsze co się dziś zdarzyło, czyli stos

Miała być recenzja. Jednak jako, że mnie bez limitu do księgarni internetowej dopuszczać nie można, a ktoś mnie wpuścił mamy problem.Bo efekt jest taki, że przyszła paczka i paczuszka, więc o recenzjach żadnych mowy nie było. Dziś liczy się stos.

Zacznijmy młodzieżowo:
"Czerwień rubinu" K.Gier - bestseller, z cudowną okładką, ciekawą fabułą, zachwalany na większości blogów, polecany przez internetowe koleżanki. Nawet jeśli ktoś się rozczarował, przyznawał - jako umilacz, rozśmieszacz sprawdza się świetnie.(Kumiko.pl)
"Felix Net i Nika oraz Świat Zero" R.Kosik - najnowsza część znanej serii dla młodzieży, którą uwielbiam i którą mogę czytać na okrągło. Aż dziw, że znalazła się u mnie dopiero teraz. (kumiko.pl)

 Teraz troszkę z dreszczykiem, czyli kryminalnie
"Operacja Seegrund" M.Kobr, V.Klupfel - kolejny tom przygód znanego, bawarskiego komisarza na mojej półce. Jako, że pierwszą część bardzo lubię, tej nie mogło zabraknąć. (od portalu nakanapie.pl)
"Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet. S.Larsson - kolejny bestseller, na który od dłuższego czasu polowałam. Zachęcona pochlebnymi opiniami, szczególnie Agi. (kumiko.pl)

Amerykańsko - obyczajowo,po filmach
"Śniadanie u Tiffany'ego" T.Capote - film znam i uwielbiam, przyszedł czas na pierwowzór. Dziś miała być recenzja, ale wiecie co zaszło. W każdym razie, podobało się. I to bardzo (finta.pl)
"Służące" K. Stockett - oscarowy film znam i bardzo lubię, a że książka jest podobno jeszcze lepsza, to wiadomo... musiałam się przekonać (kumiko.pl)

O życiu innych
"Blondynka" J.C.Oates - jeśli ktoś często zagląda do Krainy Andersena wie, że "Blondynka była już w stosiku styczniowym. Komentarz wtedy brzmiał:
pożyczona ostatnio od złych ludzi
Jako, że Źli Ludzie wcale się nie upominali (bo są jednocześnie Wychowanymi Ludźmi), nie oddawałam, aż w końcu zaczęłam czytać i chociaż jestem jeszcze przy pierwszym tomie, wiedziałam: muszę ją mieć. No więc mam (kumiko.pl)
"Moje miejsce. Autobiografia" R.Lozano - zapewne nawet nie dowiedziałabym się o tej książce, gdyby nie pytanie pewnej bloggerki. Na szczęście pytanie padło, a ja nie zwlekając kupiłam sobie tę pozycję. Cieszę się strasznie, szczególnie, że jak już zdążyłam wyłapać japońskie mistrzostwa są tam opisane bardzo dokładnie.(kumiko.pl)
"Oczarowanie. Życie Audrey Hepburn" D.Spoto - aktorkę tę uwielbiam, recenzjom Luny ufam, więc ta pozycja nie powinna nikogo dziwić (kumiko.pl)

Teraz trochę angielszczyzny:
"Zaskoczony radością" C.S.Lewis - jako, że uwielbiam tego pana za całokształt i jego książki czytam z przyjemnością oraz refleksją. (od wyd.Esprit)
"Listy starego diabła do młodego) C.S Lewis - książka dedykowana Tolkienowi, zachwalana przez panią Musierowicz. Ja MUSIAŁAM sięgnąć. (finta.pl)
"Oliver Twist" C.Dickens - klasyka angielska, poza tym, Dickensa uwielbiam, a tej pozycji nie miałam w swojej biblioteczce (finta.pl)

Niespodziewane Prezenty:
"Piosenki prawie wszystkie" J.Przybora - prezent od Przemiłej Pani i Autorki, czyli DUA, jako nagroda za odgadnięcie (wraz z Magdą) wieluuuuuu zdjęć.Dziękuję:*
"Jeden dzień" D.Nicholls - książka, która znalazła się na liście "must have" po obejrzeniu filmu. Nie spodziewałam się, że tak szybko do mnie zawita, a jednak. Blueberry wie co lubię. Dziękuję jeszcze raz:*

A tak przedstawia się cały stos:

Przepraszam za wielokrotnie powtarzające się słowa: uwielbiam, cudownie, ulubione, wyczekane. Proszę o trochę zrozumienia Każda z tych książek była od dawna planowana (no, poza jedną), wymarzona i jedyna. Kiedy to przeczytam? Połowę na pewno w wakacje.

Pozdrawiam słonecznie,
Mery

Nużące, ale jeszcze nie denne. ("Nevermore.Kruk" K.Creagh)


Tytuł: Nevermore:Kruk
Autor: Kelly Creagh
Wydawnictwo: Jaguar
Rok wydania:2011
Liczba stron:452

Marzenia. Coś co utrzymuje nas przy życiu, wyznacza cele, mobilizuje. Dążymy do ich spełnienia, a gdy wreszcie się ziszczą czujemy albo bezgraniczną radość albo… bezbrzeżne rozczarowanie.

On – miał jedno, największe marzenie. Ona – nie wiadomo. Oni – zachwycali się ich historią i polecali dosłownie wszystkim. A ja? Stałam jak ostatnia sierotka nie znając tej książki. Więc sięgnęłam (chociaż zazwyczaj nie sięgam) i co otrzymałam?

Isobel i Varen zostają zmuszeni do robienia wspólnego projektu z języka angielskiego. Temat: Edgar Allan Poe. Dziewczyna nie jest zachwycona. Piękna cziliderka mająca przystojnego chłopaka, kochających rodziców i pierwsze miejsce w swoim zespole ma pracować… z nim? Odpychającym Gotem, który nie wypowiedział jeszcze żadnego słowa w stronę swojej klasy? Ponurym i zamkniętym w sobie? Jednak  trzeba się przełamać, bo to właśnie on może pomóc zdobyć dobrą ocenę  z przedmiotu, który nie jest jej mocną stroną.
Już po kilku dniach okazuje się, że jedno zadanie domowe może zmienić wiele. Przyjaciele odwracają się, chłopak odchodzi i Isobel zaczynają nawiedzać koszmary… Co za tym stoi?
Otóż kolejny romans paranormalny.

Co prawda, niektórzy czytelnicy mogą te słowa uznać za krzywdzące, lecz faktów nie da się oszukać. Nie podciągniemy tego pod horror, pełnoprawny romans, czy komedię. Nad „Nevermore” będzie wisieć etykieta: „romans paranormalny – najlepszy dla młodzieży” i to czytelnik zadecyduje, czy uznać to za komplement, czy może obelgę. 
Jednak trzeba jednocześnie oddać „Nevermorowi” co nevermorskie i przyznać, że pani Creagh tchnęła trochę nowego oddechu w ten, jakby się mogło wydawać, wypisany do reszty gatunek.

Po pierwsze, tradycyjnych już  Ją i Jego zestawiła z klasykiem – Edgarem Allanem Poe’m.
Jako, że sama nie znam jeszcze tego pana, oczekiwałam od autorki przybliżenia czytelnikom jego postaci i nie zawiodłam się. Ciekawe powiązania metafizyczne, wiele fragmentów z jego książek, słowem – ten element zdecydowanie na plus.

Kelly Creagh
Poza tym wątek miłosny, zazwyczaj wszechobecny, nie wysuwał się tu na pierwszy plan, nie dominował aż do przesady. Było w nim, co prawda, trochę utartego schematu (mam tu na myśli szczególnie postawę chłopaka Isobel), jednak miał więcej atutów niż wad.
Przez tę parę przepływał jakiś niewerbalny magnetyzm. Siła, która sprawiała, że przywiązywaliśmy się do bohaterów, szczególnie Varena (postaci intrygującej, lepiej nakreślonej i zdecydowanie bardziej tajemniczej).

Niestety wad książka się nie ustrzegła.
Czasem pani Creagh kluczyła, niekiedy niedopowiedzeń było za dużo (czyli nie podnosiły one aury tajemniczości, a dezorientowały czytelnika). Ogółem fabuła nie była porywająca. Powolna, daleka od większego napięcia (poza niektórymi fragmentami).

 Do tego postać Isobel. Co  prawda, dziewczyna zmienia się na kolejnych kartach, jednak nie przekonała mnie do siebie. I co gorsza, nie było w tym zasługi autorki. Czasem bohaterowie nie podobają się nam, bo tak wymyślił sobie twórca dodając mu różne cechy odrzucające. Nie w tym wypadku. Isobel jest po prostu nijaka. Oczywiście, coś tam czuje, gdzieś tam myśli, martwi się, jednak nie do tego stopnia, by mnie przekonać. Już lepiej pod tym względem wypadła jej (trochę schematyczna) matka!
Na szczęście autorka nadrobiła to całą gamą innych postaci. Po pierwsze Varena, następnie wszystkich stworów z równoległego świata, czy szkolnych kolegów i koleżanek.

Elementy dwóch światów, fascynujących postaci (których opisów było zdecydowanie za mało) działały zdecydowanie na plus, choć jednocześnie odczuwałam niedosyt. Autorka zostawiła nam przestrzeń dla wyobraźni, lecz czasem aż prosiło się o więcej. Dlatego świetny pomysł po części zabiła w zarodku.


Podsumowując, „Nevermore” JEST kolejnym paranormalem, jednak NIE JEST kolejnym z tych schematycznych  i jeżeli ktoś ze starszych czytelników szuka oderwania, to polecam serdecznie, a dla młodzieży uwielbiającej takie klimaty jest to lektura obowiązkowa. Poza tym swoim zakończeniem sprawia, że z przyjemnością, jeśli tylko się ukaże, sięgnę po kolejną część. Teraz natomiast wezmę się za czytanie Poe’go.

Ocena: 6/10

Wyniki urodzinowej wygrywajki [AKTUALIZACJA]

Witajcie!
Jako, że nie otrzymałam adresu od Pisakoryby, losowanie odbyło się jeszcze raz:

Anonimowy o mailu: kinga,czytelniczka@interia.pl, czyli popularna Kingusia

Na adres czekam do poniedziałku i gratuluję serdecznie:)

Wyniki urodzinowej wygrywajki


Witajcie!
9 czerwca, dzień po inauguracji Mistrzostw Europy. Wczorajszy mecz... Ech, może sami skomentujcie. Ja od razu przejdę do sedna podając wyniki urodzinowej wygrywajki w której wzięło udział aż 125 osób

Zwycięzcą jest...

Osoba anonimowa o mailu hiperbola@onet.pl
Gratulacje!

Jednak, jako że Zwycięzca prosił o: "Córkę kata", "Dopóki mamy twarze" i "Hyperversum" to na właściciela czeka jeszcze książka wydawnictwa PWN.
Dlatego maszyna losująca po raz drugi poszła w ruch i wybrała:
...
Gratulacje!

Na obydwa adresy czekam do wtorku. Proszę je przesyłać na adres: pudelko-czekoladek@wp.pl
Gratuluję jeszcze raz i pozdrawiam wszystkich czerwcowo.
Mery

PS.Maszyna losująca jest dziełem Immory, dziękuję:*

"Lokatorka Wildfell Hall" A.Bronte

Kleopatra, księżna Diana, czy nastoletnia Anna Frank. Diametralnie się od siebie różniły, żyły w innych czasach, jednak łączy je jedno – ludzkość już o nich nie zapomni.
Wpisały się w historię nie ozdobnym, złotym, a wielkim czerwonym pismem, tak aby wywoływać skrajne emocje (zwłaszcza te dwie pierwsze) i wciąż rozbudzać myśli milionów ludzi.

Dziś będzie o kobiecie, która urodzona gdzie indziej i kiedy indziej mogłaby być kolejną z nich. Kobiecie twardej, wytrzymałej i pełnej ludzkich odruchów.

Przenieśmy się do Anglii. Przepiękne krajobrazy, XIX wiek, plotki, skandale i… ona. Tajemnicza nieznajoma żyjąca wraz z dzieckiem we dworze Wildfell Hall unikająca kontaktu z ludźmi, bojąca się otworzyć przed innymi, starannie ukrywająca swoją tożsamość. Jednocześnie piękna malarka, wysmakowana, o interesujących poglądach. Obok niej on. Młody, niedoświadczony przez życie dzierżawca – Gilbert. Mimo, że kobieta wyraźnie nie chce się z nikim wiązać to mężczyzna nie może przestać o niej myśleć. Jednak dzieli ich wiele… dzieli ich przeszłość.

„Lokatorka…” jest powieścią szkatułkową. A tej szkatułki, w którą jest włożona, nie powstydziłaby się królowa angielska. Narracja pierwszoosobowa, najpierw prowadzona przez niego, potem przez nią. Fabuła dopieszczona, dopracowana w każdym calu.

Najważniejszym elementem, można by rzec, koralikami w tej szkatułce są bohaterowie, a przede wszystkim ona – Helena Graham. Tytułowa lokatorka jest kobietą twardą, ostrożną i zamkniętą w sobie. Można by również dodać: rozgoryczoną. Na początku cechy te nie tylko podsycają otaczającą ją aurę tajemniczości, ale również mnożą niepewności. Potem już tylko z wypiekami na twarzy zaczynamy rozumieć jej poszczególne zachowania i zaczynamy współczuć.
Kolejną wartą uwagi postacią jest  pan Huntingdon.  Kim był, co robił i jakie znaczenie ma dla tej historii pominę milczeniem, by nie psuć Wam zabawy. Jednak powiem jedno – uwielbiam Anne Bronte właśnie za tę kreację (żeby nie powiedzieć, że uwielbiam pana Huntingdona) . Świetna, pełna i przede wszystkim szalona postać.   
 
Wiele osób wymaga, by daną książkę przypisać do dziedziny literatury. Więc tak siedzę i myślę, gdzie „Lokatorka…” by pasowała. Do romansu? Na pewno. Do obyczajówki? Również. Może podciągnąć ją pod powieść psychologiczną? Też by się dało. Łączy ze sobą finezję pióra, świetne postacie i wciągającą (choć nie zawsze) akcję.

Jednak bez minusów obyć   się nie mogło. „Lokatorka…” ma jeden bardzo duży. Niestety przez pierwszą część akcja ciągnęła się, co mogło doprowadzić do szału, ale myślę, że końcówka to wynagradza.

Ta pozycja to pierwsza książka Anny Bronte wydana w Polsce. I oczywiście taka książka nie mogła przejść bez echa. Pojawiły się komentarze typu: „Najlepsza z sióstr Bronte!”, „Cudowna powieść!”. Czy ja wiem… Tutaj każdy musi zdecydować sam. I samemu się zakochać.

"Lokatorka Wildfell Hall"A.Bronte, wyd.MG, 2012, tł. M.Hume
Za książkę dziękuję wydawnictwu MG.

Flesz filmowy #1



 Emma (Anne Hathaway) i Dexter (Jim Sturgess) spotykają się po raz pierwszy w noc ukończenia szkoły - 15 lipca 1988 r. Ona jest dziewczyną z klasy robotniczej, ma ambicje, marzy o uczynieniu świata lepszym. On jest bogatym uwodzicielem, który pragnie, by świat układał się układał tak, jak on tego pragnie. Postanawiają spotykać się ze sobą każdego roku, 15 lipca, przez  następne dwadzieścia lat. Opowiadają sobie wtedy o swych miłościach, złamanych sercach, sukcesach, ziszczonych nadziejach i niespełnionych marzeniach...

Dla jednych hit, dla innych kit. Mnie... poruszył. Nie uznam go za najlepszy film ostatnich lat, jednak (może to przez moją wrodzoną naiwność) zostałam zaczarowana.Anne już nie kojarzyła mi się z bohaterką graną w "Diabeł ubiera się u Prady", a Dexter to nie równał się morderstwo. Oboje stworzyli nową historię. Teraz na dźwięk któregoś z tych imion wspomnienia będą płynęły do "Jednego dnia". I chwała im za to!
Ocena:8/10 (bardzo emocjonalny, lektura książki obowiązkowa!)


W "O północy w Paryżu" śledzimy losy niedawno zaręczonej pary. Inez (Rachel McAdams) i Gil (Owen Wilson) przybywają do światowej stolicy romansu, by zaplanować ślub. Jednak wierność zakochanych zostanie wystawiona na próbę, gdy na ich drodze pojawią się wyrafinowany znawca sztuki Paul (Michael Sheen) oraz tajemnicza i zmysłowa muza Adriana (Marion Cotillard), a po czarujących zakątkach Paryża zacznie oprowadzać ich sama Carla Bruni! W gwiazdorskiej obsadzie magicznej komedii Woody’ego Allena znajdziemy także laureatów Oscara, Adriena Brody'ego oraz Kathy Bates w rolach miłosnych doradców Gila. "O północy w Paryżu" to nie tylko najbardziej chwalony od lat obraz mistrza oraz jeden z pierwszych faworytów do przyszłorocznych Oscarów, ale także największy przebój Allena od 25 lat.


Kolejny film mistrza, który może nie powala na łopatki, jednak zaskakuje i wywołuje na twarzy uśmiech. Po pierwsze (i najlepsze oraz oscarowe) scenariusz,  a raczej pomysł na fabułę. Przeniesienie w czasie, w dodatku wepchnięcie gwiazd typu Hemingway, Dali, Gertrude Stein - strzał w dziesiątkę. Po drugie - klimatyczny Paryż, szczególnie o północy - marzenie. Jednak brakowało tej nici, którą zawsze Allen nawiązywał z odbiorcą kontakt. Mimo świetnej koncepcji miejscami wydawało się, że mogło by
ć lepiej, ciekawiej.
No, ale ten van Gogh w tle...
Ocena: 7/10 (dobry, z niewykorzystaniem potencjału)



Akcja filmu toczy się w stanie Mississippi w latach 60. W roli głównej występuje Emma Stone (gwiazda hitu kinowego "Zombieland") grająca Skeeter, dziewczynę z dobrego domu z południa, która po studiach marzy o karierze pisarki. Niespodziewanie wywraca do góry nogami życie swoich przyjaciół i mieszkańców rodzinnego miasteczka, gdy postanawia przeprowadzić wywiad z czarnoskórą służącą najzamożniejszych rodzin w okolicy. Nominowana do Oscara Viola Davis w roli Albeen decyduje się ujawnić ciemne sekrety życia czarnoskórej mniejszości. Ze zwierzeń rodzi się przyjaźń. Okazuje się, że przyjaciółki mają sobie dużo do opowiedzenia. Zarówno one, jak i inni mieszkańcy miasteczka są świadkami zmieniających się czasów i obyczajów.

Oscarowa rola Violi, ale przede wszystkim świetna fabuła, świetna obsada, film zasługujący na duży szacunek. Po pierwsze temat rasizmu poruszony na prawdę z ciekawej perspektywy, po drugie klimat Ameryki lat 60. Czasem trochę zgrzytający, jednak na prawdę rewelacyjny.
Ocena:9/10 (za całokształt)

Po naciśnięciu na plakat automatycznie zostaniecie przeniesieni na stronę filmu na filmweb.pl