Teatr cieni ("Sunset Park" P.Auster)

Nie zniknęłam, żyję i czytam.
Po prostu, trafiła się książka inna. Taka, nad którą trzeba się pochylić, chwilkę zastanowić, wrócić niekiedy. Książka okropnie bestsellerowa i jednocześnie nawet tym szumem nie dotknięta.

"Sunset Parka" Austera, osobowy, bez charakteryzacji, scenariusza i scenografii. Żadnego wystroju w stylu retro, żadnych szminek, żadnych napuszonych strojów. Żadnego miejsca akcji, żadnych ulubionych ławeczek.

Są postacie.
Zagubiona artystka, rozpaczliwie szukająca siebie. Dziewczyna z wielkimi ambicjami i intelektem. Pisarz oschły i niespełniony. Przyjaciółka obserwująca ludzkie zachowania za pomocą filmów. Starszy pan, wydający książki. Wszyscy powiązani z jedną osobą.
Z nim. Pokutującym, piekielnie inteligentnym, bez ambicji, z poczuciem winy, z mroczną przeszłością, zakochanym i pełnym sprzeczności.

Na fabułę składają się ich historie. Ludzkie historie, historie wewnętrzne, czasem kryzysy, czasem chwile szczęścia, czasem poszukiwania. Jednak przede wszystkim, mamy tam jego historię. Historię Milesa, która w dziwny sposób łączy się ze wszystkimi innymi, przeplata i wpływa na nie.

Te historie są genialne.
Historie zagubionych ludzi, historie zwykłych ludzi. Dla mnie by wystarczyły. Jednak wspomnę, tak, jeśli chcecie doszukacie się tam Nowego Jorku, doszukacie się tam młodości, czasem nawet doszukacie się dobrego scenariusza, który wystarczyłby na całkiem porządną książkę. Bo postacie żyją w Nowym Jorku, w zapomnianym opuszczonym domu, w Sunset Park, bo postacie czasem pracują, czasem pchają akcję do przodu.

Poza tym, doszukacie się tam jeszcze słów, którymi autor bawi się z wprost zachwycającą umiejętnością. Umie ich używać, umie je przekładać i układać.

Po prostu, jak to powiedział Murakami Paul Auster jest absolutnym geniuszem.

"Sunset Park" P.Auster, wyd.Znak, 2012, tł.M.Makuch

Planowanie wakacji, czyli wielki stos.

Stosów nie powinno się układać. Pisałam kiedyś z pewną Bloggerką, że w stosach najlepiej kłaść książki, których nie mamy ochoty przeczytać, bo co tylko tam położymy, to ominiemy. Konsekwentnie więc stosów nie układałam. Jednak jak tu nie ulec takiemu krajobrazowi widzianego pędzlem van Gogha, jak tu nie ulec temu przeklętemu upałowi, spokojnej muzyce w tle, dwóm miesiącom pełnych wolnego czasu?
Nie da się, przynajmniej ja czuję, że nie jestem w stanie. Tak więc zaraz po powrocie do domu postanowiłam ułożyć sobie wszystko, z czym chciałabym poleżeć na hamaku, na huśtawce, w łóżku wieczorem, z kubkiem herbaty. Wyciągnęłam wszystko, co zaczęte a niedokończone, co marzyło się od zawsze, a na co czasu nie było, co stanowiło wielki wyrzut na tajnej i niedostępnej liście.


Stos chyba wszyscy kojarzą, większość książek gościła już w Krainie, mówiłam jak mi się marzy, by je wreszcie przeczytać. Na samym czubku "Pasja życia", którą zabrałam M. i która jest chyba najbardziej wyczekaną lekturą. Jeszcze chwila i wreszcie zatopię się w życiu van Gogha... Pod nią "Nędznicy", których chociaż kawałek mogłabym przeczytać przed wyjazdem do Białegostoku, a końcówkę zaraz po tym (przecież nie będę przed Blue świeciła oczami). "Zaczarowane miejsca" już kończę, więc na razie milczę, żeby nic nie zdradzać. "Niezwykła wędrówka Harolda Fry" zaczęta, nogi jak na razie nie bolą, chociaż pęcherze przemyśleń są. "Teraz i zawsze" jeszcze czeka. Zajrzałam, troszkę sceptycznie podchodzę, zobaczymy jak będzie. "Obsługiwałem angielskiego króla" klasyk okropny, w dodatku czeski, więc lubię. "Niech się panu darzy", czyli najnowszy Libera. Co prawda, jest jeszcze Godot na półce, jednak on może później. "Cesarz"w ramach własnego wyzwania poznawania kolejnych pozycji z listy BBC. "Chustka" - jeden z ulubionych blogów na papierze. Czekam jeszcze na "Nieżonę". "Ostatni świadkowie" to moja obsesja wojenna (długą przerwę mam ostatnio, zobaczymy, czy w wakacje najdzie mnie nastrój), "Adele", czyli zaczęta i jeszcze niedokończona biografia, chociaż czyta się świetnie. "Blondynka" tuż obok "Pasji życia" chyba najbardziej wyczekana. Podobnież świetna... 
Po drugiej stronie "Gra o tron" reklamowana i zachwalana jak mało co, kupiona jakiś rok temu, leży i czeka. "Poskromienie demonów", czyli kolejny klasyk z amerykańskiej półki. "Hordubal", "Meteor" i Zwyczajne życie", czyli mój pierwszy Capek razy trzy. "Winter journal" kupione pod wpływem lektury "Sunset Park". Chyba przybędzie kolejny ulubiony autor w kolekcji Mery. "Piórko na wietrze" nadgryzione, czytane falami, może wreszcie skończę, bo nie powiem,że niezbyt ciekawe. "Makbet", "Hamlet", "Romeo i Julia" czyli kolejny autor razy trzy. Kupiony w okropnej okładce, lecz świetnym tłumaczeniu. "Traktat o łuskaniu fasoli" powolutku trawię, myślę nad nim, czytam po kawałku. Może wakacji starczy, by skończyć. "Służące" to oczywiście i przede wszystkim film. A powieść ma to zmienić. Do jednego słówka: "Lolita" dodawać nic nie trzeba. "Jesteśmy"pani Torańskiej mnie fascynuje, muszę wreszcie odkryć te historie, kryjące się w krótkich opowieściach...

Kiedyś już wspominałam, że czasem w wakacje mam straszne napady nicniechcenia i nicnierobienia. Wtedy taki stos jak ten wyżej na nic się nie zda. Potrzeba czegoś całkowicie innego. Panie i panowie, najnowsza dostawa najlepszych poprawiaczy humoru (czyli Mery czyta to, w chwilach, gdy inni czytają odmóżdżacze):

Na górze to co najlepsze, czyli Marinina razy dwa. Co prawda, w "Czarnej liście" nie ma Anastazji, jednak może się skuszę. "Obraz pośmiertny" obowiązkowo, bo Nastia jest, więc na melancholijne poranki nada się świetnie. Dalej dla mnie nowość, czyli pan Nesbo. Z tego, jak bohatera opisywał Zły Ludź, może on się stać jednym z ulubionych Mery... "Pozwolenie na przywóz lwa" to jeszcze nigdy nie czytany Nienacki, w dodatku z serii o Panu Samochodziku (bez samochodzika, za to z panem Tomaszem). Jedyne, co wyłamuje się z tego stosu, to "Zgoda na szczęście" przesłodzona, jak cukier z herbatą. Gdy trzeba poprawić sobie humor, wpada się w skrajności - albo morduje, albo słodzi do nieprzytomności. Druga opcja więc też wykorzystana.Chyba, że trzecia część nie będzie tak lukrowana jak dwie pierwsze. I ostatnie, oczywiście również kryminał - "Stulatek, który wyskoczył przez okno i uciekł", czyli w dobrym stylu, skandynawskie, z ciekawym tytułem. Po prostu na gorszy dzień.

Idę się więc zaksiążkowywać, miłych wakacji! 

Blondynka znowu podróżuje... ("Blondynka w Londynie" B.Pawlikowska)

Mery zaczyna rozumieć błąd i ponosić konsekwencje wynikające z nieopisywania wielu przeczytanych przez siebie książek. Ot, jakiś rok temu skończyła "Blondynkę, jaguara i tajemnicę Majów", a dziś nie pamięta z niej nic. Nie chodzi tu wcale o fabułę, Mery już dawno zauważyła, że jeśli książka nie jest genialna bądź też genialnie nie wpisuje się w aktualny stan czytającego, nie ma szans na całkowite zamieszkanie w czeluściach pamięci. Jednak przy dobrej książce jesteśmy w stanie przypomnieć sobie lepsze momenty, jakby wyrwane z rzeczywistości postacie czy choćby poszczególne dialogi (na przykład Mery cały czas pamięta trolla pod mostem z "Dymu i luster" i nic więcej) i z nimi kojarzyć dany tytuł. W przypadku "Blondynki..." wspomnień nie ma żadnych, jedynie jakieś mgliste wrażenie, że ciężko było ją skończyć.

Na tej podstawie trudno porównywać najnowszą książkę Beaty Pawlikowskiej z poprzedniczką. Autorka jednak postanowiła ułatwić to zadanie, bo znajdziemy wiele scen z życia wziętych, a jak nie z samego życia, to chociaż z "W dżungli życia", którą Mery pamięta bardzo dobrze.

W tym miejscu powinno pojawić się coś na kształt własnego zdania, za i przeciw, w dodatku ubrane w słowa dobrze skrojone i pasujące. Ostatnio jest z tym problem, Mery żyje cały czas w świecie Muminków, którym wiele zarzucić się nie da... I w ten sielsko-anielski stan wchodzi "Blondynka w Londynie".

Blondynka, która znajduje się tam przypadkowo, albo raczej w ramach zrządzenia losu i ma nieść pochodnię. Dla człowieka, który rok temu połowę wakacji spędził z zapartym tchem oglądając igrzyska (czyt.Mery) brzmi to magicznie. Dla człowieka, który marzy o podróży i chociaż chwilowym zamieszkaniu w Londynie (czyt.Mery) to również brzmi magicznie. Jednak nawet człowiek, który może słuchać o tym  mieście godzinami, ma jakieś wymagania i wyobrażenia.

Taki człowiek, po pierwsze, liczy na dużo Londynu w książce. I chociaż Mery jest świadoma, że często od książek oczekiwała za wiele, że wszystkie wyobrażenia budowała na niepewnych recenzjach, a potem się rozczarowywała, to chyba teraz wszystko było na miejscu, bo oczekiwała jedynie dużo Londynu, czegoś angielskiego, ciekawych zakątków, jakichś tradycji... W książce o Londynie.
Trzeba przyznać, trochę Londynu tam jest. Jest o Krwawej Wieży, o koronie królewskiej, o igrzyskach. Gdyby jednak policzyć ile tam tego Londynu w książce o Londynie, wyszłoby jakieś 30%. Niezbyt profesjonalne czy wnikliwe, raczej pobieżne 30 %.  A szkoda...

Co więc jeszcze jest? Jest historia o tym, jak pani Pawlikowska przeszła wewnętrzną przemianę, jak z Kopciuszka stała się Królową. Ta część zajmuje 20% książki i stanowi streszczoną niemiłosiernie historię znaną dobrze z serii "W dżungli...". Mery nie ma pojęcia, który już raz czytała o greckim właścicielu restauracji, o pracy sprzątaczki i listach do siebie. Co najgorsze, historia w coraz bardziej okrojonej wersji, jakby pisana na kolanie i o ile, ta z poprzedniej książki dawała wiele do myślenia, to w tej książce zaczyna powolutku uwierać. Ma się dość.

Co z drugą połową książki? Zajmują ją ilustracje, coraz bardziej nachalne. Jeszcze kilka lat temu, były nieśmiałe, gdzieś na marginesach. Teraz jest ich coraz więcej i żeby chociaż wnosiły coś do książki! Ale nie. Z uroczych, sprawiających wrażenie swojskości zrobiły się straszącymi zapychaczami.

Dlaczego więc, chociaż książka jest słaba, pani Pawlikowska cieszy się cały czas takim uznaniem? Autorka pisze dla ludzi niespełnionych, którym brak wiary w siebie. Dobry wybór, aktualnie takich ludzi jest tysiące. W dodatku, pierwsze jej książki (a przede wszystkim pierwsza taka książka, czyli "W dżungli życia" ) była dobra. Może dla niektórych za naiwna, za idealistyczna, jednak Mery ją wręcz uwielbia. Niestety, ostatnio nie dość, że kolejne książki ukazują się co najmniej dwa razy do roku, to większość treści się powtarza. Gdy pisze się dwie książki rocznie i podróżuje jeszcze, trudno wymagać, by wszystko było dopracowane. Dlatego też, nie powala ani słownictwo ani objętość ani temat.

Trochę smutno, bo Mery bardzo ceni panią Pawlikowską. Lubi jej pasję, jej podróże, jej opowieści o smutnej młodości i jej chęć bycia szczęśliwym. Mery też podziwia panią Pawlikowską właśnie za to. Dlatego też, przykro, gdy autorka płodzi jedną książkę za drugą, a więcej treści wcale nie wnosi. Gdy zaprzecza wartościom, które głosiła, bo jak inaczej nazwać tę pogoń za pieniędzmi? Ostatkiem nadziei Mery przyszła do głowy myśl, że to może taka jedna wpadka. Jednak jak więc nazwać kolejne "kursy językowe", zestawienia ulubionych piosenek, i kolejne książki podróżnicze, które nie zbierają za dobrych recenzji?

"Blondynka w Londynie" B.Pawlikowska, wyd.National Geographic, 2013

Dziecięco-dorośle, czyli na rozstaju.

Fragment "Zimy Muminków" źródło
"Mimbla szła przez las i myślała: "Przyjemnie jest być Mimblą, czuję się znakomicie, od góry do dołu".
Lubiła swoje długie nogi i czerwone boty. Na czubku jej głowy sterczała dumna, mimblowa fryzura: mocno ściągnięty, lśniący koczek, podobny do małej, czerwonożółtej cebulki. Mimbla przemierzała moczary, wspinała się na pagórki, schodziła z głębokich jarów, którym deszcz nadał wygląd podwodnych krajobrazów, szła szybko, a co jakiś czas biegła nawet kawałek, żeby poczuć, jaka jest lekka i szczupła."

Nie ma mnie dla ludzi, nie ma mnie w Krainie. Czytam Muminki. Wracam do kolejnych części i nie mogę się nadziwić, jak tam dużo mnie. Jak wszystkie moje niesforne myśli wychylają się zza drzew, chowają w prywatnych grotach i paszczakowskich lunaparkach.  Jak są ubierane w genialne zdania, jak to co niewerbalne zostaje klarownie przekazane.

Muminków podobno nienawidzicie. Muminki podobno są dla dzieci. Muminki zostały spłycone i zdemonizowane przez okropną bajkę puszczaną kiedyś dzieciom na dobranoc.

Jednak Muminki są genialne.

Nie wiem, czy dla dzieci, bo z tego okresu zostało jedynie mgliste wspomnienie. Nie wiem, czy dla dorosłego, bo jeszcze moja łódź do tego okresu nie dobiła. Nie wiem, czy dla młodzieży, bo młodzież tak różna. Jednocześnie wiem jedno, Muminki są genialne dla ludzi.

Subtelny humor Tove, jej bystre oko i złożoność postaci. Właśnie, złożoność postaci. Kasia powiedziała kiedyś, że po poznaniu biografii Jansson odnajduje ją w obydwu, tak się różniących od siebie, bohaterkach "Uczciwej oszustki". Ja, nie znając biografii odnajdywałam ją we wszystkich stworzonkach z Doliny Muminków. Odnajdywałam tam również siebie. W Filifionce starającej się upodobnić do Mamy Muminka, w Włóczykiju, który też się denerwuje, w Ryjku, do którego kotek musi się przywiązać, by mógł innym o tym powiedzieć, w Muminku zimowym, który jest samotny. We wszystkich.
Świetne oddanie ludzkich lęków, spojrzenie z innej perspektywy, melancholijna lustrzanka każdego z nas. Niby niepozorna, a wzbudzająca podziw.

Jednocześnie w Muminkach widać ten charakterystyczny rys świadczący o przynależności do klasyków literatury dziecięcej. Brak przypadkowych, zbędnych zdań. Akcja wartka, złożona ze zwykłych, dziecięcych przygód i czynności. Główni bohaterowie do których czuje się sympatię. Chociaż jedna osoba wzbudzająca zaufanie, na której można się oprzeć.  I na koniec ten skandynawski chłód zawodowy, prostota i ciepło za razem. Astrid i Tove były w tym mistrzyniami.

Nie pamiętam dokładnie, jak odbierałam kiedyś Muminki. Teraz zrobiły na mnie duże wrażenie.  A przede wszystkim "Dolina Muminków w Listopadzie". Świetna.

"Dolina Muminków w listopadzie", "Kometa nad Doliną Muminków", "Opowiadania z Doliny Muminków", Pamiętnik Tatusia Muminka" T.Jansson, wyd.Nasza Księgarnia, 1989, tł.T.Chłapowska
cytat pochodzi z książki "Dolina Muminków w Listopadzie" T.Jansson

Niespodzianka na spóźniony Dzień Dziecka

van Gogh - Kobiety z Arles

Jakiś czas temu spontanicznie ogłosiłam konkurs dziecięcy. Trzeba było zgadnąć z jakiej baśni Andersena jest pewna cudowna ilustracja i opowiedzieć o ukochanej książce z dzieciństwa. Jednak był warunek: żadnych kubusiów puchatków czy innych dzieci z bullerbyn. Nic, co jest piękne, jednak również powszechnie znane. Wszystko spontanicznie, szybko, jednak odzew był. Niektórzy w komentarzach pisali jak kochają baśnie Andersena, inni o książkach zapomniano-ulubionych. Zazwyczaj bez tytułu, który gdzieś uleciał. Gosia napisała o baśni, którą dawno temu czytała. Nic specjalnego, tylko jedno słówko: Adalmina. Troszkę szukania, szperania i pierwsza książka Znalazła Tytuł: "Sampo Lappelill". Magicznie, co?
Dzisiaj przyszedł czas na wyniki. Wybrałam dwie historie, dwie Książki Bez Tytułu, które cały czas mam w głowie. 

Opowieść Niny:
Kiedy byłam jeszcze małą dziewczynką, miałam ok. 5 czy 6 lat, biblioteka wydawała mi się zaczarowanym światem. A przede wszystkim bardzo dużym pomieszczeniem. Bardzo szybko zaznajomiłam się z większością pozycji przeznaczonych dla dzieci w moim wieku. Do regałów z książkami dla dorosłych czasem bałam się zbliżać. Może dlatego, że niedaleko były tajemne drzwi zasłonięte koralikami? Nie wiedziałam co się za nimi znajduje, dlatego tam nigdy nie podchodziłam.
Natomiast w całkiem sporym pokoju - którego część znajdował się w wykuszu (co zdecydowanie podnosiło jego atrakcyjność) - znajdował się Katalog Poręczny. Pachniało tam starymi książkami, a większość z nich była okropnie grubymi encyklopediami. Lubiłam oglądać ich grzbiety. Jednak najbardziej przyciągała mnie stojąca na metalowym stelażu, tuż przy wejściu, cienka, brązowa książka o bardzo nietypowym rozmiarze. Była mniej więcej wielkości kartki A3, a swoją formą przypominała teczkę z uchwytem, za który można było ją trzymać.
Jako część KP nie była wypożyczana, jednak dla mojej - małej wtedy - osoby, a zarazem wiernego czytelnika poczyniono wyjątek. Jak stwierdziła moja Mama, cały urok tej książki polegał dla mnie na tym, że byłam okropnie dumna, że nikt nie może jej mieć, a ja właśnie niosę ją do domu. :)
Niestety tytułu ani autora nie pamiętam. Pamiętam tylko, że było w niej wiele obrazków, przedstawiających skrzaty i krasnoludki. A także ich miasta, domki w drzewach (w tym liczne przekroje owych drzew). Potrafiłam siedzieć przy niej godzinami i za każdym razem prosić znów o pożyczenie do domu.
Od kiedy biblioteka została przeniesiona w inne miejsce, już nigdy nie widziałam tej książki. Tak jak ona kiedyś, tak teraz jej wspomnienie posiada dla mnie nieodparty urok.


Opowieść Marty:
Moją ulubioną było wielkie tomisko w którym na każdy dzień roku była albo bajka, albo wierszyk albo jakaś historyjka. Oczywiście najmniej lubiłam wierszyki, bo mama czytała tylko minutkę i koniec, więc czasem oszukiwałyśmy i czytała mi wtedy dwie historyjki na dobranoc. Uwielbiałam piękne ilustracje do każdej bajki, do tej pory w głowie utkwił mi przede wszystkim Kopciuszek w pięknej błękitnej sukience (później próbowałam rysować tę bohaterkę patrząc na obrazek, wynik był różny :)) oraz bajkę, gdzie zła macocha i jej córka zostały obsmarowane smołą, a dobra dziewczyna złotem :) Niestety nie pamiętam już wszystkich tytułów, ale obrazy zostały w mojej pamięci. W dalszym ciągu mam gdzieś tę książkę w domu.



Nie byłam pewna, czy znajdę dla Uczestników jakieś nagrody. Troszkę naiwnie liczyłam, że nagrodą samą w sobie będzie samo opowiadanie o ukochanych książkach.
Jednak jak to zwykle bywa, wszystkie niteczki poleciały we wszystkie strony świata, Los uruchomił swoją maszynę, a Pani Dorota z wydawnictwa MG przekazała dwa egzemplarze jednej z cudownych książek pani Alcott.
"Małe kobietki" powędrują oczywiście do Marty i Niny, którym gratuluję. 


Top 10: Bohaterowie z którymi mogłabym się zaprzyjaźnić.

"Nie chcę mieć przyjaciół, którzy są mili, choć wcale mnie specjalnie nie lubią, ani też nikogo kto jest miły tylko dlatego, żeby nie być niemiłym."*


Książkowi bohaterowie... Ważne osobistości w moim życiu. Tak sobie myślę, którzy by weszli do mnie, z którymi mogłabym siąść i pogadać. Tak sobie myślę, czy ten post publikować. Bo on jest bardzo osobisty. Niby taka prosta sprawa, kilku bohaterów, kilka słów, za co ich lubię. Ale w pewnej chwili wszystko wymyka się spod kontroli. Zwracam się już nie w trzeciej osobie, jakby bez serca opowiadając o danej postaci. Zwracam się do bohatera, ulubionego, jedynego w osobie pierwszej. Jakoś tak wychodzi. Ale tylko z ludźmi, którzy znają Józefa... 

Jednak przecież na blogu są tylko teksty osobiste. No, może oprócz tych najpierwszych, które były marnymi początkami. Więc trochę mnie już znacie. A teraz trochę poznacie bohaterów, z którymi mogłabym się zaprzyjaźnić...


Emma "Jeden dzień"
Moja ulubiona Emma. Już widzę, jakby mi zarzucała wiele, jakbyśmy mogły wspaniale dyskutować, jakbyśmy rozmawiały o marzeniach, planach, teraźniejszości i sytuacji na świecie... Jakbyśmy prowadziły spory o literackich bohaterów, zarzucały wiele autorom i zachwycały się niektórymi.

Natalia Borejko i Laura Pyziak z Jeżycjady
Nie, w nazwiskach nie ma błędu, to nie pomyłka. Cóż z tego, że obydwie panienki już za mąż wyszły? Ja wciąż pamiętam je z tego okresu, gdy Tygrysek się buntował, a Nutria pisała, marzyła i Nerwus się pojawiał na horyzoncie. Gdyby do mnie zajrzały...
Natalia zapewne podeszła by najpierw do malutkiej półeczki na której stoi Stachura a obok niego inni Wielcy.  Zielona herbatka, uchylone okno, rozmowa do świtu. O strachu, marzeniach po raz kolejny i muzyce.
Z Laurą byśmy porozmawiały o literaturze. Trochę pomilczały. Skrytykowałaby ona moją starą sukienkę, rzuciła ostry komentarz mimochodem. A ja zapewne bym się odgryzła...

Alicja "Alicja w Krainie Czarów"Zdecydowana osóbka. Porozmawiałybyśmy o marzeniach i tym co nieuchwytne. Łapałybyśmy sens za ogon, słówka za skrzydła i nieścisłości za nogi. Strachy, niepewności, niezrozumienia pochowałybyśmy do kapeluszy, wrzuciły do herbaty i podlałybyśmy nimi wschodzące słońce. I podstawa - przed śniadaniem wymienić sześć niemożliwych rzeczy.  Praktyka czyni mistrza.

Szalony Kapelusznik "Alicja w Krainie Czarów"Kapeluszniku mój... Co łączy Krainę Andersena i chmurę? A czereśnie i Froda? Tyle jeszcze pytań czeka... Jednak przecież taka kolej rzeczy...

Legolas "Władca Pierścieni"
Jedyny człowiek, z którym w myślach chodzę po lasach, odkrywam małe cuda Matki Natury. Nie tylko w Śródziemiu, na Ziemi również. Jedyny człowiek, którego obecność w tych lasach nie zakłóca mi mojego przebywania sam na sam z lasem. Jak mawiał Włóczykij, przy nim mogę być sama ze sobą.

Pippi "Pippi Pończoszanka"
Rudowłosa Wariatko, powiem Ci coś w sekrecie, dzisiaj po tej wielkiej ulewie wlazłam do największej kałuży świata i bawiłam się samotnie w piratów. A ludzie przechodzący obok patrzyli się jak na mnie jak na żyrafę. Ale cudownie było!  Poza tym, muszę ci powiedzieć jeszcze jedno, uwielbiam jak czyta Twoje historie Edyta Jungowska. Z Najmłodszym słuchamy godzinami! W ogóle, to z tym cyrkiem było dobre. Zresztą, z bykiem też...

Katri "Uczciwa oszustka"
Katri, gdybyś stanęła obok mnie, gdybyśmy miały się spotkać, porozmawiać - bałabym się jak papuga.  Gdybym miała skrzydła, odfrunęłabym. A jednocześnie bardzo bym chciała, żebyś do mnie zajrzała kiedyś. Nawet tylko po to, by mnie omotać. 

Shenz "Portret pani Charbuque"
Porozmawialibyśmy o sztuce, marzeniach, samotności twórczej, podróżach... O Człowieku z Równika. O zakamarkach Nowego Jorku. O ukochanych artystach. O próbie uchwycenia tego, co nieuchwytne. No i jestem pewna, że świetnie by się nam razem malowało...

Mimbla z książek o Muminkach
Mimblo, trzpiotką jesteś. Nie taką jak mała Mi, ale jednak. I wiesz, lubię cię. Przede wszystkim za to, że ty lubisz być Mimblą, a jak większość z nas wie, to nie taka prosta sprawa. 

*"Dolina Muminków w listopadzie" T.Jansson

Na nocnym stoliku, na deszczowy dzień.

"Paszczak obudził się powoli i gdy tylko stwierdził, że jest sobą, zapragnął być kimś innym, kimś, kogo nie znał. Czuł się jeszcze bardziej zmęczony niż wtedy, kiedy kładł się spać, a tu tymczasem nastał już nowy dzień, który będzie trwał do wieczora, a potem przyjdzie następny i jeszcze następny, i ten znów będzie taki sam, jak wszystkie dni w życiu paszczaka.
Schował się więc pod kołdrę i zagrzebał nos w poduszkę, potem przesunął się brzuchem na brzeg łóżka, gdzie było chłodne prześcieradło, a potem rozłożył się na całym łóżku, wyciągając ręce i nogi, i wciąż czekał na przyjemny sen, który nie przychodził. Wreszcie zwinął się w kłębek i zrobił się malutki, lecz i to nie pomogło. Starał się być Paszczakiem, którego wszyscy lubią, i starał się być Paszczakiem, którego nikt nie lubi. Lecz co z tego, kiedy i tak ciągle był Paszczakiem, który wszystko robi, jak może najlepiej, ale nic mu naprawdę dobrze nie wychodzi. W końcu wstał i wciągną spodnie."

"Dolina Muminków w listopadzie" T.Jansson, wyd. Nasza Księgarnia, 1980, tł.T.Chłapowska

Szalona Książka ("Portret pani Charbuque. Asystentka pisarza fantasty" J.Ford)

Pamiętacie Szalony Podwieczorek u Kapelusznika? Jako dziecko uwielbiałam czytać ten rozdział. Zakręcony, pomylony, jakby bez sensu.  W tym tkwił sekret jego sukcesu. Czytałam, linijka po linicje, wyobrażałam sobie trzy siostry, starałam się zrozumieć, nie rozumiałam, łapałam Kapelusznika i Susła za słówka. A raczej oni łapali. Alicję.
Gdy czytałam pierwsze opowiadania w najnowszej książce z okładką Uczty Wyobraźni wrażenie było podobne. Tylko struktura inna. Jakby zdania pełniejsze, dokładniejsze, bardziej szczegółowe. Jednak trzon ten sam - surrealistyczne rozmyślania i stwierdzenia, zawoalowane puenty, historie bez wyraźnego zakończenia.

Ale pomińmy porównania, szczególnie do takiego arcydzieła, któremu nikt już nie dorówna.

"Asystentka pisarza fantasty" to zbiór opowiadań. Jak to bywa z opowiadaniami, nie ma dziesięciu świetnych, idealnie dobranych. Słabsze przeplatają się z genialnymi. Do tych drugich  zaliczyć trzeba przede wszystkim cudowny "Jasny poranek" w którym Ford świetnie określa całą swoją twórczość:

"Jeśli coś odróżnia moje książki od dzieł innych pisarzy, to z pewnością fakt, że w komentarzach na tylnych stronach okładek oraz przed stroną tytułową nazwisko "Kafka" zawsze pojawia się co najmniej ośmiokrotnie. [...]Na pierwszy rzut oka kazdy pisarz powinien czuć się dumny, że jego dzieła porównuje się do książek jednego z najwybitniejszych dwudziestowiecznych autorów, jednak gdy przyjrzymy się dokładniej, zrozumiemy, że gdy we współczesnym świecie wydawniczym jakaś powieść nie pasuje do jasno określonego formatu, automatycznie zostaje określona jako "kafkowska". "* - mówi pisarz, bohater "Jasnego poranka".  A przez niego przebija się głos Forda.

Trudno uchwycić główną myśl opowiadań. Traktują o różnych rzeczach, zależy co się z nich wychwyci. Ja skupiałam się przede wszystkim na bohaterach. Byli tak różni... Zagubieni samotnicy, egocentrycy, zwykli obywatele z tajemnicami w środku. Niektórzy groteskowi, niektórzy odpychający.
Wszystko zaczynało się zwyczajnie. Planeta Ziemia, pisarz, aktor, nastolatek. Potem nagle ktoś przemieszcza się na drugą planetę, w to wpelcione są filmy tzw. old Hollywood, albo dziwne zachowania i głosy, albo przeróżni ludzie nie z tego świata. Potem jest koniec. Zazwyczaj w środku historii, film się urywa, ostatnia kropka, czasem aż rażąca w oczy, z powodu braku innego zakończenia. Czasami malutka, bo dwa ostatnie zdania, będące końcem końców, tak nas szokują.

Niestety, tuż obok świentych, są nieudane. Bez ciekawego tematu, czasem wręcz odstraszające (nie, te robaki czy co to tam było nie przypadło mi do gustu). Chociaż może one były nawet za bardzo kafkowskie, jak na mnie? Może i ja jestem za bardzo staroświecka?

Jednak to nie opowiadania są kwintesencją tej ksiązki. Dwanaście historii czytałam najdłużej, zastanawiałam się nad nimi i rozmyślałam, czasem nie wytrzymywałam. A potem przyszedłł on.
Piambo. I nietypowe zlecenie.

Może jednak opowiem wszystko od początku.
Zamknijcie oczy. XIX-wieczny Brooklyn. Malarz Piambo tworzy kolejne obrazy arystokracji, tuszując niedoskonałości, zacierając zmarszczki, dodając uroku. W pewnej chwili mówi stop. Wie, że tak nie może być. Marzy o tworzeniu dla sztuki, tworzeniu sztuki i życiu (jak ja się w tej chwili do niego mocno uśmiechałam smutnie, nawet nie wiecie! - taka marginesowa uwaga). W tym samym czasie dostaje nietypowe zlecenie: za nieobtyczną cenę musi namalować portret kobiety, nie widząc jej ani razu. Obraz ma powstać na podstawie opowieści.
Po niedługim czasie malarza całkowicie pochłania to zlecenie. W tym samym czasie miejsce mają inne dziwne zdarzenia. Kobiety płaczące krwią, z zakamarków wyłaniają się kolejne postacie...

Bohaterowie tej powieści urzekają. Przywiązałam się do nich, każdy był realistyczny, do polubienia. Jednak wszyscy mieli w sobie coś surrealistycznego, jakby nie z tego świata. Szczególnie Shenz, mój ulubiony. Troszkę skłonny do autodestrukcji? Może. W każdym razie chwytający za serce...

Jednak tutaj przede wszystkim żyje historia. Nierealna, klimatyczna, trochę straszna, po nocach się śniąca. Śmiejąca się z nas.
Lubię tę historię. Nie wiem, czy odważę się przeczytać jeszcze raz. Ale do fragmentów o Człowieku z Równika na pewno wrócę. I do opowieści o kryształologii.

Ta książka jest wariactwem. Nie mająca racji bytu powieść kafkowska. Jedocześnie piękna powieść kafkowska. Nie powiem, że wam polecam. Nie wszystkim się spodoba. Nawet wariaci dzielą się na różne podkategorie.
Ta jest dla wariatów. Nie wiem jakich. Nie wszystkich. Ale wariatów.

"Bo tylko wariaci są coś warci"**

*"Jasne poranek" J.Ford, str.248
**"Alicja w Krainie Czarów" reż.Tim Burton

"Portret pani Charbuque. Asystentka pisarza fantasty" J.Ford, wyd.MAG, 2013, str.524, tł.R.Waliś
Za książkę dziękuję wydawnictwu MAG
Tekst dedykowany piwnicznej Black