źródło |
Dzisiaj też jest Sylwester, moje plany wzięło w łeb całkiem nie dawno i ten nieuchronnie zbliżający się nowy rok powitam najprawdopodobniej w łóżku, czy przy komputerze. Jednak jest coś, co rozświetla widmo nadchodzącej nocy - kolejna babcia. Babcia przyszywana, jednak prawdziwa jak obydwie mieszkające niedaleko mnie. Babcię ową poznałam będąc w przedszkolu - najpierw za sprawą "Dzieci z Bullerbyn", potem "Karlssona z dachu" czy "Nilsa Paluszka". I od razu ją polubiłam.
Dzisiaj poznałam ją trochę lepiej, chociaż co odzwierciedla ją tak dobrze jak piękne historie, którymi uraczyła mój dziecięcy świat? Nic tego nie odda. Może te piękne zdjęcia...
Zanim moja babcia stała się wielką Astrid Lindgren, matką Ronji i Emila, była małym urwisem. Biegała, pływała, wspinała się na drzewa (zresztą, potem też nie zrezygnowała z tej rozrywki) i miała wiele szalonych pomysłów. W pewnej chwili zauważyła, że jednak to już koniec tego szaleństwa, że dorosła. Okropne uczucie.
W wieku lat 18 babcia zaszła w ciążę z człowiekiem, którego nawet nie chciała znać. Musiała opuścić rodzinę, ukochane Vimmerby, brata, siostrę, rodziców (by nie przynieść im wstydu, to były bowiem inne czasy). Wyjechała, urodziła cudownego chłopczyka imieniem Lasse, skończyła jakiś kurs i pracowała. Niestety, pensja za wysoka nie była, dziecko musiała oddać do zastępczej rodziny. Jako, że rodzina ta mieszkała w Danii, młoda mama przez trzy lata, żyjąc na skraju ubóstwa, jeśli tylko mogła odwiedzała synka. W końcu zabrała Lassego do Vimmerby gdzie zostawiła go pod opieką rodziny.
Jednak dalej było już tylko lepiej. W 1931 roku babcia wychodzi za mąż za Sture - szefa biura, kilka lat później na świat przychodzi Karin. To ona wymyśli imię dla Pipi Pończoszanki, to dzięki niej poznamy tę rezolutną dziewuszkę.
Potem jeszcze wiele się dzieje, książki stają się bestsellerami, niektórzy odchodzą z tego świata, babcia dostaje tysiące listów i na każdy stara się odpowiedzieć. Walczy o prawa ludzi i zwierząt.
Na zdjęciach nie zmienia się i jak dowiadujemy się ze wspomnień - w duszy tak samo. Chociaż ma osiemdziesiąt lat wspina się na drzewa, pływa rankiem w jeziorze, pisze, bawi się na cmentarzu. I kocha swoje dzieci tak, że aż trzeszczy.
Każde z tych zdjęć, zamieszczonych w tej książce to próba uchwycenia tego charakteru Astrid, jej wspaniałego serca i postrzelenia z którego nie wyrosła.
Jak głosił podpis pod jednym ze zdjęć:
W dni powszednie chłopca dogląda właścicielka mieszkania, ale w święta oboje: mama i syn bawią się w parku na całego, wdrapują się na drzewa, huśtają i zjeżdżają na zjeżdżalniach. W dorosłym wieku Lasse opowiada: "Nie była jak inne mamy. Nie siedziała na ławce przy piaskownicy, patrząc, jak dziecko się bawi. Chciała też się bawić."
Książka składa się ze wspaniałych portretów Astrid, chociaż i tak te wszystkie zdjęcia zamykają się w tym jedynym:
źródło |
* * *
"Portrety Astrid Lindgren"
Johan Erseus, Jacob Forsell, Margareta Stromsteedt, wyd. Nasza Księgarnia, 2007, tł.Węgleńska Anna
Przepraszam, za tak niewiele zdjęć, (blogspot się zbuntował), za tak chaotyczny tekst (czas się zbuntował) i w ten nadchodzący nowy rok życzę sobie i wam, byśmy jak najczęściej czuli się tak jak w obecności babci Astrid i jej bohaterów. Zapewne ci, co czytali tę książkę, wytkną mi pominięcie pewnego rozdziału. Doszłam do wniosku, że zasługuje on na oddzielną notkę i w oddzielnej notce go umieszczę. A na razie pozdrawiam wszystkich noworocznie (już niedługo!).