Odchodzę...

Droga z cyprysami - van Gogh
Tak to już bywa, że nie będę świętowała trzeciej rocznicy w Krainie, nie opowiem tutaj o kolejnej książce. W pewnej chwili, gdzieś na początku wakacji Kraina zaczęła mnie męczyć, zaczęła być zatłoczona przez wypowiedziane lub niewypowiedziane słowa, zaczęła zbliżać się do końca, a ja zdawałam się znać każdą rosnącą na księżycowym drzewie książkę. Więc postanowiłam przestać bawić się w zawieszania i powroty. Obejrzałam po raz kolejny Władcę Pierścieni, spakowałam ulubione i nieprzeczytane książki, i ruszyłam w drogę. Teraz znajdziecie mnie na Gwiazdowym Gościńcu. Was też tam zapraszam.

Co z Gastby'm? Odpowiedź zbiorowa na pytania które kiedyś padły lub kiedyś padną.

Jeśli ktoś jeszcze nie słyszał o nowej ekranizacji Wielkiego Gatsby'ego, to zapewne albo mieszka w malutkiej mieścince bez internetu i kina, albo jeżdżąc tramwajem, zaglądając na filmweba, do księgarni, na różne mniej i bardziej kulturalne strony, zamyka mocno oczy i mruczy sobie pod nosem "Nie chcę tego widzieć, nie będę patrzeć, nie będę...". Ów człowiek ma zadanie bardzo trudne, bo jak się okazało  za plakatem z zerkającym na nas Leonardo, poszły wznowienia, nowe okładki, nowe niusy wyszukiwane na temat Fitzgeralda (jakby i książek o Zeldzie nam się namnożyło?). Oczywiście pokazali się również nowi czytelnicy, którzy wcześniej osławionego Gatsby'ego mieli na liście typu kiedyś przeczytam, bo klasyka, jest na liście BBC, znane... W obliczu ataku przeszywającego spojrzenia Leonardo jak również przefarbowanej Carey (praktycznie nie do poznania z wysokości plakatu) trzeba było przejść na jedną ze stron i wybrać: nie czytam, a co za tym idzie, wypadam z połowy krzyków, rozmów i innych takich o Gatsby'm (niepewny grunt, szczególnie gdy ludzie patrzą na ciebie i oczekują, że ty im powiesz i pożyczysz jeszcze tę książkę) albo podjąć decyzję i przeczytać książkę, a następnie kłócić się o to co tam jest, a czego przypadkiem nie ma (co sprawia niewątpliwą przyjemność). W dodatku wydawcy oferują nam przeceny, piękne okładki. Większość zauważyła wszelkie korzyści i poszła czytać.

Czytajmy więc na zdrowie. 
Przeczytałam. Szybko, gładko i przyjemnie. Wrażenia konstrukcyjne kojarzące się z Capote. Na 200 stronach. Prosta acz kunsztowna robota (w końcu Fitzgerald poświęcił jej trzy lata).

Po stwierdzeniu oczywistości możemy porozmawiać, wszelkie intelektualne braki
zasłaniając za ładnym uśmiechem.
Chyba każdy czytelnik może podzielić swoje książki na dwie części: te, do których się wraca, z których wyciąga się więcej niż jest zawarte tylko w czarnych literkach, w których znajduje się siebie oraz takie powieści, które czyta się raz, które dobrze sprzedają się w kiosku i zazwyczaj nic poza jedną niewiele znaczącą historią za sobą nie niosą.

"Wielki Gatsby" to z pozoru książka o tym jak pieniądze szczęścia nie dają, to romans, dramat, trochę o mafii, jazzie i Nowym Jorku lat 20.  I jeśli skończymy na tym, dodając jedynie niewątpliwy urok i kunszt pisarski, spokojnie możemy tę książkę włożyć na półkę najniższą, gdzie trzymamy zazwyczaj obyczajówki. I tak tę książkę odebrałam. Prosta, choć ładnie napisana historia, banał straszny, bohaterowie zaliczają się do tych schematycznych i za nic w świecie nie przetłumaczycie, że to klasyka, więc kochać i polecać trzeba. Książki są przecież dla ludzi. Nie odwrotnie.

Więc co z Gatsby'm? Chyba wszystko załatwione. Jak się okazało, jednak nie.
Z Gatsbym mam problem. Chciałabym go w całkowicie subiektywnej opinii wepchnąć na tę najniższą półkę, z której nie wynosi się książek podczas pożaru. Jednak nie mogę. Chciałam napisać coś co wielkodusznie nazywacie recenzjami, a co jest jedynie nieumiejętnym spisaniem emocji. Jednak nie mogę. Chciałabym odradzić komuś tę książkę. Jednak nie mogę. Wielki Gatsby ma znamiona Wielkiej Literatury, wcale nie ukrywające się w napisach i pochwałach na okładkach. Tylko tam w środku, siedzą i się z ciebie diabolicznie śmieją, bo to nie z książką jest problem tym razem, tylko ze mną. A ty po prostu je czujesz. Istnieje jednak zagrożenie, że to nie znamiona Wielkiej Literatury, a dziwnego kiczu,  który odrzucę i za kilka lat.

Pewne jest aktualnie jedno. Nie dorosłam do tej książki. Albo ona mnie przerosła. Albo oczekiwania ją przerosły (najmniej prawdopodobne). W każdym razie, nie powiem wam, czy warto ją czytać, czy nie. I chociaż sama ją przeczytałam, rozmawiać o niej nie umiem. Bo nawet gdybym chciała z kimś zarzucić papierowość bohaterom (są papierowi) i skrytykować całą powieść, zaraz wyjedzie mi i będzie w głowie brzmiało pierwsze i ostatnie zdanie z książki. Dowód, że to musi być Wielka Literatura. Albo jej diaboliczna podróbka. Więc nawet o tę książkę nie pytajcie.

Nie umiem o niej nic powiedzieć.

"Wielki Gatsby" F.S.Fitzgerald, wyd.Znak, 2013, tł.J.Dehnel

PS. A żeby ułatwić mi zadanie nierozmawiania o tejże książce, mój internet odmówił współpracy. Dlatego na razie będę was co jakiś czas raczyła jedynie dawno napisanymi tekstami. I nadrabiała zaległości książkowe. A jutro życzę wszystkim przeżycia (a przynajmniej większości).