Co roku odwiedza mnie mój brat. Obydwoje mamy już tę
16 (prawie) na karku i od kilku lat zawsze powtarzamy pewien rytuał. Ja siadam
w fotelu, on dorywa mój komputer i puszcza ulubione piosenki. Ja muszę zgadnąć,
co to jest. Gdyby teraz chcieć zrobić ranking wszystkich kawałków, zdecydowanie
wygrałyby dwa zespoły: Queen i Dżem. A „I
want to break free” pobiłoby wszelkie rekordy.
Nie
wychowaliśmy się razem, jednak jego fascynacja latami 70. zaczynała się u nas. Zły
Ludź był jeszcze podlotkiem i jak to młodzież, słuchał czegoś takiego. A my razem z nim… Dlatego, chociaż moje gusta
zmieniają się cały czas, preferuję trochę inną muzykę i telefon mam wypełniony
różnościami, to przynajmniej jedna piosenka Królowej musi być. Na poprawę
nastroju, do śpiewania.
Kwestią czasu
była też biografia Queen na mojej półce. Pozyskana trochę z myślą o bracie,
trochę egoistycznie. Przecież nie
wyobrażam sobie muzyki bez Freddiego! Chociaż dużo nie wiem, nie jestem nawet
fanką zespołu, chęć chwilowego powrotu do tamtych lat jest niepohamowana.
Peter Hince
mnie zaskoczył. Miała być biografia. Z polotem, bo z polotem, trochę suchych
faktów i dat, trochę czegoś ciekawszego. Ważne, że o ukochanym zespole. Jednak Hince nie jest nawet dziennikarzem
muzycznym, nie ma wyrobionego pióra i tego denerwującego wnikania w kompletnie
niepotrzebne szczegóły. Plus? Zdecydowanie. Tylko kim w takim razie jest autor
książki? Przyjacielem zespołu? Ostatecznie można tak to nazwać. Bliższe prawdy
byłoby określenie pracownik. To Peter zajmował się przez kilkanaście lat
sprawami technicznymi, sprzętem Freddiego i Johna.
Napisałam bez
wyrobionego pióra. Teraz zastanawiam się, czy przepadkiem nie cofnąć tego
stwierdzenia. Bo autor zaczął jak rasowy dziennikarz, a nawet lepiej. Zaczął
perfekcyjnie, tak, że po czterech stronach Ty nie możesz się oderwać. To nic,
że nie jesteś jakimś wielkim fanem zespołu, że nigdy nie chciałeś być gwiazdą.
Ty nie masz nic do gadania, po prostu przenosisz się za kulisy, gdzie świeci
największa gwiazda Freddie, gdzie z tyłu widać innych członków, gdzie po kątach
kryją się sarkastyczne komentarze autora. W ten sposób ten dobry człowiek uniknął
czegoś, co jest najgorsze w tych wszystkich biografiach. Żadnych dat,
wprowadzeń, zanudzających opisów dzieciństwa (ja rozumiem, że ono wpływa na
dalsze wypadki, ale nie zanudzajmy, proszę!). Zaczęto z wysokiego C i tak
trzeba było zakończyć.
Jednak od
początku do zakończenia jest kawałek drogi, więc wnętrze również musiało być
utrzymane na odpowiednim poziomie. Peter utrzymał owy poziom, a osiągnął to
jedynie dzięki pewnemu niechlujstwu i kompletnemu braku chronologii. Pierwsze
skojarzenie jakie nasunęło mi się na myśl, to książki Joanny Chmielewskiej.
Macie czasem takie uczucie, podczas lektury jej kryminałów, pełnego
skołowacenia? Tutaj jest podobnie, tylko do skołowacenia doprowadzają nie
dialogi i przedziwne zachowania głównej bohaterki, a bałagan i dystans do
siebie. Starsze wydarzenia przeplatają się z nowszymi, Nowy Jork przeplata się
z Londynem, jednak wszystko jest na swoim miejscu.
„-Fred, publiczność już jest.
-Dobrze, jak wyglądają?
Jak wyglądają? Wyczekująco? Mądrze? Groźnie?
-Wyglądają mi na całkiem miłą parkę.
-Ty durniu!”1
Nie tylko
autor miał dystans do siebie. Dystans miał cały zespół, co widać na wyżej
załączonym obrazku [dialog jest efektem stresu przed koncertem]. Przez cały
bałagan jaki stworzył Peter przebija się obraz Queen podczas lepszych i gorszych
dni. Przebijają się wszystkie koncerty, stres, imprezy, prace nad piosenkami. Ciągłe trasy, praktycznie brak życia
prywatnego. Ukazuje się bardziej ludzka postać członków zespołu. Efekt
osiągnięty poprzez spisanie krótkich migawek i wspomnień, a nie dogłębne
studiowanie biografii i psychologii. Rzecz godna zauważenia.
„Nie będę gwiazdą – będę legendą”2
Jednak zawsze
na pierwszy plan zespołu wysuwa się ON. Legenda, człowiek którego uwielbiają
miliony, bez którego Queen się nie obejdzie. Freddie z ludzką twarzą, z
gwiazdorskimi manierami, z wiecznym pragnieniem bycia w samym centrum
zainteresowania. Freddie, którego obserwuje autor. Freddie który sam w sobie
był kwintesencją Królowej. Pokazany od trochę bardziej prywatnej strony? Nie,
raczej przedstawiony takim, jakim widział go autor. Trochę subiektywnie, trochę
obiektywnie, jednak z tym uczuciem, a bez nabożnego uwielbienia, które przebija
się przez większość biografii. Genialnie.
„Moje życie u boku najlepszego zespołu
rockowego XX wieku”.
Jak wół, byk
albo inne Bogu winne zwierzątko, widnieje na okładce wyżej przytoczony napis.
Dlatego też, wiele jest w książce wstawek z życia autora. Jednak jako, że to
życie ogranicza się jedynie do pracy w zespole i przebywaniu cały czas „w
trasie”, błędne koło światła Queen się zamyka. Życie Królowej to nie tylko
koncerty, to nie tylko wielka czwórka. To nie tylko jeden asystent. To
wydarzenie na większą skalę, szczególnie
że jesteśmy w XX wieku. Dlatego też
prócz obrazu zespołu, prócz Freddiego, przed naszymi oczami przewijają się
kolejne wydarzenia o których nie znajdziemy w żadnej notce, w żadnej biografii.
Incydenty, których niektórzy już nawet
nie pamiętają, miejscami subiektywne spojrzenie, czasem krytyczne, czasem pełne
uwielbienia, czasem z przymrużeniem oka.
Co z tymi, którzy bałaganu nie lubią?
Liczę się, że
gdzieś tam po Internecie krążą nieprzychylne opinie. Każdy ma przecież swoją.
Jednak takowych jest bardzo mało (przynajmniej tak sądzę), bo nawet pedanci, którzy
bałaganu nie tolerują, będą zachwyceni. Dlaczego? Otóż, to jest
bałagan artystyczny! Pełen klasy i wyczucia. Nabałaganiony, jak to bałagan, a
jednak cały czas dystyngowany i na poziomie.
Tutaj właśnie
powinnam przerwać mój potok myśli, powiedzieć grzecznie STOP. Więc, jako
człowiek dość dobrze wychowany, robię to. Posunę się nawet o krok dalej.
Czytelniku,
jeśli nie przeczytałeś tego tekstu, bo Ci się nie chciało, bo nie miałeś siły,
bo był po prostu za długi (co nie wyklucza Cię z grona Czytelników), wiedz, że ja w tej masie słów jak mogłam
zachęcałam, by przeczytać tę książkę. Świetnie napisana, trochę nabałaganiona,
w niektórych miejscach genialna. Trudno dostać drugą taką biografię. Dlatego
spokojnie możesz ją sobie kupić, zdecydowanie nie szkoda na coś takiego
oszczędności. No, chyba że chcesz dowiedzieć się masy suchych faktów o zespole
Queen (z czego połowy zapewne nie zapamiętasz). Jeśli tak, zapraszam na
wikipedię. Przynajmniej pieniądze zaoszczędzisz.
1 „Queen. Nieznana historia” P.Hince,
str.27
2 „Queen. Nieznana historia” P.Hince,
okładka
"Queen. Nieznana historia" P.Hince, wyd.SQN, 2012, tł.A.Machura&E.Magiera