Z płaszczyka się nie wyrasta ("Dziewczynka w czerwonym płaszczyku" R.Ligocka)

Czytaliście kiedyś wspomnienia z getta? Albo z okresu II wojny światowej, po prostu?
Nie wiem, co mnie ciągnie do takich książek. Po ich lekturze jestem wewnętrznie wypruta, niezaokrąglone, ostre, pozbawione magii, melodii i wdzięku zdania opisujące te wydarzenia siedzą we mnie długo, nie mogę spać, myślę, po raz kolejny coś do mnie dociera, szokuje. Ale czytam i wracam.

Wśród takich książek na chwilę uwagi czekała "Dziewczynka w czerwonym płaszczyku". Bestsellerowa, aż się niedobrze robiło. Opatrzona rozmazanym autografem kupionym przez przypadek. Ściśnięta między historię małej Krysi a opowieści o czynach polskich dziewczyn w armii. Miała być taka jak one. Trudna, zabierająca jakąś cząstkę człowieka ze sobą, pełna niewprawnych i przesiąkniętych cierpieniem zdań.

Zaczęła się inaczej. Zdania miała pełniejsze, myśli umiejętniej nazwane. Ale strachu, ucieczki, bólu było tyle samo. Aż za dużo.
Jednak tam, gdzie historie wszystkich ocalałych dzieci się zwykle kończą, gdzie mamy króciutki końcowy rozdział w którym wrzucone jest przypadkowe zdjęcie z córką, z nowym domem w Ameryce, historia dziewczynki dopiero się zaczynała. Wciąż od nowa.

Pani Roma podjęła się bolesnego i przeszywającego chyba wszystkich czytelników zadania. Opisała nie tylko ten etap najtragiczniejszy, spędzony w gettcie, potem ukrywając się, w polskiej rodzinie. Spróbowała nazwać, powrócić również do lat późniejszych, tak trudnych dla niej, tak wydawać się by mogło pełnych sukcesu.

To ona była przy powstawaniu legendarnej już Piwnicy pod Baranami. To ona robiła scenografię w teatrach całej Europy. Poznała księżną Monako. Miała męża i pięknego synka.
To ona zmagała się samotnie z depresją, z lękami, z uzależnieniem od leków, z ciągłym i nieustającym pragnieniem miłości, ze strachem, z bezsennymi nocami, z mieszkaniem w Niemczech, gdzie wszystko kojarzyło się tylko i wyłącznie z jednym. To ona dorastała naznaczona piętnem wojny, ciągłej ucieczki, ukrywania się.

Mój M. mówi często Odpuść, on na razie ma problem sam ze sobą, siebie nie rozumie, nie nakładaj mu dodatkowych ciężarów, nie próbuj go zrozumieć wcześniej niż on sam tego nie zrobi. Co z ludźmi, którzy nie umieją się znaleźć w tym świecie, w pokoju, przez kilkadziesiąt lat? Co z ludźmi, którzy nigdy już się nie odnajdą?

Dziewczynka w czerwonym płaszczyku to książka intymna do granic możliwości, pokazująca twarz kobiety, która z demonami przeszłości wchodziła w dorosłość, żyła, pracowała, starała się normalnie funkcjonować. To książka, która powiedziała o człowieku coś naprawdę nowego. * To książka, w której bohaterka powinna w logicznej kolejności dorosnąć szybciej, jako że doświadczyła okrucieństwa, którego żadne z nas zapewne nigdy nie doświadczy. Jednak zamiast dorosnąć, ona kilkadziesiąt lat nosiła w sobie obraz dziewczynki. Małego dziecka. O którym dopiero teraz jest w stanie pisać i odnajdować wszystkie zaginione elementy.

To książka w której ze strachem czasem odnajduję siebie. To książka, która nie tak jak inne zostawiła rysy gdzieś w głębi. Ona wdarła się dalej, znalazła mnie w sobie i została. To książka o której cały czas nie umiem pisać, która dotyka mnie strasznie, którą przeczytałam szybko, jakbym chciała wszystko ze sobą powiązać szybciej, poznać tę dziewczynkę, jakby ktoś chciał mi zaraz to wszystko zabrać. Znalazłam w tej książce po części siebie i to jest straszne. Albo chociaż obezwładniające. Dlatego tu tekst się urwie, nie mam siły jej polecać, czy mówić czegoś wzniosłego.
Książki wybierają sobie odpowiedni czas w naszym życiu. Ta wybrała ten okres. Chyba lepiej trafić nie mogła.
Przeżyłam ją. Przemyślałam. Powracałam. Pozastanawiałam. Zachowałam.

*Cytat pochodzi z pięknego tekstu ś.p. pani Małgosi Baranowskiej, który może Wam w bardziej ułożony sposób przybliży kawałek tej historii. [cały tekst]

"Dziewczynka w czerwonym płaszczyku" R.Ligocka, wyd.Literackie, 2011, tł.K. Zimmerer

Wędrówką jest życie człowieka... ("Niezwykła wędrówka Harolda Fry" R.Joyce)

Wydarzenia w życiu zazwyczaj zaczynają się od jednego małego impulsu. W książkach też tak jest. Jeden list, strasznie dużo wspomnień, fala uczuć, trochę wyrzutów sumienia, zdziwione spojrzenie zwrócone wprost na nieubłagalny los.

List oczywiście kierowany był do Harolda - 65 letniego, nieśmiałego, spokojnego człowieka. List mówił, że Queenie - przyjaciółka Harolda, której nie widział kilkadziesiąt lat, umiera na raka. I pisze by się pożegnać. List był staranny, ciepły i wywołał te wszystkie wspomnienia uczuciowe. Na list należało odpowiedzieć. Bo list był impulsem, chociaż tego Harold na początku wiedzieć nie mógł.
Harold napisał odpowiedź.  I poszedł ją wysłać. Najpierw do najbliższej skrzynki. Jednak nie mógł się zdecydować, postanowił więc wrzucić odpowiedź do kolejnej. Tak zawędrował za miasteczko. Tam przypadkowe spotkanie - kolejny impuls, historia o wierze, która otwiera mu oczy. Postanawia, że zamiast wysłać list, w którym i tak trudno coś napisać, pójdzie pieszo, w ramach pielgrzymki do Queenie. Na drugi koniec Anglii. I ona będzie żyła. I się spotkają. I przeprosi ją, wytłumaczy jej.

Znane, prawda? Jednak jeden mały szczegół zmienia coś w patrzeniu na tę powieść. Queenie nie jest dawną miłością Harolda, nie jest jego kochanką, nie jest jakimś niespełnionym marzeniem. Nie będzie więc to historia jedna z tych miłosnych, w których ludzie na koniec żyją długo i szczęśliwie.

Ta książka kryje w sobie drogę - życie. Nie jest oczywiście łatwa, przyjemna. Nie jest również surrealistyczna, niedowyobrażenia. Zbudowana na solidnych, logicznych podstawach, wije się i opowiada kolejne historie ludzi zagubionych, na pozór szczęśliwych. Wraca też do początków życia głównego bohatera, wyciąga coraz to nowe wspomnienia, zakurzone, wstydliwe, które najchętniej zamietlibyśmy pod dywan, by nie uwierały.

Harold podczas swej wędrówki robi wręcz rachunek sumienia. Albo raczej przegląd życia. Spokojny, a jednocześnie bardzo emocjonalny. Zmuszając jednocześnie nas do zrobienia takiego przeglądu. Do refleksji, wyciągnięcia wniosków.

Ludzie kupują mleko, tankują samochody, a nawet wysyłają listy. I nikt nawet się nie domyśla, jak wielkie cierpienie ukrywają w swym wnętrzu. Czasem bycie normalnym i robienie rzeczy, które wydają się proste i powszechne, wymaga nadludzkiego wysiłku. Wszyscy są tacy osamotnieni.*

Grzechem jest generalizować coś, mówiąc o tej książce. Jednak czasem chyba trzeba. Bo ta książka jest zbudowana jak tysiące innych jej podobnych. Alegoryczna podróż, nowi ludzie, nowe cierpienia, nowe historie - spojrzenie na życie. Literackie nic nowego. Nawet ten motyw podróży...
Wszystko stworzone, by wzruszyć, by zmusić do refleksji.

Wszystko oczywiście w bardzo dobrym stylu. Z porządnymi bohaterami, którzy mają dość wyraźnie zarysowane sylwetki. Z lekkim, miękkim piórem, w prostych, acz ujmujących słowach.

Takie książki są potrzebne, jednak takich książek jest wiele. Ta jest piękna, mądra, ciepła, nie za długa. No i jeszcze jedno - nie zawsze ma się humor, by ją czytać. Może zmienić życie, jak na okładce twierdzi pani Kożuchowska. Ale to zależy od człowieka. Bo może być jedynie czytadłem, porzuconym dla lepszych powieści. Bo ta książka jest jedną z wielu spokojnych, nad którymi trzeba się zatrzymać w tym rozpędzonym, zawsze spóźnionym XXI wieku. I każda z nich jest mądra i warta przeczytania, a jednocześnie jest jedną z wielu, stojącą w tłumie z podobnymi sobie, i nie mająca żadnego atutu, który wybijałby ją ponad inne.

Tytuł mojego tekstu zabrałam jednej z piękniejszych piosenek SDMu, a cytat w tekście pochodzi z opisywanej książki (str. 102)


"Niezwykła wędrówka Harolda Fry" R.Joyce, wyd. Znak, 2013, Kraków, tł.T.Macios
Za książkę dziękuję wydawnictwu Znak

Flesz filmowy #5

Flesz filmowy to krótkie ględzenie o kinie, skrawki i migawki z tamtejszych scen, szczątkowe opinie i troszkę empatii. Służący raczej mi, bo często z chaotycznych, urywkowych zdań trudno wyczytać coś bardziej sensownego, gdy nie oglądało się samego filmu. Jednak można zawsze spróbować obejrzeć.
Lato ma to do siebie, że zabiera wszystkie siły na oglądanie ambitnych filmów. Najlepiej sprawdzają się te lekkie, niezbyt wymagające, zabierające czas. Postanowiła, że u mnie będzie inaczej. Co prawda, nie odmówiłam sobie seansu "Pod słońcem Toskanii" czy sfilmowanego (nie serialowanego) "Seksu w wielkim mieście" (który z pierwszymi odcinkami serialu nie ma nic wspólnego, jest raczej milutką komedią romantyczną) i zaczęłam od filmów które musiałam dokończyć, których zawsze byłam ciekawa, które oznaczały dobre, szybkomijająco-wciagające, wymagające kino.

Pierwszy tydzień wakacji (ze względu na wyjazd) upłynął pod znakiem trzech filmów.


Capote (2005)
Skończyłam go niedawno, a jeszcze teraz, gdy przywołuję myślami poszczególne sceny, czuję na plecach ciarki. Film opowiadający o procesie tworzenia powieści "Z zimną krwią", która przyniosła Trumanowi Capote międzynarodową sławę. Powieści, opartej na faktach. Powieści o dwójce ludzi, która wymordowała całą rodzinę gdzieś na "[...] odludnym obszarze, który inni mieszkańcy tego stanu nazywają "tam daleko"."*
Sama historia jest przejmująca. Jakby w niewiadomy sposób powiązana z "Zieloną milą". Chociaż wszyscy wiedzą, tam człowiek był niewinny, tutaj jest. Tam przesłanie było całkowicie inne... Jednak ten wspólny mianownik, ten wyrok śmierci, to oczekiwanie, to pochylenie się nad sobą. Lecz "Capote" to przede wszystkim próba pokazania sylwetki świetnego autora. Nie tylko w okresie tworzenia "Z ziemną krwią", ale również za pomocą opowieści z czasów dzieciństwa czy rozmów z Nelle. W pamięci zapisuje się przede wszystkim Hoffmann, który nie z przypadku został nagrodzony za tę rolę Oscarem - jest świetny. Piskliwy, czasem bliski załamania, czasem dusza towarzystwa. Sam film należy do tych, o których nie można zapomnieć. W postaci autora widzimy te nieuchwytne nici łączące go z książkową Holly będącą w podróży. Poznajemy historię, która skazana jest na porażkę, która zakończy się porażką. Jednak przedtem może jeszcze coś do naszego życia wnieść.
Zapomniane: Nelle, znana większemu gronu jako Harper Lee, gdy Truman pisze książkę, wydaje swoje "Zabić drozda".
Ocena: 10/10


"Arizona dream" (1993)

Film z Deppem, który nie cieszy się wielką popularnością w naszym kraju. Dziwne, choć z drugiej strony zrozumiałe. Trudno bowiem powiedzieć, o czym jest "Arizona dream". Znowu mamy samotność, znowu to poszukiwanie szczęścia, nawiązania surrealistyczne czy dziwne, ogniste dialogi. Trudno zatrzymać to w literkach. Jednak jeśli się próbuje, wychodzi coś w stylu - "Arizona dream" to historia Axela, który kiedyś łowił ryby, a teraz jest u swego wuja. To historia dwóch kobiet, których życie pokrywa się z marzeniami. To historia miłości. To historia niezrozumienia. To historia szaleństwa. Historia pełna cudownej muzyki, historia świetnie wyreżyserowana, opowiedziana. Historia z głębią, o której trudno mówić, którą raczej trzeba poczuć.
"Arizona dream" to jednocześnie film świetnie napisany i zagrany. Dialogi między matką a pasierbicą można śledzić godzinami. No i same kreacje głównych bohaterów - majstersztyk.
Zapomniane: W tym filmie tylko jedno przebije postacie Grace i Axela - cudowna muzyka...
Ocena: 9/10

"Rozmowy z innymi kobietami" (2005)
Ten film zwierz określa jako jedną z nieznanych, niedocenianych perełek.To chyba mnie do niego przekonało. W dodatku, kogo nie skusi Helena Bonham Carter w głównej roli?
Historia jest prosta. Kobieta i mężczyzna spotykają się przypadkowo na weselu. Ona - druhna, on - brat panny młodej. Zaczynają niezobowiązującą rozmowę. O tym co robią, gdzie mieszkają. Trochę wspominają. W pewnej chwili on już nie jest tylko przypadkowym znajomym, a byłym mężem. Ona już nie druhną, a byłą żoną. Jednak rozmowa toczy się dalej. Spojrzenia, słowa, wspomnienia, urywki z przeszłych lat, niezrozumiałe pragnienia, uczucia.
Wszystko już kiedyś pokazywane, ale jedno z tych, co na nowo trzeba sobie przypominać. Wrażenia i przypomnienia z którymi potem patrzymy na własne życie.
Nie tak dobry jak dwa poprzednie, a jednocześnie ciekawy i warty polecenia.
Zapomniane: Ekran w filmie podzielony jest na dwie części - widzimy wszystko z perspektywy mężczyzny i kobiety.
Ocena: 7/10

A co wy oglądacie w te letnie popołudnia?

*fragment powieści "Z zimną krwią"

Na nocnym stoliku, pisarsko.

Paul Auster
6 lutego. Pisarze nigdy nie powinni rozmawiać z dziennikarzami. Wywiad jest zdewaluowaną formą literacką, która niczemu nie służy oprócz tego, że upraszcza rzeczy, które nigdy nie powinny zostać uproszczone. Renzo to wie, a ponieważ jest człowiekiem działającym na podstawie tego, co wie, przez lata trzymał język za zębami, lecz na kolacji, którą zjedli godzinę temu, poinformował cię, że dużą część popołudnia spędził na mówieniu do dyktafonu, opowiadając na pytania zadane mu przez młodego pisarza tworzącego opowiadania, który ma zamiar opublikować jego wypowiedź, jak tylko zostanie zredagowana, i Renzo wyraził na to zgodę. Nadzwyczajne okoliczności, powiedział, gdy spytałeś go, dlaczego to zrobił.[...]Wywiad udzielony ze względu na Binga, czyli ze względu na ciebie, lecz z pewnymi ograniczeniami, które młody pisarz musiał zaakceptować, zanim Renzo zgodził się, by z nim rozmawiać. Żadnych pytań na temat życia prywatnego i pracy, żadnych pytań na temat polityki, jedyne dopuszczalne pytania mogą dotyczyć dzieł innych pisarzy, nieżyjących pisarzy, niedawno zmarłych pisarzy, których Renzo znał, niektórych dobrze, niektórych powierzchownie i tych, których ceni. Żadnych ataków, wyłącznie pochwały. Najpierw podał rozmówcy listę nazwisk i poinstruował go, aby wybrał kilka, pięć lub sześć, ponieważ lista była za długa i o wszystkich nie dałoby się opowiedzieć. William Gaddis, Joshep Heller, Gregore Plimpton, Leonard Michaels, John Gregory Dunne, Alain Robbe-Grillet, William Styron, Ryszard Kapuściński, Kurt Vonnegut, Grace Paley, Norman Mailer, Harold Pinter i zmarły w zeszłym tygodniu John Updike, całe pokolenie, które odeszło w okresie kilku lat. Ty także znałeś wielu z tych pisarzy, rozmawiałeś z nimi, otarłeś się o nich, podziwiałeś ich, i kiedy Renzo wymienił nazwiska, zdziwiłeś się, jak wiele ich jest, i ogromny smutek ogarnął was obu, kiedy wypiliście za ich pamięć.

"Sunset Park" P.Auster, wyd.Znak, 2012,Kraków, tł. M.Makuch, str.264-265 (fragment)