Droga z cyprysami - van Gogh |
Odchodzę...
Co z Gastby'm? Odpowiedź zbiorowa na pytania które kiedyś padły lub kiedyś padną.
Jeśli ktoś jeszcze nie słyszał o nowej ekranizacji Wielkiego Gatsby'ego, to zapewne albo mieszka w malutkiej mieścince bez internetu i kina, albo jeżdżąc tramwajem, zaglądając na filmweba, do księgarni, na różne mniej i bardziej kulturalne strony, zamyka mocno oczy i mruczy sobie pod nosem "Nie chcę tego widzieć, nie będę patrzeć, nie będę...". Ów człowiek ma zadanie bardzo trudne, bo jak się okazało za plakatem z zerkającym na nas Leonardo, poszły wznowienia, nowe okładki, nowe niusy wyszukiwane na temat Fitzgeralda (jakby i książek o Zeldzie nam się namnożyło?). Oczywiście pokazali się również nowi czytelnicy, którzy wcześniej osławionego Gatsby'ego mieli na liście typu kiedyś przeczytam, bo klasyka, jest na liście BBC, znane... W obliczu ataku przeszywającego spojrzenia Leonardo jak również przefarbowanej Carey (praktycznie nie do poznania z wysokości plakatu) trzeba było przejść na jedną ze stron i wybrać: nie czytam, a co za tym idzie, wypadam z połowy krzyków, rozmów i innych takich o Gatsby'm (niepewny grunt, szczególnie gdy ludzie patrzą na ciebie i oczekują, że ty im powiesz i pożyczysz jeszcze tę książkę) albo podjąć decyzję i przeczytać książkę, a następnie kłócić się o to co tam jest, a czego przypadkiem nie ma (co sprawia niewątpliwą przyjemność). W dodatku wydawcy oferują nam przeceny, piękne okładki. Większość zauważyła wszelkie korzyści i poszła czytać.
Przeczytałam. Szybko, gładko i przyjemnie. Wrażenia konstrukcyjne kojarzące się z Capote. Na 200 stronach. Prosta acz kunsztowna robota (w końcu Fitzgerald poświęcił jej trzy lata).
Chyba każdy czytelnik może podzielić swoje książki na dwie części: te, do których się wraca, z których wyciąga się więcej niż jest zawarte tylko w czarnych literkach, w których znajduje się siebie oraz takie powieści, które czyta się raz, które dobrze sprzedają się w kiosku i zazwyczaj nic poza jedną niewiele znaczącą historią za sobą nie niosą.
"Wielki Gatsby" to z pozoru książka o tym jak pieniądze szczęścia nie dają, to romans, dramat, trochę o mafii, jazzie i Nowym Jorku lat 20. I jeśli skończymy na tym, dodając jedynie niewątpliwy urok i kunszt pisarski, spokojnie możemy tę książkę włożyć na półkę najniższą, gdzie trzymamy zazwyczaj obyczajówki. I tak tę książkę odebrałam. Prosta, choć ładnie napisana historia, banał straszny, bohaterowie zaliczają się do tych schematycznych i za nic w świecie nie przetłumaczycie, że to klasyka, więc kochać i polecać trzeba. Książki są przecież dla ludzi. Nie odwrotnie.
Więc co z Gatsby'm? Chyba wszystko załatwione. Jak się okazało, jednak nie.
Z Gatsbym mam problem. Chciałabym go w całkowicie subiektywnej opinii wepchnąć na tę najniższą półkę, z której nie wynosi się książek podczas pożaru. Jednak nie mogę. Chciałam napisać coś co wielkodusznie nazywacie recenzjami, a co jest jedynie nieumiejętnym spisaniem emocji. Jednak nie mogę. Chciałabym odradzić komuś tę książkę. Jednak nie mogę. Wielki Gatsby ma znamiona Wielkiej Literatury, wcale nie ukrywające się w napisach i pochwałach na okładkach. Tylko tam w środku, siedzą i się z ciebie diabolicznie śmieją, bo to nie z książką jest problem tym razem, tylko ze mną. A ty po prostu je czujesz. Istnieje jednak zagrożenie, że to nie znamiona Wielkiej Literatury, a dziwnego kiczu, który odrzucę i za kilka lat.
Pewne jest aktualnie jedno. Nie dorosłam do tej książki. Albo ona mnie przerosła. Albo oczekiwania ją przerosły (najmniej prawdopodobne). W każdym razie, nie powiem wam, czy warto ją czytać, czy nie. I chociaż sama ją przeczytałam, rozmawiać o niej nie umiem. Bo nawet gdybym chciała z kimś zarzucić papierowość bohaterom (są papierowi) i skrytykować całą powieść, zaraz wyjedzie mi i będzie w głowie brzmiało pierwsze i ostatnie zdanie z książki. Dowód, że to musi być Wielka Literatura. Albo jej diaboliczna podróbka. Więc nawet o tę książkę nie pytajcie.
Nie umiem o niej nic powiedzieć.
Czytajmy więc na zdrowie. |
Po stwierdzeniu oczywistości możemy porozmawiać, wszelkie intelektualne braki zasłaniając za ładnym uśmiechem. |
"Wielki Gatsby" to z pozoru książka o tym jak pieniądze szczęścia nie dają, to romans, dramat, trochę o mafii, jazzie i Nowym Jorku lat 20. I jeśli skończymy na tym, dodając jedynie niewątpliwy urok i kunszt pisarski, spokojnie możemy tę książkę włożyć na półkę najniższą, gdzie trzymamy zazwyczaj obyczajówki. I tak tę książkę odebrałam. Prosta, choć ładnie napisana historia, banał straszny, bohaterowie zaliczają się do tych schematycznych i za nic w świecie nie przetłumaczycie, że to klasyka, więc kochać i polecać trzeba. Książki są przecież dla ludzi. Nie odwrotnie.
Więc co z Gatsby'm? Chyba wszystko załatwione. Jak się okazało, jednak nie.
Z Gatsbym mam problem. Chciałabym go w całkowicie subiektywnej opinii wepchnąć na tę najniższą półkę, z której nie wynosi się książek podczas pożaru. Jednak nie mogę. Chciałam napisać coś co wielkodusznie nazywacie recenzjami, a co jest jedynie nieumiejętnym spisaniem emocji. Jednak nie mogę. Chciałabym odradzić komuś tę książkę. Jednak nie mogę. Wielki Gatsby ma znamiona Wielkiej Literatury, wcale nie ukrywające się w napisach i pochwałach na okładkach. Tylko tam w środku, siedzą i się z ciebie diabolicznie śmieją, bo to nie z książką jest problem tym razem, tylko ze mną. A ty po prostu je czujesz. Istnieje jednak zagrożenie, że to nie znamiona Wielkiej Literatury, a dziwnego kiczu, który odrzucę i za kilka lat.
Pewne jest aktualnie jedno. Nie dorosłam do tej książki. Albo ona mnie przerosła. Albo oczekiwania ją przerosły (najmniej prawdopodobne). W każdym razie, nie powiem wam, czy warto ją czytać, czy nie. I chociaż sama ją przeczytałam, rozmawiać o niej nie umiem. Bo nawet gdybym chciała z kimś zarzucić papierowość bohaterom (są papierowi) i skrytykować całą powieść, zaraz wyjedzie mi i będzie w głowie brzmiało pierwsze i ostatnie zdanie z książki. Dowód, że to musi być Wielka Literatura. Albo jej diaboliczna podróbka. Więc nawet o tę książkę nie pytajcie.
Nie umiem o niej nic powiedzieć.
"Wielki Gatsby" F.S.Fitzgerald, wyd.Znak, 2013, tł.J.Dehnel
PS. A żeby ułatwić mi zadanie nierozmawiania o tejże książce, mój internet odmówił współpracy. Dlatego na razie będę was co jakiś czas raczyła jedynie dawno napisanymi tekstami. I nadrabiała zaległości książkowe. A jutro życzę wszystkim przeżycia (a przynajmniej większości).
Etykiety:
Fitzgerald Scott Francis,
literatura amerykańska,
Mówi się,
Znak
Subskrybuj:
Posty (Atom)