Umieram na katar, czyli kulturalnie chorując.

Jak się okazało niecały miesiąc temu, ludzie w liceum, którzy prócz własnego rozszerzenia starają się jeszcze przerabiać inny przedmiot, spotykać się ze znajomymi i przeżywać Mistrzostwa Świata w Siatkówce, nie mają cudownych jesiennych wieczorów, spędzonych z książką, herabatą, pomarańczowym kocykiem. Zapomnijcie. Będzie dobrze, jeśli przeczytacie kilka stron dziennie. Taki człowiek więc może ratować się tylko jednym - chorobą. Choroba taka jak wiadomo, spada niespodziewanie, bez pytania o zgodę. I choroba przebiega sobie mniej więcej w następujący sposób - przychodzi leciutkie przeziębienie, które jednak zabiera nam wszystkie siły i każe iść spać. Więc śpimy. Wstajemy i dochodzimy do wniosku, że jeśli już nam się trafiła choroba, to przechorujmy czas porządnie. Włączamy ukochany sitcom, ostatnio oglądany sitcom, najnowszy sitcom i oglądamy. Zauważamy niestety, że ci ludzie w tle śmieją się strasznie głośno. Więc wyłączamy głos. Zostawiamy napisy. Niestety, zaczynają nam wirować obrazy. Więc wyłączamy serial, przerzucamy się na wywiad z aktorem, aktorką, sportowcem, pisarzem. I słuchamy. Bo oglądania znieść nie możemy. Niestety, nie do wytrzymania. W głowie się kręci, wszystko pulsuje. Ostatnia opcja, audiobook. Taka "Zbrodnia i kara" jest do wytrzymania mniej więcej do czasu zastawienia zegarka. Czyli kilka minut.
Bierzemy więc grzecznie leki i zaczynamy nucić, bo przecież nikt inny nam nie zanuci.



Powiedzmy sobie szczerze, człowiek kulturalnie umiera, umiera społecznie, umiera całkowicie.
Jednak nastaje nowy dzień i umieranie nie jest już aż tak przekonujące, więc zostaje tylko powspominanie umierania i zaczęcie prawdziwego, porządnego chorowania. Leki oczywiście są cały czas, ale jednocześnie chorujący ma wreszcie siłę wstać i coś zrobić. Leżący przy łóżku "Oliver Twist" to jednak za wysokie progi, Anne Frank lepsza, jednak w pewnej chwili czujemy, że nasza umiejętność wczuwania się w ludzkie emocje, szukania tam siebie i czerpania z tego, jest mocno nadwyrężona. Dlatego też zostawiamy Anne na inne czasy i ratujemy się tym, co ratować potrafi.

Marvel i inne takie
Zaczynamy z najbezpieczniejszego pułapu. Nie jestem wielkim fanem marvelowskich superbohaterów czy Gwizdnych Wojen, jednak często oglądam i co najważniejsze, w trakcie choroby to zawsze działa. Po pierwsze, to zapewnia poczucie bezpieczeństwa - te wieczory, gdy jako dziecko oglądało się SW, te wieczne bitwy i częste pomijanie fabuły. Nigdy wielkiego zaskoczenia nie będzie, a świadomość, że jednocześnie ktoś czuwa nad światem... Poza tym, przy nowszych produkcjach, główni bohaterowie zawsze wydają się tak idealnie dobrani, że aż miło na nich popatrzeć. nie  uważacie? Iron Man, Thor, Loki, nawet Batmana lubię... Nie wykluczam, to może dlatego, że przyzwyczaiłam się do nich jeszcze wtedy, gdy nie byłam umierająca, jednak kto by na to patrzył. Zapewniają rozrywkę, ratują świat, zdecydowanie pomagają.

Sherlock BBC
Gorączka spada, powolutku, dzień dobry Sherlocku! Gdyby nie fakt, że zasługuje na osobny akapit i mimo wszystko odstaje troszeczkę od Star Treka, mógłby się znaleźć kilka linijek wyżej. Uwielbiam Sherlocka, zakręcony fandom również, bo tam właśnie znajdziemy cudowny brytyjski akcent, zakręconą więź z Johnem czy przede wszystkim głównego bohatera. Sherlock wyprodukowany przez BBC to oczywiście materiał na długie posty, jednak w trakcie choroby najcudowniejsze są te odcinki najbardziej kochane, czyli przede wszystkim pierwszy (nie macie wrażenia, jakby to jednak był ten, który znacie od dawna, w dodatku najlepszy, najwięcej frajdy przynoszący?) i siódmy (czy inaczej pierwszy trzeciego sezonu), który jest pisany jakby specjalnie dla fanów. Chory człowiek, ledwo na oczy widzący, uśmiecha się do cudownych nawiązań, niuansów i mrugnięć ze strony Gattisa. Chory człowiek również umie docenić, że ktoś do niego mruga, chociażby jednym okiem. Chory człowiek mimo wszystko, przeżywa całą historię od początku.
.
The Big Bang Theory
Prawdę powiedziawszy, każdy sitcom jest dobry na chorobę. Ale Big Bang Theory jest najlepszy. Bo to taki rodzaj serialu, gdzie cały czas nawiązują do tego, co albo kocham sama bezgranicznie, albo przed chwilą (patrz: Marvel) obejrzałam. I znowu czuć jakąś nić porozumienia. I można się pośmiać. Że ktoś też rozumie pewne dziwactwa śmiertelników. I że rozumie się żarty nawet z takim katarem. I  najpiękniejsze jest to, że w pewnej chwili, cały realny świat po prostu nie istnieje.

Cóż, dokładnie wczoraj około 19 weszłam na poziom ukochanych i bardziej ambitnych filmów, co oznacza, że za chwilę po raz kolejny będę kończyła Genialny klan, a stąd już jeden krok do książek czekających przy łóżku i kończenia zaczętych tekstów, które traktują nie o superbohaterach i nie w tak powierzchowny sposób. Jednak na razie jeszcze umieram, więc uśmiecham się tylko do was i wracam do swoich filmów. W weekend zapewne uda się coś opublikować.



8 komentarzy:

  1. o tak, w chorobie zawsze sprawdza jakiś znany film, który obejrzeliśmy tysiące razy, czy książka, którą możemy czytać i czytać:) ale najlepsze są właśnie filmy i sitcomy:) u mnie to są Przyjaciele <3 życzę powrotu do zdrowia:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Wiesz co, chorowitku, nie wiem co by Ci tu napisać.... Żadnego z tych filmów nie znam, a do Sherlocka nadal próbuję się zabrać... I naprawdę jestem go ciekawa, tyle, że to serial, odcinki do oglądania, a ja ostatnio mam problem nawet z przeczytaniem jednej strony dziennie. W większym stopniu brak czasu, potem dopiero brak zapału i chęci. ;) W każdym razie myslę, że mój zmęczony nauką mózg wytrzyma jeszcze kilka dni, potem pewnie przy tym Sherlocku będzie odpoczywał. :D Życzę zdrówka ! :>

    OdpowiedzUsuń
  3. Ostatnio te też mnie męczyło i masz racje - jak typowy Polak zasiadłam pod kocem przed telewizorem. Dobrze, że już przeszło, bo znacznie bardziej wolę wieczory z książką :)

    OdpowiedzUsuń
  4. A bo choróbska są wredne. I zawsze pojawiają się nie wtedy, co trzeba. W te wakacje zachorowałam i to było straszne; wyszłam spod koca, zimno, weszłam pod koc: gorąco. Przeszłam do łazienki, już się zmęczyłam. I piłam herbatę w kółko. Ech.

    Big Bang Theory najlepsze! Boli mnie polski tytuł, no ale. Oglądałaś nowe odcinki ósmego sezonu? :D

    OdpowiedzUsuń
  5. Zdrowiej!
    A taką chorobę doskonale znam, ze mną też się zaprzyjaźniła ..
    Oddałam się więc w te dni siatkówce! (bo co innego mogłam zrobić, prawda?)

    OdpowiedzUsuń
  6. Ach, Nala też załapała katarek, ale na razie nie zapowiada się na większą chorobę. Chociaż niedługo powinnam mieć trochę więcej czasu. Obejrzałabym jakiś serial i całą masę zaległych filmów, ooo tak. I poczytałabym. O tak.

    OdpowiedzUsuń
  7. Zdrowiej szybko!
    Masz rację co do liceum - w zasadzie najwięcej czasu na czytanie miałam w klasie maturalnej (taki paradoks. Mniej się uczyłam. Albo szybciej mi to szło. Albo mniej musiałam się uczyć).
    Pamiętam, jak sama zachorowałam w pierszej liceum i oglądałam Transformes :D Czytałam wtedy takie dwie świetne książki. Muszę je gdzieś znaleźć i przeczytać jeszcze raz
    Och, Sherlock... Sama się nim raczyłam wczoraj. Uwielbiam ten głos :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Witaj w klubie. Też jestem chora i nadrabiam zaległości. ;) Zdrowiej! :)

    OdpowiedzUsuń