"Porucznicy 1939" T. Stężała

Książki  o tematyce wojennej. To do nich większość czytelników podchodzi z rezerwą, obawą, że dana pozycja wynudzi, zasypie gradem dat, dziwnych informacji, rodem z nudnej lekcji historii. Ja na przekór wszystkiemu do takich książek pochodzę z uśmiechem na twarzy. Dlatego, gdy dowiedziałam się, że mam możliwość przeczytania „Poruczników 1939”, zaraz z niej skorzystałam. Jednak  w trakcie czytania, mój uśmiech stopniowo znikał z twarzy.

Rok 1937. Poznajemy życie ludzi z Elblinga. Zawirowania, miłostki. Zaraz potem rok 1938, na terenach Prus pojawiają się powołania do wojska, zaczynają się ciężkie ćwiczenia. I wreszcie rok 1939. Liczba powołań wzrasta, coraz częściej mówi się o wojnie.  Panika? Nie, żadna panika. Ile to może trwać? Miesiąc, dwa? Nie więcej. I wszystko wróci do normy…

Pan Tomasz pokazał nam nie tylko sam przebieg wojny, ale i co działo się wcześniej. Przedstawił nam to w nieczęsto spotykany sposób, bo z punktu widzenia kilku ciekawych osób. Każda z nich stała po innej stronie barykady. Widzieliśmy wszystko oczami Polaka, Niemca, Rosjanina. Po raz pierwszy spotkałam się z tym, że autor pokazał wszystkich jako ludzi. Ludzi którzy czują. Nie widzieliśmy tylko cierpiących i walczących bohatersko Polaków. Widzieliśmy tak samo przedstawionych Niemców i Rosjan. Nie było tego cierpiącego Polaka nad którym znęcał się bezuczuciowy Niemiec. Bo, czy tak było na wojnie? Czy większość Niemców nic nie czuła, tylko z zamkniętymi oczami wszystkich zabijała? Nie. Niemieckie wdowy tak samo przeklinały Polaków, jak Polskie wdowy Niemców. Co ciekawsze bardzo często przyjaźniły się za sobą.

Pan Tomasz przypomniał nam, że człowiek nigdy nie był maszyną do zabijania, bez względu na narodowość…

Jednak kobiety, zwykłe życie, plany na przyszłość, to wszystko było na pierwszym planie tylko przez jakiś czas. Zaraz potem ukazał się obraz walk. Choć autor przedstawił je niezwykle barwnie, łatwym do zrozumienia językiem, to opisy nudziły mnie. Zawsze pochodziłam do nich sceptycznie, czy to w tej książce, czy innej. Gdy tylko się zaczynały, wypatrywałam choć urywka z życia Else, czy wiadomości o ucieczce Broniki. Dostawałam je, ale znacznie rzadziej niż wcześniej.

Książkę mogłabym uznać za czytadło. Nie było w niej nic porywającego, co odróżniałoby te pozycję o innych książek tego gatunku. Akcja ciekawa, lecz nie pasjonująca. Bohaterowie poprawni, lecz nie powalający. Jednak było w niej to „coś” co pcha mnie do kolejnych tomów trylogii. Cały czas nie wiem, jak potoczy się los Anastazji, co będzie z Hiszpanem. Jak zachowa się Berta? Takie niedokończone historie ciekawią i może sięgnę po kolejne tomy.
Dużą rolę odgrywa tu miasto Elbling. Dzisiejszy Elbląg jest takim punktem wyjścia. To stąd pochodzi większość głównych bohaterów, lub znajdowali się oni tu przejazdem. Taki zabieg literacki został zastosowany z tego prostego powodu, że nasz autor jest miłośnikiem i znawcą tegoż miasta. Dzięki temu książka okraszona jest pięknymi zdjęciami.

Bohaterzy w większości są autentyczni co tylko dodaje atutów powieści. Jednak uważam, że książkę doceni szczególnie osoba lubiąca historię i opisy walki. Sama oceniam ją pozytywnie, lecz nie na tyle ile bym od niej wymagała. Jednak moje wymagania jak zwykle są troszkę zagmatwane, bo czego ja się znów czepiam we wzorcowej powieści wojennej?Zaryzykujcie sami, może Wam bardziej przypadnie do gustu?

 "Porucznicy 1939", Tomasz Stężała, IW Erica, ocena:4,5/6
Książkę mogłam przeczytać dzięki IW Erica. 
                                                                                                                                                               
A teraz jeszcze dwie małe zapowiedzi również od IW Erica

W świecie magii i pokus, nocą budzą się do życia piękni, przeklęci i pożądani.
Riley Jenson musi jednak działać na własną rękę. Jest niespotykanym połączeniem wampira i wilkołaka, pracującym dla organizacji, której głównym celem jest utrzymywanie porządku w świecie nadprzyrodzonych stworzeń. Ufając przełożonym i kochankom niewiele więcej niż swoim najgorszym wrogom, Riley gra według własnych zasad. Jej nową misją jest przeniknięcie do potężnie strzeżonego pałacu rozkoszy, którego właścicielem jest przestępca znany jako Deshon Starr - szaleniec od lat zajmujący się genetyką.
Gdy wokół Riley zaczynają kręcić się dwaj seksowni mężczyźni - opanowany i niesamowicie uwodzicielski wampir oraz gorący wilkołak - i zaczynają walczyć ze sobą o jej względy, Riley musi zachować zimną krew. Jeśli ocali świat przed Deshonem Starrem, ocali też samą siebie…
 „Kuszące zło” to trzecia książką z cyklu Zew nocy 
 W księgarniach już od 20.10.2011

 Początek XVII wieku, tereny Rusi Czerwonej należącej do Korony. Tomasz Błudnicki wraca do domu po ośmiu latach w rosyjskiej niewoli. Niestety, już w rodzinnych stronach dowiaduje się, że jego ojciec nie żyje. Co gorsza, najprawdopodobniej nie zginął śmiercią naturalną. Zagadkowa śmierć nie daje Tomaszowi spokoju, więc postanawia odkryć prawdę za wszelką cenę…
Na podstawie powieści nakręcono serial telewizyjny, w którym zagrali m.in.: Bogusław Linda, Krzysztof Globisz.

W księgarniach od 30.09.2011.

Jesienne zapowiedzi i maleńki stos

Jesień się zaczęła i na długie wieczory potrzeba nam ciekawych książek. Wydawnictwo Akcent postanowiło wydać kilka pozycji, które powinny Was zainteresować.

"Szczodre gody" Volkera Klüpfela i Michaela Kobra.
Pokryty śniegiem górski pensjonat, tajemnicze morderstwo, nieznośny doktor Langhammer – komisarz Kluftinger znów na tropie! Nowa książka bestsellerowego duetu: Volker Klüpfel i Michael Kobr.
Dla państwa Kluftingerów ma to być krótki, odprężający wypoczynek w górach, którym chcą się cieszyć mimo towarzystwa dość specyficznego małżeństwa Langhammerów. Zimowy weekend w pięknym górskim hotelu w Allgäu z atrakcją w postaci sztuki kryminalnej na żywo zapowiada się naprawdę ciekawie. Niestety początkowa zabawa szybko przeistacza się w rzeczywistość, gdy jeden z gości hotelowych zostaje zamordowany. Kluftinger staje przed nie lada zagadką: zwłoki znajdują się w pokoju zamkniętym od wewnątrz. Na domiar złego szalejąca burza śnieżna wywołuje lawinę, która odcina hotel od reszty świata. Komisarz może liczyć tylko na siebie. To znaczy: prawie…. Do śledztwa miesza się Langhammer. Na domiar złego dochodzenie rozgrywa się w czasie osławionych Szczodrych Godów, o których w górach opowiada się przerażające historie.

 "Ludzka miłość" Andreï MakineBohater książki Andreïa Makine’a, Eliasz Almeida, przechodzi przez życie, będąc świadkiem bestialstwa na granicy ludzkiej wytrzymałości. Poznaje hipokryzję i okrucieństwo rewolucji. Towarzyszenie Almeidzie w jego wędrówce przez ogarnięte rewolucyjną gorączką kraje XX wieku pokazuje, że tylko dzięki miłości można pozostać człowiekiem i zachować godność wbrew barbarzyństwu otaczającego świata…
Na przykładzie aktualnych stosunków między Afryką a krajami europejskimi autor w drastyczny sposób ukazuje mechanizmy rządzące działalnością międzynarodowych organizacji pozarządowych – korupcję oraz egoistyczną walkę o wpływy.
„Ludzka miłość” jest powieścią wstrząsającą – w naturalistyczny sposób pokazuje okrucieństwo, przynosząc jednak pełne nadziei przekonanie, że podążanie za humanistycznymi ideałami jest możliwe.




 "Zima lwów" Jan Costin Wagner
Od czasu tragicznej śmierci żony detektyw Kimmo Joentaa każdego roku spędza samotnie święta Bożego Narodzenia. Szklanka mleka i butelka wódki pomagają mu przetrwać srogą fińską zimę. Tegoroczne Boże Narodzenie nie będzie jednak wyglądało tak, jak zaplanował sobie Joentaa.
Scenariusz wydarzeń zmienia się, gdy u drzwi Joenty pojawia się młoda prostytutka. Jakiś czas później kolega Joenty, patolog, zostaje odnaleziony martwy, a najpopularniejszy fiński prezenter Kai Petteri Hämäläinen ledwo uchodzi z życiem.
Okazuje się, że patolog kilka tygodni przed śmiercią był gościem talk-show Hämäläinena. Kimmo Joentaa zaczyna rozmyślać nad śmiercią lekarza. Dlaczego popularny talk-show, który dla milionów widzów stanowi dobrą rozrywkę, mógł w kimś wywołać taką wściekłość, że popchnął go do popełnienia zbrodni?

 Wszystkich książek można szukać od listopada w księgarniach:)


I jeszcze na koniec to co Mery wygrała i kupiła, czyli...

Tu moje ostatnie zakupy i egzemplarz recenzencki.


Tu prezent od Izuś. Tak, ten konkursik wygrałam i dostałam cudowny notatniczek i zakładkę (przyda się bardzo!).

"Zielona mila" S. King


"Zielona mila” pewnie leżałaby jeszcze długo na półce, gdyby nie projekt Rozmawiajmy. Przyciśnięta terminem zabrałam się za nią prawie natychmiast. Czy żałuję? Nie. Ci co czytali na pewno się ze mną zgodzą. Żałować nie ma czego, ale podróż wcale nie była sielska.  Była to długa podróż przez ludzkie życie, przez Zieloną Milę.

Mamy rok 1932. Ameryka, Wielki Kryzys, bezrobocie i ludzie starający się zapracować na życie. Jak? Ano można w różny sposób. Piorąc, gotując, albo… wykonując wyroki śmierci. Paul Edgecombe zajmuje się tym ostatnim. Pracuje na bloku E, gdzie w małym pomieszczeniu stoi elektryczne krzesło, „Stara Iskrówa”. To na nim kończą życie mordercy, przestępcy, których świat się wyparł, którzy ze świata odprawili inne osoby…
Trafia tam również John Coffrey skazany za gwałt i morderstwo na dwóch dziewczynkach. Czarnoskóry olbrzym boi się ciemności, nikogo nie zaczepia, jest potulny jak dziecko. Jednak czyny przemawiają przeciwko niemu. Tylko czy to on dopuścił się tych zbrodni? Prócz niego, na bloku E znajdziemy inne indywidualności. Percy’ego – nie, nie był  skazańcem, a rodziną gubernatora i strażnik więzienia, dziewiętnastoletniego zabójcę – Williama Whartona,  Francuza Eduardo Delacroix skazanego za gwałt i morderstwo na młodej dziewczynie, a także Pana Dzwoneczka,  cudowną myszkę.

Każda z wyżej wymienionych postaci jest dopracowana do perfekcji (no, może prócz myszy, ale i w tym wypadku można się sprzeczać), a jednocześnie tak ciekawie przedstawiona, że cechy charakteru poszczególnych bohaterów poznajemy stopniowo, na każdej karcie dowiadując się coraz więcej, a jednocześnie nie wiedząc nic. Spotkałam się z tym po raz pierwszy i powiem, że zrobiło to na mnie wrażenie. Taki męski punkt widzenia ;p

Fabuła nosi w sobie troszkę psychologii, kryminału, thrillera, taką mieszankę sprawiającą, że trudno o niej zapomnieć. Szczególnie, że czasy, język, historia jednocześnie zwyczajna i przerażająco niezwykła zapada na długo w pamięć. I nie jest to kolejna opowieść kończąca się happy endem. Nie ma tego przereklamowanego „I żyli długo i szczęśliwie.”. Jest „ludzie ludziom zgotowali ten los”* i  nie poprawi się on, jeśli my tego nie zrobimy…

Prawie co noc, gdy leżę w łóżku... Myślę o wszystkich, których kochałem, a których już nie ma. Myślę o mojej pięknej Jan... jak ją straciłem wiele lat temu. I myślę o tym, jak każdy idzie swoją Zieloną Milą... każdy w swoim tempie. Ale jedna myśl szczególnie nie pozwala mi spać. Jeśli sprawił, że mysz żyje tak długo, to o ile dłużej ja będę musiał żyć? Każdego z nas czeka śmierć, bez wyjątku, ale Boże... czasem Zielona Mila wydaje się taka długa**

Wszystko widzimy oczami Paula, który wspomina te wydarzenia, przebywając w domu starców. Jednocześnie czasem odkrywa nam również kawałek swojego aktualnego świata. Autor interesująco bawi się przeszłością i teraźniejszości, pokazując jakie zmiany zaszły w głównym bohaterze przez te lata.

Stephen King podjął się trudnego zadania poruszając właśnie ten temat. Jeśli do tego dodamy, że książkę pisał w odcinkach, musząc dotrzymywać terminów, niczym Charles Dickens nabieramy wielkiego podziwu. Brawa  za to dla autora. 

Uważam, że z „Zieloną milą” powinien zapoznać się każdy mól książkowy. Nie wiem, czy spodoba się, czy nie, ale każdy powinien poczuć tę specyficzną atmosferę bloku E, zatrzymać się chwilkę, zamyślić nad ludzkim życiem. 

*Zofia Nałkowska „Medaliony”
**Stephan King „Zielona mila”

"Jutro" J. Marsden


Wychowywani jesteśmy tak, że obydwie wojny  światowe XX wieku to historia. Tragiczna, o której się nie zapomina, ale historia. Było, minęło, nie wróci. Teraz jesteśmy bezpieczni, mamy armię, są traktaty, porozumienia itp. Jednak co by było gdyby zaczęła się trzecia wojna światowa? Może bez obozów koncentracyjnych, komór gazowych, ale taka prawdziwa wojna? Jak my byśmy się zachowali? Czy myślimy o tym?

- (…) Wiesz, kiedy poszłyśmy do liceum i tak dalej, przypomniałam sobie tamte dni, uśmiechałam się i myślałam: „Boże, jaka ja byłam niewinna!”. Święty Mikołaj, zębowe wróżki (…). Ale dziś coś zrozumiałam, Corrie. Nadal byłyśmy niewinne. Aż do wczoraj. Nie wierzyłyśmy w świętego Mikołaja, ale miałyśmy inne złudzenia. Sama to powiedziałaś. (…). Wierzyłyśmy, że jesteśmy bezpieczne. To było jedno wielkie złudzenie.*

John Marsden w swojej książce poruszył ten trudny temat, przekładając go na prosty język zrozumiały dla zwykłego śmiertelnika. Poruszył kwestię wojny, jaka zastała ludzi, którzy dopiero wstępowali w dorosłość. Paczka przyjaciół postanawia wybrać się na kilka dni na biwak, w góry. Gdy wracają, przeżywają szok. Większość zwierząt jest zabita, a ich rodziny zniknęły. Po przełknięciu tych wiadomości (czyli kilku dniach) przyjaciele zaczynają się zastanawiać co się stało. Okazuje się, że wszyscy mieszkańcy Wirrawee są przetrzymywani na zamkniętym palcu. Bohaterowie po raz pierwszy muszą podejmować ważne decyzje, ryzykując czasem nawet życie.  

Książka wciąga od pierwszej strony. Z zapałem śledzimy losy Ellie, Fi, Robyn, Homera, Lee, Kevina i Corrie. Każde z nich ma inny charakter, inaczej na wszystko reaguje.  Wojna u każdego wyłania inne, ciekawe cechy, które podczas pokoju zaprzeczały jakby ich osobowościom. Homer z klasowego wesołka, staje się opanowanym przywódcą, Fi z nieśmiałej dobrze  ułożonej panienki – sprawnie myślącą i odważną dziewczyną. Obserwujemy jak larwy zamieniają się w motyle… Jednak motyl nie zawsze musi być cudowny. Na jaw wychodzą też inne cechy, zazdrość, nieopanowanie. Czytelnik z zapałem obserwuje tę przemianę. Kibicuje bohaterom, zaciska kciuki myśląc: „Żeby się tylko udało”, po prostu wsiąka.

W akcję wpleciony jest również subtelny wątek miłosny, który za zwyczaj jest nieodzowny w młodzieżówkach. Jednak przeciwników romansów uspokajam – to nie jest książka o miłości! To uczucie jest tylko jednym z wątków pobocznych, więc nie ma się czego obawiać. Jednocześnie jest umiejętnie przedstawione. Brawa za to dla autora.

Do jednego jeszcze nie mogę dojść. Temat wojny jest tak przedstawiony, że widząc to zagrożenie, powinniśmy się zatrzymać, zastanowić, jednak fabuła i pytanie: „Co będzie dalej?!” tak nas absorbuje, że czasem o nim zapominamy. Nie wiem, czy uznać to za plus sytuacji, czy może minus? Nie wiem również czy dobrze zrozumiecie o co mi chodzi. Dlatego choć polecam z całego serca, a pół punktu uszczyknę, dla własnego spokoju.

*str.106 "Jutro"

 "Jutro kiedy zaczęła się wojna", John Marsden, Znak litera nova, ocena: 5,5/6

"Rodzina Wenclów. Wspólnik" L.Najdecka

Coraz mniej mamy książek opisujących nasze społeczeństwo. Na rynku rządzą fantasty, kryminały, lekkie młodzieżówki. Trudno znaleźć miejsce dla dobrej powieści obyczajowej, „satyry na współczesną   klasę średnią”*. Ja w natłoku książek pewnie nie zwróciłabym również uwagi na „Rodzinę Wenclów”, jednak od czego mam Wasze recenzje? Moje oko od razu wyłapało ciekawą fabułę i wychwalany prawie wszędzie prosty język. Więc dlaczego nie.

Choć na samym początku odczułam obecność wulgaryzmów, które w innych powieściach za zwyczaj mnie aż tak nie ruszają, to od książki nie mogłam się oderwać. Nie wiem jak to działało, po chwili byłam na 100 stronie, a czas dla mnie nie istniał. Wciągnęłam się w wir życia Wenclów, ich problemy, zawirowania, zdrady, miłostki. Nie czyniła tego żadna fantastyczna przygoda nie z tego świata, a tajemnicza intryga (;P) „Warszawska kancelaria Wencel, Zagajewicz i Zybert otrzymuje intratne zlecenie. To świetny interes… - namawia Pawła Wencla jego wspólnik. – Bylibyśmy głupcami, gdybyśmy tego nie wzięli!”*. Akcja się rozkręca, pojawiają się nowe osoby, nowe wątki i nowe emocje.  Malarze, poeci, strasznie realistyczni przedsiębiorcy, osoby zagubione. Wszystko to tylko podkręcało moją wyobraźnię. Poza tym było tak świetnie napisane, że czułam, jakbym sama w tym uczestniczyła.

Sprawiał to zapewne niezwykle prosty język i cenna umiejętność wprowadzenia czytelnika do świata książki. Wielkie brawa dla autorki, która „odwaliła kawał dobrej roboty” wciągając nas w wir życia bohaterów jednocześnie wszystko jasno przedstawiając. A było w czym się pogubić, bo prócz wspomnianej wyżej intrygi mieliśmy masę wątków pobocznych, które były równie ciekawe i zajmujące. 


Szczególną uwagę jednak trzeba zwrócić na postacie. Pani Lena świetnie opisała nam bohaterów. Każdy z nich wywoływał skrajne emocje – irytację, niechęć, szacunek, czy wesołość. Dawno nie widziałam tak dobrze zarysowanych postaci. Najbardziej „odczułam” Pawła – ten przedsiębiorca był typem patrzących na biednych z góry, mających na względzie tylko własny wizerunek i opinię innych. Wywoływał u mnie czasem takie pokłady złości, jednak w życiu reaguję tak samo, ludzie zachowujący się podobnie do Pawła wywołują we mnie niechęć. Tak dla równowagi uczuciem przyjaźni zapałałam do Hanny, jego żony, która od razu przypadła mi do gustu i powiem szczerze, już nie mogę się doczekać chwil, gdy dowiem się co było dalej…

Oczywiście całą książkę oceniam na wielki plus. Bardzo przypadła mi do gustu. A już niedługo kolejne tomy sagi. Nie mogę się ich doczekać!

*okładka

"Rodzina Wenclów. Wspólnik", Lena Najdecka, IW Erica, ocena:5,5/6
 Za możliwość przeczytania dziękuję Instytutowi Wydawniczemu Erica

"Orchidee też się śmieją" Patricia Marvell


Od dawna na liście książek do przeczytania była jedna pozycja z tej serii. Zdecydowałam się, choć  zwykle takich książek nie czytam, ponieważ chciałam po raz kolejny poczuć klimat „młodzieżówki”, po które kilka lat temu jeszcze sięgałam. Wypadło cóż, blado…

Zaczęło się jak zwykle, czyli dziewczyna traci chłopaka, bo ten znajduje sobie inną.  Jest załamana, jednak od czego jest przyjaciółka? Poprawa humoru poprzez zakupy, plotki. Tylko, że zbliża się bal maturalny.   Sandra (nasza bohaterka) nie ma z kim na niego iść. Musi poprosić przyjaciela, chyba, że zdarzy się cud i na kilkanaście dni przed tym wydarzeniem spotka odpowiednią osobę z którą mogłaby pójść…

I drugi wątek, obowiązkowy w tych książkach. Nie jest to na szczęście poruszany w połowie „młodzieżówek” konflikt bohaterki z rodzicami. Są nim orchidee. Sandra uwielbia te piękne kwiaty. Po śmierci dziadka, który je hodował, dziewczyna postanawia się nimi zająć. Jednak nie ma funduszy by utrzymywać całą szklarnię. Dlatego postanawia nawiązać współpracę z kwiaciarniami, którym miałaby dostarczać swoje kwiaty. Nie jest to taki łatwe. Po długich poszukiwaniach jedna z kwiaciarek wreszcie decyduje się na współpracę z tak młodą osobą. Jednak po jakimś czasie właścicielka umiera i Sandra musi poszukać innego współpraco dawcy. Tylko czy jej się to uda?

Książka którą zaczęłam recenzować z sarkazmem nie była najgorsza. Miała to co powinna mieć i to  z nutką miłego zaskoczenia. Biło od niej ciepło, obok którego nie można było przejść obojętnie. Prócz wątku miłosnego, pojawił się ten kwiatowy, rzadko spotykany w tego typu powieściach i to w takim kontekście. Choć autorka niczym nas nie zaszokowała  to książka sprawiał przyjemne wrażenie.

Sami bohaterowie nie zaskakiwali. Autorka ani myślała wgłębiać się w ich wewnętrzny świat. Nie mieliśmy żadnych większych przemyśleń, postacie nie wyróżniały się od tych, które mijamy na ulicy każdego dnia. Jednak to nie powinno nikogo dziwić. A i bez tego książkę czyta się miło, szybko nie czując irytacji, czy zdenerwowania, które zawsze mnie dopada, gdy bohaterowie są „płytcy”. Tu nie są, po prostu sytuacja nie wymaga, by zagłębiać się w ich prawdziwe ja.

I co? I znów będzie masa komentarzy: nie dla mnie. A więc dla kogo? Myślę, że spokojnie mogę polecić wielbicielom serii „Nie dla mamy, nie dla taty, lecz dla każdej małolaty”. A poza tym osobom, które chcą się zrelaksować, mają chwilkę wolnego ( czytanie zajmuje godzinkę, dwie), albo po prostu zestresowane wróciły po szkole do domu i nie chce im się sięgać po coś ambitniejszego.

 "Orchidee tez się śmieją", Paricia Marvall, wyd.Elf, ocena: 3,5/6

"Dziewczyna, która pływała z delfinami" S.Berman


Myśleliście, jak to by było, gdybyście nie mieli żadnych marzeń, nie wierzylibyście w nic? Liczyło by się tylko to co można poczuć, dotknąć…

Pewnego dnia Isabelle dowiaduje się o śmierci siostry. Dziedziczy po niej przetwórnię tuńczyka Pociecha. Jednak większym zaskoczeniem jest dla niej to co, a raczej kto  czeka na nią w domu nieboszczyczki. Prócz Grubaski – służącej, kobieta spotyka tam „dziką”, zaniedbaną dziewczynkę. Jedyne co o niej wiadomo to to że jest. Była już wtedy, gdy Grubaska tu przyszła. Isabelle uznaje ją za córkę swojej siostry i postanawia „wychować ją na ludzi”. Czeka ją wiele pracy. Karen, jak nazywa ją Isabelle jest dzieckiem autystycznym. Obydwie bohaterki czeka długa droga. Dziewczynka nie mówi, nie kontroluje swoich poczynań. Jednak po latach pracy, przyklejania karteczek do mebli, uczenia się składania zdań Karen w miarę normalnie funkcjonuje. Choć badania wykazują, że jej umysł jest na poziomie drugiej klasy, widzie więcej i inaczej niż inni. Isabelle decyduje się posłać Karen na studia. Jest to przełom w życiu dziewczyny…

„Dziewczyna, która pływała z delfinami” nie jest kolejną książką w której cierpienie i problemy bohatera są na pierwszym miejscu. Raczej opowiada o ciekawym i jakże innym spojrzeniu na świat. Karen nie umie kochać. Jedyne uczucie jakiego doświadczyła to złość, czasem stres. Liczą się dla niej tylko rzeczy namacalne. Dlatego spiera się ze stwierdzeniem Kartezjusza „Myślę, więc jestem” i nie może zrozumieć naszego punktu widzenia. Nam potrzebny jest ktoś lub coś,  w co będziemy wierzyć. Bóg, szczęście, różnie. Tylko dlaczego mamy wierzyć, jeśli tego nie widzimy? Skąd mamy wiedzieć, że to co opisane jest w Biblii jest prawdą? A jak szczęście nas zawiedzie?

Choć mogłoby się wydawać, że to kolejna filozoficzna książka, wcale nią nie jest. Trudne tematy wplecione są umiejętnie w fabułę, co zdecydowanie nie męczy czytelnika, a raczej działa na plus. Prócz wymienionych wyżej pytań dręczących bohaterkę, Karen spotyka się z organizacją ekologów, przypominających raczej mafię, która miast nie dających skuteczności apeli wyznaje zasadę „Terror za terror. Mord za mord”* oraz biznesmena, który jakbyśmy teraz powiedzieli „po trupach dąży do celu”. I tak dwa dalekie od siebie tematy spotykają i łączą się w jednej książce. U innych autorów równało by się to z grosetką, jednak pani Berman udało się tego uniknąć, a zamiast tego stworzyła lekką dla czytelnika, a jednocześnie pokazującą inne spojrzenie na świat powieść.

„Dziewczyna…” pokazuje nam życie osoby cierpiącej na autyzm. Ona odbiera wszystko inaczej. Każde wypowiedziane słowo jest odbierane na serio. A co z tego wyjedzie jeśli Karen będzie wierna swoim myślom,  będzie wiedziała co jest dla niej najważniejsze?

Berman stworzyła książkę, która choć lekka, porusza ciekawe i nieczęsto spotykane tematy w dzisiejszej literaturze. Nie wiem, czy spodobałaby się każdemu, jednak każdy powinien spróbować, bo na pewno coś zostawi ona w każdym umyśle. To jedna  z tych książek, które trudno zrecenzować. Je po prostu trzeba przeczytać.

*„Dziewczyna, która..." str.206


 "Dziewczyna, która pływała z delfinami", Sabina Berman, wyd. Znak, ocena: 5,5/6
Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję wydawnictwu Znak

"Modżiburki dwa" M.Sośnicki


W ciągłym zabieganiu zapominamy o wszystkim. Zazwyczaj liczy się tylko praca, pieniądze, by „wyżywić rodzinę”. Ale czy rodzina nie byłaby szczęśliwsza, gdybyśmy zamiast zarabiać na nowy samochód, pobyli razem?

„Modżiburki dwa” to krótka książka, która przypomina co jest najważniejsze. Bo bardzo często zapominamy, o tym jak powinno wyglądać życie. A potem powstają kolejne książki oparte na faktach, w których dzieci bogatych rodziców czują się samotne, wpadają w kłopoty. A zdziwieni rodzice mówią: „Przecież miała wszystko!”.Nie, nie miała. Zabrakło najważniejszego.

Gdy przed zapoznaniem się z książką czytałam recenzje, wszystko wydawało się takie naiwne. Ale czy to nie my jesteśmy naiwni, sądząc, że im więcej będziemy mieli w sensie materialnym, tym bardziej będziemy szczęśliwi? Prawda niby znana od wieków, a my i tak o niej zapominamy…
W książce wszystko wydaje się nam tak odległe, nieprawdopodobne. Jakby tam nie było żadnych problemów. Ależ one są! Tylko, że zamiast się użalać, z niektórych rzeczy można zrezygnować, niektóre problemy rozwiązać.  Modżiburki mieszkają w górach, lecz czy nie moglibyśmy choć szczypty tego modżiburkowego świata przenieść do naszego życia. Moglibyśmy, ale tego nie robimy…

No, cóż. Ta recenzja też wyszła dziwnie naiwna. Jednak po przeczytaniu książki nikt tak myślał nie będzie. Mogę ją polecić wszystkim bez wyjątku. Tych, którzy się wahają zapewniam, że książkę czyta się chwilkę. Tylko, że tę chwilkę, w odróżnieniu od innych chwilek, zapamiętuje się na długo…

"Modżiburki dwa", Mirosław Sośnicki, wyd. MTM
Książkę otrzymałam od wydawnictwa MTM, za co serdecznie dziękuję.

"Zimowy monarcha" B. Cornwell



Choć każdy z nas słyszał o królu Arturze, Merlinie, Lancelocie, to tak naprawdę, nie jest do końca pewne czy te postacie istniały. Każdy z historyków snuje domysły, gdzie urodził się i kim był Artur, ale prawdy nie zna nikt. Bernard Cornwell – angielski pisarz, autor thrillerów oraz powieści historycznych w książce „Zimowy monarcha” przestawił nam swoją wersję wydarzeń na przełomie V i IV wieku po Chrystusie.
Wielki Król Uther pod koniec życia doczekał się wreszcie następcy. Jednak dziecko rodzi się za zdeformowaną stopą. Gdy Uther umiera, jego królestwo – Dumnonia, nie jest w najlepszym położeniu. Zewsząd otaczają ją wrogowie, a dodatkowo na Brytanię nacierają wrogie oddziały Saksończyków. Jedyną osobą, która może zaprowadzić pokój jest Artur – nieślubny syn Uthera.
Tak zaczyna się nasza podróż przez lasy, wioski i miasta Brytanii. Każde drzewo, każdy kamień oddycha magiczną atmosferą tego miejsca. Przed Arturem, który ma równie wielu wrogów, co zwolenników, stoi trudne zadanie. Prócz znikomej armii i biedy dużym problemem są również zamieszki na tle religijnym.
Wszystko opisane jest z punktu widzenia Derfela – dawnego wojownika Artura, a aktualnie mnicha. Choć książka pisana jest w formie wspomnień, to Czytelnik ma wrażenie, że akcja toczy się w czasie teraźniejszym, co jest atutem powieści.
Dużym mankamentem był brak przemyśleń  Derfela, który swoje odczucia  zachowywał dla siebie, nam przedstawiając suche fakty. Jednak nawet bez tego, książka utrzymywała Czytelnika w napięciu, za co trzeba oddać szacunek autorowi.
Bardzo spodobało mi się również to, jak Bernard Cornwell wyobraził sobie niektóre postacie. Merlin był dla niego złośliwym, energicznym starcem, który poszukiwał Trzynastu Skarbów Brytanii i tylko to go obchodziło, a Lancelot pysznym i zadufanym w sobie tchórzem. Dzięki tym zabiegom  książka niewątpliwie zyskała na wartości.
„Zimowy monarcha”, choć jest książką fantasty, ma w sobie odrobinę prawdy. Szczególnie miejsca występujące  w książce, pojawiają się również w historycznych zapisach. Tym szczególnym, które mnie podbiło, była tajemnicza Wyspa Umarłych. Cudowne opisy tego miejsca sprawiły, że czułam się, jakbym sama się tam znajdowała.
Powieść mogę bez wątpienia polecić wszystkim. Może nie jest powalająca, jednak posiada w sobie to „coś”, dzięki czemu Czytelnik nie może się od niej oderwać.

"Zimowy monarcha", Bernard Cornwell, IW Erica
Książkę otrzymałam od Instytutu Wydawniczego Erica, za co serdecznie dziękuję.