Sięgając po nową książkę autora z dzieciństwa, w dodatku
ulubionego autora, zawsze czuje się pewien dreszcz emocji.
Co tym razem na nas czeka? Będzie tak dobrze
jak wcześniej? Może lepiej…
Gdy sięga się po kilku latach przerwy, latach bez
obcowania z prozą danego pisarza, ten dreszcze emocji jest intensywniejszy, bo
do zwykłego zaciekawienia dochodzi obawa, czy przypadkiem nie jesteśmy za
starzy, czy legenda, którą owiane są wszystkie poprzednie dzieła danej osoby,
nie runie i nie rozleci się w drobny mak?
Potem są pierwsze wersy, pierwszych kilka zdań, które muszą wystawić świadectwo:
"Pani Marta czytała właśnie ulubioną książkę pt. Sto tysięcy -
dlaczego? - kiedy do pokoju weszła miła Kasia, dziewoja takiej postury, że
gdyby w kącie nie było pieca, można by mniemać, że piec był wyszedł na chwilę i
teraz właśnie powraca."
Po takim cytacie słychać już tylko wielkie uff, będzie
dobrze, ba, już jest dobrze. Dalej możemy zająć się wieściami, jakie przynosi
wyżej wspomniana panna-piec.
Dziewoja
owa jest (niestety!) jedynie epizodem w tejże opowieści, skonstruowanym na
potrzeby zaanonsowania listonosza, który również zaraz znika. Zostawia jednak
główny motor napędowy, klasyczne
spiritus
movens tejże powieści: list. List przyprawiający o drgawki (czy śmiechu czy
strachu, to już indywidualna kwestia), list wywołujący zdziwienie na zacnej
twarzy pani Marty, list kryjący tajemnicę. Mianowicie informację o kolejnym
liście (to nie mój żart!), najprawdopodobniej testamencie zostawionym w spadku,
przez prapradziadka Mościrzeckiego (informacja ważna: pani Marta z rodu
Mościrzeckich). Testament ma być otworzony w obecności całej rodziny, słowem
wszyscy mają stawić się w Warszawie przy ulicy Zawiłej 16. I to koniec listów w
tej powieści… Chociaż, no jeszcze jeden musimy wziąć pod uwagę, ale to za jakiś
czas, więc na razie zajmijmy się innymi wydarzeniami. Do Warszawy na spotkanie
stawia się cały arsenał osobowości.
Tutaj już jesteśmy na swoim gruncie, co więcej, troszkę zaczyna nam zalatywać
schematem. Mamy trzech urwipołciów, wypisz wymaluj Zawidzki (malarz z Szaleństw panny Ewy – przyp. red.*),
cudowną pannę Katarzynę – postrach w spódnicy, o uroczym sercu, panią Martę z
pytajnikiem, zgorzkniałego pana Adama i nerwowego aptekarza. Krążymy wokół
rozwiązania tajemnicy a’la Szatan z
siódmej klasy za bohaterów mając postacie a’la Szaleństwa panny Ewy. Nieprzyjemnie? Nudno? Skądże!
Makuszyński operuje tak pięknym językiem, z taką masą obrazowych porównań,
czasem wręcz przerastających treść, że książka staje się swoistym
rozweselaczem, jednocześnie wprawiając w podziw czytelnika. Styl znany dobrze z
innych jego powieści się nie starzeje, cały czas skrzy humorem i wielką
lekkością.
Bohaterowie? Oni trzymają się równiutko. Troszkę może za bardzo widzimy
podobieństwo do SzPE (jak już wyżej wspominałam), jednak główne cechy
charakteryzują chyba wszystkie osoby jakie wyszły spod pióra pana Kornela. A
mianowicie: szczerość, radość, często bieda, otwartość, niegasnący uśmiech.
Plus dla każdego z osobna: miłosne uniesienia, smutek, ból, bieda, bogactwo,
kalectwo. Oczywiście nie zapominamy o tych gorszych (by tak miło nie było):
zgryźliwość, zamknięcie w sobie, niechęć. Może za bardzo szablonowi, może i
niezbyt przekonywujący, czasem wręcz denerwujący swym nieustępującym optymizmem, jednak dla mnie oni są i zawsze będą największym
atutem. Gdy czyta się książki z takimi bohaterami, bez względu na pogodę
pokazuje się słońce na naszym prywatnym, wewnętrznym firmamencie, a i my
stajemy się bardziej uśmiechnięci, weselsi.
Niestety, teraz trzeba przejść do zastrzeżeń. Mam jedno: panie Kornelu, co z
akcją??? Fabuła nijaka. List i zagadka z czasów napoleońskich. Jednak daleko,
daleko jej do tej z „Szatana z siódmej klasy”. Nadrabiał to pan elokwencją, nie przeczę, ale trochę zabrakło.
Więcej zastrzeżeń nie mam. Przyznaję, że mimo wszystko było naprawdę cudownie.
Sympatycznie tak po raz kolejny spotkać z bohaterami ulubionego autora, a co za
tym idzie – z samym autorem. Chociaż „List z tamtego świata” nie dorównuje „Szaleństwom”,
„Szatanowi” czy „Awanturze o Basię”
to stawiam go na równi z „Panną z mokrą głową” i zapewne jeszcze nie raz do niego wrócę.
*żeby jeszcze ta redakcja była… – dopisek autorki
"List z tamtego świata" K.Makuszyński, Wydawnictwo Literackie, 1988 "Trójka e-pik"