Inspiratorzy 2014

Tik-tak! Tik-tak!
2013 zegar tego świata to już przeszłość. Mogę tylko spoglądać tęsknie, jednak wszystko zostało gdzieś za mną, zostawiając czasem magiczny pył osiadający na mojej lampie, czasem słowo zapisane w kolorowym notesie, czasem marzenie dopisane do długiej listy. Jednak rok 2013,będący rokiem van Gogha i Astrid Lindgren skończył się.

Nie byłam dobrym poszukiwaczem, nie zawsze udawało mi się rzucić na głęboką wodę, nie zawsze zrealizować wszystko. Ale tak miało być. To nie było wyzwanie, ja nie zapisałam żadnych zobowiązań. Po tej dwójce został zachwyt w sercu. Długo zastanawiałam się, czy w ogóle wybierać kolejną dwójkę, jeśli ten rok jedynie obudził moją ciekawość i cały czas jestem w trakcie czytania kolejnej książki Astrid, a listy Vincenta do brata czekają na półce. Wiem, że zegar 2014 będzie tykał w rytmie tych postaci. Jednak postanowiłam, że warto, warto wchodzić w kolejne światy, poznawać kolejne kultury, kolejne osoby.

* * *
Najpierw jednak o tym, co pozostawił w sercu van Gogh - mój nowy Przyjaciel, który okazał się Marzycielem, wytrwałym włóczęgą, nigdy nie tracącym pasji. Zapamiętałam jego myśl ubraną w słowa Irvinga Stona, zapamiętałam jego bardziej artystyczne odkrycia, które odmalował mi w opowieściach Zły Ludź. Van Gogh jest dla mnie teraz Marzycielem i Wzorem z cudownym spojrzeniem. Nie pisałam o nim dużo, więcej udało mi się okryć. Jednak pojawiły się też teksty. Tutaj można przeczytać.

Astrid Lindgren odkryłam na nowo. Złapałam jej smutne spojrzenia do filiżanek po herbacie, uśmiechy chwyciłam za rybi ogon. Odkryłam jej klatkę, miłość, słabość i śmiech. Nie została tylko Babcią skaczącą po drzewach, stała się Człowiekiem Ukochanym. Łapałam kiedyś w Szwecji jej ślady obecności. Kiedyś muszę tam wrócić... Teksty o Astrid

* * *
Jednak nowy rok, nowa dwójka, której chciała bym jeszcze więcej czasu poświęcić. Mówię dwójka, a ta dwójka nie taka spersonifikowana.

Pierwsze bowiem będą Włochy. Kraj, którego historia fascynuje, którego artyści oszałamiają, którego kultura kusi i woła. Nie byłam tam nigdy. W tym roku wakacje zapewne spędzę też nie tam. Jednak chociaż duchowo poprzez kulturę, literaturę, sztukę się tam znaleźć. Chcę przemierzać uliczki, zaglądać do zapomnianych wiejskich chatek, odpoczywać w palącym słońcu.

Drugi Inspirator to J.R.R.Tolkien. Musiało tak się stać. Bo to będzie rok ostatniej części Hobbita, to będzie rok, na który mam plany związane z Tolkienem i chcę, by dopełnieniem tego były jego książki, jego przyjaciele, jego świat, jego język. Nie chcę nic więcej mówić, na razie, chcę się tym po prostu cieszyć, tym się zachwycać i inspirować przez długi czas...

* * *
Dobre wybory? Inspirujące? Czas pokaże. Na razie, na spotkanie z nimi się po prostu cieszę...

List od Krzysia.

18 stycznia 1882 roku w Londynie zapewne padał deszcz. Zagłuszając gwar ulic nucił tylko sobie znaną melodię. Chociaż, może nie? Może 18 stycznie 1882 roku w Londynie deszcze nie myślał tylko o sobie. W najpiękniejszy sposób układał kolejne krople na parapecie i uśmiechał się skrycie, bo JUŻ WIEDZIAŁ. 18 stycznia bowiem na świat przyszedł Alan Alexander Milne, późniejszy tata Krzysia i autor kochanych przez miliony dzieci książek o Kubusiu Puchatku.

Tych kochanych książek było dwie. Ładne, ulubione, pierwsze na mojej półce. Było też kilka innych, których warto poszukać, jednak te dwie były najważniejsze. I z miejsca stały się sławne. Do autora pisano tysiące listów – od małych czytelników, od początkujących pisarzy, od studentów potrzebujących pomocy w swojej pracy, od stowarzyszeń – tak zapewne mruczał znany na cały świat pan A.A.Milne. Czytał je przy śniadaniu, podawał żonie z pytaniem:
-Co o tym myślisz?
-To, co Sowa.
-I ja tak uważam. *
A pamiętacie, uważni Czytelnicy, co myślała Sowa? Nie? Był taki fragment Kubusia Puchatka, w którym Królik znalazł na drzwiach kartkę WY SZEDŁEMK ZAJĘTYK. Zaniósł ją do Sowy z prośbą o radę, Sowa przeczytała i zapytała:
-I cóżeś ty zrobił?
-Nic.
-To najlepiej. **
Więc śniadanie się kończyło, pan Milne nie odpowiadał, słuchając się rad Sowy Przemądrzałej. Za oknem mijały lata, listów przybywało, deszcz czasem zaglądał. Pewnego dnia jeden z ukochanych autorów odszedł na zawsze. Jednak listy płynąć nie przestały. Zaczęły być kierowane po porostu pod inny adres, do bohatera książek – Krzysia, syna pana Milne. Krzyś najpierw słuchał się Sowy. Jednak źle mu z tym było. Postanowił więc napisać do nas wszystkich list, w którym opowie.

O ojcu.
O sobie.
O dzieciństwie.
O Kubusiu.

Oczywiście, o tym ostatnim najwięcej. Pamiętacie drzewo, w którym mieszkał Kubuś Puchatek? Albo pułapkę na słonie? Czy chociaż most od "misiów-patysiów"? A co najważniejsze - pamiętacie Stumilowy Las? Wszystkie te miejsca istniały naprawdę. Były miejscem zabaw Krzysia. Państwo Milne bowiem mieli domek na wsi. Tam też miały miejsce najpiękniejsze chwile spędzone w dzieciństwie przez Krzysia. I chociaż my jesteśmy w tych krajobrazach intruzami, czujemy się tam wręcz swojsko. Przecież te wszystkie zabawy i nas spotykały, gdy byliśmy nie więksi od naparstka, schowani pod kołdrą, z głową na kolanach Mamy, wsłuchani w kolejne opowieści o Kubusiu i Tygrysku.

Jednak nie jest to tak beztroska opowieść jak opisywana w niej książka. Krzyś wbrew pozorom nie miał cudownego, wypełnionego miłością dzieciństwa. Na początku XX wieku to nie matki zajmowały się dziećmi, a nianie. Rodzice nie robili za wiele, by przełamać te konwenanse, by dziecko chociażby przytulić. Chociaż może nie widać tego na zewnątrz, ta książka wewnętrznie jest pełna smutku. Smutku cichego, czasem pełnego zrozumienia czy wybaczenia. Dla osób, które tak bardzo kochamy. W dodatku, jest pisana przez Anglika, a to w dużym stopniu zobowiązuje.
Przez całe życie serce mego ojca pozostało zapięte na ostatni guzik i nie próbowałbym teraz zmieniać tego, pisać o czymś, o czym on sam nie mówił nigdy. Chciałbym tylko pochwycić, odnaleźć trochę z tego, co wykipiało, co przedostało się na powierzchnię, i zanim przepadnie, utrwalić na tych kartach. Nic więcej.***
To jest historia poświęcona Kubusiowi i najwięcej tu o Kubusiu, jednak czasem spod pokrywy kipi też historia tych dwóch panów, tego smutnego chłopca i aż trudno nam to wszystko zrozumieć. Taką przepaść między literaturą i życiem. I jest nam najzwyczajniej w świecie smutno.

Chociaż książka staje się tak bliska naszemu sercu.

*"Zaczarowane miejsca"C.Milne
**"Kubuś Puchatek" A.A.Milne
***"Zaczarowane miejsca" C.Milne

"Zaczarowane miejsca" C.Milne, wyd.Czytelnik, 1982, tł.K.Jurasz-Dąmbska

Christopher Milne z Kubusiem Puchatkiem [źródło]

Największa przygoda ostatnich lat.

To był jeden nieuważny krok. Chwiejny, troszkę zmęczony, jeden! A potem był tylko zachwyt, uśmiechy w duchu i troszkę kpiny. BBC pokazało swoim widzom najnowszy serial kostiumowy - Trzech Muszkieterów. Chciało powiedzieć: Nie przejmujcie się tym fiaskiem amerykańskim w którym zagrali wszyscy wasi ulubieni aktorzy! My damy wam coś ładniejszego z nowymi twarzami, które zdążycie pokochać! 

O serialu jeszcze za wcześnie mówić. Widziałam dopiero dwa odcinki. Jednak już po tym pierwszym zaczęłam rozglądać się za moim egzemplarzem "Trzech muszkieterów". Starym, zakurzonym, wyciągniętym z piwnicy. Nie wiem, dlaczego nie czytałam tego w dzieciństwie. Chyba po prostu zagubił się wtedy w piwnicy Babci, więc moją miłość do literatury płaszcza i szpady musiałam przeżywać bez najważniejszej lektury. Zaczęłam jednak niedawno, po latach nieobecności w świecie walk i honoru...

...było dużo krwi, dużo ukochanego tła historycznego, które nigdy nie przekraczało jednak cienkiej granicy, by nie przytłoczyć. Była miłość płomienna, którą odczuwać można jedynie mając szpadę przy boku, były walki, przyjaźń na całe życie, marzenia spełnione i tajemnice. Dużo tajemnic.

Wszystko zamknięte w krainę dzieciństwa, jakby przypadkiem kolejny krok przeniósł nas właśnie tam. Bo to jest jedna z tych książek, które przypominają ci o ukochanych latach twojego życia, nie zmieniają się nigdy, nawet gdy ty dorastasz. Pozwalają ci mimo niewygodnego marszczącego się kostiumu biegać po krętych uliczkach Paryża, zaglądać do komnaty królowej czy chatki chłopa.

Więc biegałam i zaglądałam. Wzruszałam się i denerwowałam, planując kolejne misje. Czasem śmiałam, czasem płakałam, często drżałam ze strachu. Znalazłam wreszcie ukochanego muszkietera, teraz umiem pewnym głosem powiedzieć - uwielbiam Atosa. I gdy zamknęłam książkę jednego byłam pewna - od czasu "Kapitana Fracasse" nie bawiłam się tak dobrze. A nawet, w życiu się nie bawiłam tak dobrze!

"Trzej muszkieterowie" A.Dumas, Iskry, 1987, str.496, tł.J.Guze

Kwintesencja czytania, czyli o powrotach do książek.

Cary Grant
Post sponsorowany przez ulubionych aktorów czytających. 

Pamiętam kiedyś rozmowę ze znajomą, która opowiadała, że każdy tom Harry'ego Pottera przeczytała trzy razy. I zdziwienie innej koleżanki: Po co?

Właściwie? Zazwyczaj w blogosferze spotykamy się z poszukiwaniem kolejnych inspiracji, tworzeniem list nowych książek, autorów, tytułów, cytatów. Jesteśmy głodni nowych wrażeń i trudno odbierać to jakoś coś złego. Jest tak wiele książek i tak wiele pozytywnych głosów, że chociaż kawałek tego chcielibyśmy mieć dla siebie. Dlatego bierzemy udział w wyzwaniach, kupujemy kolejne powieści i czytamy z zapałem.

Jeszcze kilka lat temu u mnie wyglądało to całkowicie inaczej. Nie przeczytałam zastraszającej liczby książek w dzieciństwie. Czytałam jedynie ukochanych autorów, którymi była wypełniona półka w bibliotece czy moja osobista. I zazwyczaj odbywało się to w pewien ściśle określony sposób - przynosiłam do domu dziesięć książek i czytałam jedna po drugiej. A następnie wracałam do tych, które mi się spodobały. Najpierw tylko do ulubionych fragmentów. Potem do całości. I zanosiłam do biblioteki, przynosząc kolejne. Koło się zamykało. Czasem egzemplarze się powtarzały. To było jeszcze przyjemniejsze...
Żyłam tymi książkami, do dziś znam wiele z nich na pamięć, do dziś umiem cytować, wytykać nieuchwytne przy pierwszym czytaniu niuanse. Miały też one duży wpływ na moje życie. Inspirowane nimi były wszelakie zabawy, opowieści snute młodszemu rodzeństwu na dobranoc.

Gregory Peck
Teraz takiego cudownego systemu nie mam, w stosie czeka na mnie ponad setka książek. Jednak nawet teraz wracam, zdarza mi się przeczytać trzy razy w miesiącu jedną książkę, by wbiła się do głowy, bym mogła ją całkowicie zrozumieć. Nie każdą, nie zawsze. Czasem wpadam w ten stan, chciałabym tylko więcej i więcej, więc czytam jedną po drugiej, spiesząc się niezrozumiale, jakby ktoś miałby mi za nie ofiarować wielką nagrodę. A potem zaczynam rozumieć, że przez to mogłam tak wiele przegapić.

Oczywiście, nie każda książka jest warta tego, by do niej wrócić. Nie do każdej mam chęć wracać, niektóre już przy pierwszym czytaniu odrzucają mnie i dochodzę do wniosku, że najlepiej po prostu przerwać lekturę. Po niektóre potem sięgam i odkrywam, że jednak one są piękne, a ja wtedy byłam za mała czy w złym nastroju. Tak było na przykład z Anią z Zielonego Wzgórza. Uwielbiałam kolejne tomy, jednak ten pierwszy był dla mnie twierdzą nie do zdobycia. Aż w końcu kiedyś przeczytałam. Pierwszy, potem drugi i trzeci raz. Do dziś to jedna z moich ulubionych książek.

Czasem też ze zdziwieniem odkrywała, jak z dana książka, opowiadanie czy baśń ze mną dorastała. W wieku lat dziesięciu dostępna jest dla nas jedynie wierzchnia warstwa, a im dalej wypływamy, im więcej doświadczamy wewnętrznie i zewnętrznie, tym bardziej otwierają się przed nami zamierzenia autora. Ostatnio czytałam sobie przed snem baśnie Andersena. Po raz kolejny. I przeczytałam tak znaną i cenioną "Dziewczynkę z zapałkami". I po raz pierwszy odkryłam te gwiazdy, jakie Artysta tam dla nas schował. I zrozumiałam, że to wcale nie jest smutna historia. Chociaż jeszcze kilka lat temu byłam tego pewna.

Clark Gable
Niestety, w drugą stronę też to działa. Jesteśmy zachwyceni w dzieciństwie czy młodości książką, a gdy po latach wracamy, nie ma tam nic. Nawet cudowne wspomnienia nie umieją załagodzić bólu, rozczarowania i świadomości, jak wiele niektórym książkom brakowało, jak się nie udało autorowi. Wpisane w życie ryzyko zawodowe.

Jednak przecież dobrze wiem i czuję, że warto. Warto wracać do książek, dorastać do nich i zastanawiać się nad nimi. Do tego nieszczęsnego Klub Pickwicka, który przeczytałam w wieku dziesięciu lat i za dużo z niego nie pamiętam, do Przeminęło z wiatrem, które cały czas wywołuje emocje, do Jane Eyre ulubionej. Ja tam niedługo powrócę. I zapewne znajdę coś nowego. I bardzo prawdopodobne, że mi to pomoże...

Wiadomo, że kolejna lektura nie dostarczy nam tylu emocji, co pierwsza, że nigdy nie będziemy cieszyć się jak dziecko przy kolejnych stronach i wydarzeniach. Jednak, już kiedyś Plich pisał:
„Książek nie czyta się po to, aby je pamiętać. Książki czyta się po to, aby je zapominać, zapomina się je zaś po to, by móc znów je czytać." Bezpowrotnie utracona leworęczność
A jeszcze starsze i mądrzejsze niż Jerzy Plich przysłowie chińskie mówi:
"Kiedy przeczytam nową książkę, to tak jakbym znalazł nowego przyjaciela, a gdy przeczytam książkę, którą już czytałem - to tak jakbym spotkał się ze starym przyjacielem."
Nie jestem w stanie wrócić do wielu książek, które czekają na mojej półce. Czasem przypominam sobie tylko ich fragmenty. Jednak wierzę, że kiedyś będzie na to czas. A na razie wracam do tych, do których najbardziej tęsknię. Pamiętam słowa Szekspira, staram się jak najwięcej czerpać z tego, co oferują mi książki.

A Wy? Wracacie?
Wiem, że niektórzy nie. Więc zdradźcie mi, dlaczego. Czy nie czujecie czasem, że  nie zrozumieliście książki i musicie do niej wrócić? Że tak ją kochacie, że musicie do niej wrócić? Budzicie się z historią przed oczami i wiecie, że musicie wrócić do książki, w której ta historia się wydarzyła?

* * *
-zdjęcia z googla
-podpisy zdjęć z głowy
-cytaty ze znanej strony książkowej

Oscary na literackiej ścieżce

...czyli krótki przewodnik oscarowy dla mola książkowego.

Wiadomo bowiem, że nie wszyscy będą oglądali przez najbliższy miesiąc filmy nominowane do Oscarów, rozmawiali o szansach ukochanych aktorów, by wreszcie 2 marca nie spać całą noc podziwiając przepiękne suknie i ciesząc się czy smucić, gdy cały świat pozna wyroki Akademii.Wykręcą się brakiem zainteresowania, czasu, chęci czy może stwierdzeniem, że Oscary zawsze dostają filmy dobre, choć nie genialne [Mery wyznaje ostatnią zasadę.] i dadzą szansę tylko na najbardziej interesującym produkcjom.
Rasowy czytelnik może zaś dojść do wniosku, że literatura to o wiele bardziej wzniosła dziedzina sztuki i filmami jako takimi nie będzie się przejmował. Biedny czytelniku, w jakim ty błędzie jesteś! A wbrew pozorom, film może skrywać wiele zagadek literackich, które mól książkowy z zapałem będzie śledził i którymi będzie się cieszył jednocześnie odkrywając jak cudowne filmy są same w sobie. W tegorocznych nominacjach na przykład znalazło się wiele filmów ściśle bądź trochę luźniej powiązanych z literaturą. 
Zapraszam na krótki przegląd.
Po kliknięciu na tytuł filmu przeniesiecie się na jego stronę.


Ekranizacje książek opartych na faktach
Ulubieńcy Akademii, nominowani zazwyczaj w najważniejszych kategoriach i zdobywający najwięcej statuetek, co nie zawsze przekłada się potem na popularność. Scenariusz pisany jest na podstawie historii bohatera czy znanego (zazwyczaj w Ameryce) człowieka, film okraszony plejadą gwiazd, a efekt tego zawsze jest jeden - książka na której oparta jest ekranizacja dopiero wtedy zyskuje poparcie czytelników.

Mery doszła do wniosku, że po co pisać więcej o tych filmach, jeśli interesująco zapowiada się jedynie Tajemnica Filomeny, a wszystkie inne określić można jako interesujące, lecz nie aż tak by biec na nie do kina. Gdyby ktoś czekał na książki - w wydawaniu takich pozycji w Polsce 'specjalizuje si'ę ostatnio Otwarte. 


Ekranizacje bestsellerów
Bardzo popularne i przede wszystkim, wyczekiwane przez większość czytelników. Niestety, o Oscary będą walczyły jedynie w dalszych kategoriach, jednak już sam fakt, że oparte są na wspaniałych książkowych pierwowzorach, czasem zekranizowane lepiej czy inaczej, czy po prostu z ulubionymi aktorami grającymi główne role. Do kina iść trzeba, albo chociaż w zaciszu domowym obejrzeć, bo jest i II wojna światowa, i Rush, i Di Caprio i Jackson, i Miyazaki.

Mery podpowiada, że jeszcze ze względu na Carey Mulligan czekano na Wielkiego Gatsby'ego, chociaż nie oszukujmy się, Mery jest jedną z niewielu osób, które dla tej młodziutkiej aktorki obejrzą ekranizację.

Filmy związane z literaturą.
To historie bardzo literackie, może nie cieszące się wielkim uznaniem Akademii, jednak z punktu widzenia wielbicieli, bardzo interesujące. W tym roku opowieść, gdzie w głównych rolach Walt Disney i autorka Mary Poppins, oraz ich wojna o ekranizację przygód pewnej sympatycznej niani, (główne role powierzono Tomowi Hanksowi i Emmie Thompson). Drugi z nich to historia romansu Karola Dickensa z młodą aktorką. Niestety, w Polsce kina udają, że nic o nim nie wiedzą. 

A ekranizacja o której opowiada pierwszy film sama w sobie też ładna. Mery poleca, chociaż większość zapewne zna. I w ogóle w tym pierwszym filmie, na drugim planie Colin Farrell i Ruth Wilson w strojach z początku XX wieku, co musi wyglądać bardzo dobrze. 

Na coś czekacie?

Zimowe wieczory książkowe.


Jak ja lubię czytać książki! I jak ja lubię czytać o książkach!

Ostatnio towarzyszy mi ukochana pani Małgosia Musierowicz, której kolejne tomy "Frywolitek", jak to się potocznie mówi, odświeżam sobie. Albo raczej poznaję jeszcze raz i zachwycam się, jak to ludzie o mądrych i ładnych książkach mądrze i ładnie piszą. A w dodatku, jak to się przyjemnie czyta!
Słońce zachodzi, przez okno wpadają ostatnie promienie, a ja z kubkiem gorącej herbaty zabarwionej miodem, świeczkami zapachowymi i lampkami, kocem na kolanach czytam. I notuję przy okazji kolejne tytuły: książki pani Małgosi Baranowskiej (jak wspaniale zapowiada się nieznana mi dotąd "Prywatna historia poezji"!), "Klub Dumas" (czyżbym ja o niej już gdzieś nie słyszała?...),"Weryfikacja czarodzieja" profesora Raszewskiego, "Księgę potraw Jane Austen".

Lubię czytać o książkach. A potem czytać owe książki. Ot tak, tworzyć sobie listy książek wartych przeczytania. Szczególnie, że dziś zaczynają się ferie i całodobowy sezon na marzenia można uznać za otwarty.

A na stoliku czekają już najpiękniejsze tytuły. Czytam powoli, ciesząc się nimi, tak by najwięcej zostało wewnątrz.

Strasznie głośno, niesamowicie blisko czasem smuci, czasem cieszy czy zachwyca. I nie żałuję, że po raz drugi kupiłam sobie tę książkę.
Do Jane Eyre wracam. Chociaż za oknem nie ma zawiei, to jest najlepszy okres na takie powroty. One wydają się być wpisane w ten okres.
Auto da fe to przypadek. Zaczynający się tak, jak powinien. Zobaczymy, co czeka za rogiem.
Po zmierzchu skończę, jak tylko wrócę do Złego Ludzia. U niego najlepiej czyta się takie melancholijne książki przerywane absurdalnymi rozmowami.
Kwatera Bożych Pomyleńców to taka perełka, którą sobie podczytuję, czasem nie mogąc przestać. Perełkowa perełka na zimę.

Małe plany na nowy rok, do nowego kalendarza, zapisane we wskazówkach nowego zegara cicho tykającego. Dwóch portretów Inspiratorów brakuje. Pamiętam, myślę o tym. Ale nie dziś. Dziś cieszę się tymi tytułami.

Dobranoc! 

Mówi się - "Szukając Alaski" J.Greena

Tak krzyczał człowiek, który nauczył mnie podstaw pantomimy. Gdy chciał zwrócić na siebie uwagę, gdy chciał mi zwrócić uwagę, gdy ktoś próbował nie uważać. Tak też od jakiegoś czasu krzyczą książki. Do nas wszystkich. Larsson, Rowling, Murakami, wielkie bestsellery, znane wszystkim, często zbierające przeróżne opinie, jednak zawsze krzyczące, z półek księgarni, ze stron internetowych, z ust znajomych.
Tak krzyczą dzieła Greena - bestsellerowa "Gwiazd naszych wina" nie schodziła z ust i blogów niecały rok temu. Dwie kolejne, chociaż również rozdmuchane, też się pojawiały, chociaż nie tak często. Dostałam jedną z nich, debiutanckie "Szukając Alaski".

Przyznam, pierwsza myśl: trochę już wyrosłam. Bo niby to szesnaście łamane na siedemnaście jest, jednak okres, gdy potrzebuje się takich książek, przypadał u mnie na kilka(naście) miesięcy wcześniej. Jest na pewno taki czas u człowieka, kiedy te książki się docenia, żyje się nimi i uważa za arcydzieła.

Green trafi do większości nastolatków. Pisze mądrze, wplatając się i harmonizując z uczuciami czy przemyśleniami młodych. Porusza tematy sensu życia, wielkiego być może, wszelkich pragnień. Aktualnie, może troszeczkę skażony amerykańskim pochodzeniem, jednak tak, byśmy i my się w tych sytuacjach odnaleźli.

Samo "Szukając Alaski" - technicznie gorsze od GNW, jednak jeśli chodzi o sam temat i pomysł - dużo lepiej wypadło. Green nie uciekł się do tak wytartego już tematu choroby, spróbował inaczej i dobrze wiedział, że to zadziała. Zadziałałao.

Więc każdy nastolatkom poleca, i dobrze.

Co z innymi czytelnikami?
"Szukając Alaski" to książka, którą czyta się szybko i z przyjemnością, chociaż czasem aż ciąży ta lekkość i może nawet przeszkadza trochę?
"Szukając Alaski" porusza temat trudny, bardzo podobny do tego znanego nam z Fight Clubu. Tylko... lżej, częściowo, czasem jakby przemykając się i niedociągając. No i dla młodzieży, chociaż tutaj nie zawsze.
"Szukając Alaski" ma linki i sznureczki. Prowadzi do kolejnych książek znanych i mniej znanych, jednak zawsze dobrych.
"Szukając Alaski" to książka, która ma dobry pomysł na bohaterów, jednak są oni często niedopracowani, więc trudno bezwzględnie pokochać każdego z nich.
"Szukając Alaski" bazuje przede wszystkim na niedopowiedzeniach. Daje to dużo miejsca dla wyobraźni, ale jednocześnie czasem brakuje ściśnięcia akcji.

Ale "Szukając Alaski" to przede wszystkim bardzo dobra książka. Wśród bestsellerowych jest jedną z perełek, pokazuje, że mimo wszystko młodzież gustu nie zgubiła i po Zmierzchu czy Darach Anioła wreszcie pokazuje się coś inteligentnego, wartościowego. Szkoda, że nie dla wszystkich, że może nie bardziej kunsztownie a warsztatowo, że nie będzie to coś na kształt "Buszującego w zbożu" (chyba na to pan Green jest za miły i za dużo czasu minęło od premiery - przypominam, że w Polsce to wznowienie). Jednak będę czekała na kolejne wydania.

* * *

Pojawiają się też inne pozycje w tym duchu. Ostatnio oglądany Charlie, troszkę w temacie Greena. Co prawda, mniej dopracowany i z trafionym tematem, jednak cały czas bardzo dobry film. [tutaj recenzja Chmurki i moja opinia - pod recenzją]



O pięknie, o nas

Gdzie jest miejsce dla Rembrandta? Gdzie jest miejsce dla oryginalności? Gdzieś, w tym pięknie właśnie. O pięknie, o kiczu, o brzydocie można dyskutować. O Rembrancie i jego dziełach również. Można też spróbować zrobić z tego ironiczną przykrywkę dla poruszenia spraw ważniejszych -rasizmu, poszukiwania własnej tożsamości czy fanatyzmu religijnego. Można dodać do tego bardzo dużo amerykańskich błysków.

A potem patrzeć, czy wyjdzie.

Zadie Smith tak zrobiła. Zestawiła ze sobą dwie rodziny, połączyła je na samym początku konfliktem, ciągnącym się od lat, który stopniowo słabł, jakby miały ukazać się wreszcie kolejne jednostki, a nie jedynie szarą masę. Postacie były różnokolorowe, w większości pełnokrwiste i w dodatku, powoli zbliżały się do upragnionego celu, puenty (udanej, dodajmy).

Jednak Rembrandt się zgubił (bo tu nie o Rembrandta chodziło), piękno w dosłownym znaczeniu się zgubiło, zgubił się konflikt i dostaliśmy obraz. O tym, jak to teraz jest, jak wygląda społeczeństwo. Trzeba dodać, że obyło się bez krzyków czy śmiechów. Zadie Smith jest naprawdę dobra, w tym co robi. Obiektywna, spokojna i tak jak pisze The New York Times - dowcipna. Społeczeństwo, które nam pokazuje, jest świetnie przedstawione. Mamy i tych, którzy nie wiedzą, o co walczą, i tych, którzy wiedzą, mamy wrażliwych, oszukujących, zagubionych i szczęśliwych, czarnych i białych, zakłamanych i nie całkiem prawdziwych. Wszystkie cechy łączą się w przedziwne konstelacje we wszystkich, nawet najbardziej nieprawdopodobnych zestawieniach. Słowem, wszystko jest.

Tylko czytelnika brak. Bo czytelnik też musi być dopasowany. Amerykański najlepiej, bo innym trudno czasem zrozumieć tak delikatną kwestię koloru skóry w USA, lubujący się w opisach, podglądający ludzi. I cierpliwy. I nastawiony na taką właśnie opowieść, spokojną, w której uczucia są opisywane, nie wyczuwane.

Czytelnik taki musi być, bo dziełu daleko do ideału, który łamał by wszelkie bariery wiekowe i upodobaniowe. Zadie Smith miejscami gubi pomysł, czasem niepotrzebnie dopisuje kolejne wątki, zapominając całkowicie o głównej sprawie. I co najważniejsze - za długa jest ta książka, by móc się nią w pełni cieszyć. Choć czyta się sprawnie, wydaje się raczej  płynąć przez codzienność niż trzymać jakiejś sprawy. I nie zawsze wychodzi jej to na dobre.

Słowem, ta książka nie była dla mnie, aż dziwne, bo rok zazwyczaj zaczynam od książek poruszających. Jednak odmówić miejscami sobie przyjemności nie mogłam. Szczególnie, gdy jedna ze studentek zastanawiała się nad dziełem Rembrandta. Tym dziełem, które mnie kompletnie nie przekonuje (jednak to dlatego, że na palcach umiem policzyć obrazy Rembrandta, które lubię). Ciekawie jest spojrzeć na nie z innej strony:

Akt kobiety siedzącej na pagórku - Rembrandt
Słowem, wyszło? Nie do końca. Książka jest niszowa i niepozbawiona wad, więc trudno będzie jej dotrzeć do mas. I chociaż całkiem ją polubiłam, to zapewne nie wrócę i nie polecę komukolwiek z czystym sercem (Złemu Ludziowi wcisnęłam "Białe zęby" - zobaczymy czy artystyczna dusza doceni czy będzie krzyczeć).

"O pięknie" Z.Smith, wyd. Znak, 2011, tł.Z.Batko

Tam i z powrotem, czyli opowieść hobbita

W kominku trzaskał ogień, za oknem ciemność, gdzieś w kącie świeciły lampki, ludzie rozmawiali, ktoś grał, ktoś czytał. Po prostu, było miło.
Potem przyszedł on, zapukał, został całkiem uprzejmie, choć niepewnie przyjęty. Bo on chciał, żebyśmy ruszyli w drogę! W drogę, gdy jest ciepło przy kominku, w drogę, gdy tu czujemy się bezpiecznie? Jednak chyba każdy w pewnej chwili chce w drogę ruszyć, ciekawość pcha do przodu. Więc ruszyliśmy, hobbit, 13 krasnoludów, czarodziej i ja.

Ruszyliśmy szlakami znanymi, choć jeszcze nie do końca przetartymi. Przez Śródziemie, zaznaczając na mapie kolejne miasteczka, domy, puszcze. Czasem było strasznie, czasem było zabawnie, czasem bardzo ludzko. Bo tak zazwyczaj jest, że nie tylko człowieki dziwnie myślą i dziwne głupoty robią. Krasnoludom też się zdarza, zdarza się i hobbitom. No, czarodzieje są na bardziej uprzywilejowanej pozycji. Jednak i w ich towarzystwie można czuć się spokojnie.

Problem tej wędrówki był jeden - ja Tolkiena już troszkę znam i już troszkę kocham. I przez Śródziemie zazwyczaj wędruję z uśmiechem na ustach. Jednak, gdyby nie? Gdybym nie przeżyła kiedyś przygód, towarzysząc Frodowi, Legolasowi i Boromirowi? Bo prawda jest taka, że Gandalf już dużo wcześniej zapraszał mnie do ruszenia w drogę. Kilka lat temu. I nie raz, a trzy razy. I za każdym razem, nie docierałam daleko. Bo było tyle innych, piękniejszych krain! Tyle ciekawszych osób!

Tym razem dotarłam do końca, podobało mi się całkiem, jednak ta książka niknie w porównaniu z moim ukochanym Władcą. Tylko ze względu na przyjaźń i przywiązanie, jakimi darzę postacie, całe Śródziemie i autora, szłam dalej. I z nimi była to podróż piękna, nie zaprzeczam.

Było trochę magicznych stworów, był ukochany przez Tolkiena motyw drogi, byliśmy my wszyscy, była przygoda. Nie wiem, co by było, gdybym dotarła tam, przed spotkaniem z Władcą. Może też by się spodobało? Nie zachwyciło, ale chociaż spodobało? Bo Tolkien ma wyobraźnię, pomysły, umie wykonać wszystko dokładnie i tak, by przekonać czytelnika, a przede wszystkim, by zarazić go swoją pasją. W "Hobbicie" czasem brakuje szybszej akcji, czasem zbudowania napięcia i ja, przyzwyczajona do innej literatury, nie umiałam go pokochać.

Teraz go kocham, naprawdę. Tylko cały czas, jest to miłość, która dużo czerpie z mojego uwielbienia do Władcy Pierścieni, a nie sama z siebie. I gdybym miała polecać, mimo wszystko przeczytajcie najpierw Władcę.

"Hobbit, czyli tam i z powrotem" J.R.R.Tolkien, ISKRY, 1997, tł.M.Skibniewska
PS. Niestety, takiego wydawniczego niechlujstwa nie spodziewałam się ze strony ISKIER, korekta żadna.

14. Wieczorem...


Właśnie wtedy kiedy pomyślałeś
że papugi żyją dłużej
że jesteś okrutnie mały
niepotrzebny jak kominek na niby
w stołowym pokoju
Jak bezdzietny anioł
lekki Jak 20 groszy reszty
drugorzędnie genialny
kiedy obłożyłeś się książkami
jak człowiek chory
nie wierząc w to że z niewiary
powstaje nowa wiara
że ci co odeszli jeszcze raz cię
porzucą
święty i pełen pomyłek
właśnie wtedy wybrał ciebie ktoś
większy niż ty sam
który stworzył świat tak dobry
że niedoskonały
i ciebie tak niedoskonałego
że dobrego

"Bezdzietny anioł" ks.Jan Twardkowski

Bez słów: Magiczna kraina

Dzisiaj bez tekstu, o pewnej artystce, której prace oglądam i pokazuję nagminnie. Cudownie podkreśla wymowę książki, dodaje uroku nieudolnym myślom, chce się komponować ze słowami Mistrzów, Poetów, zachowując dziecięcy urok.
Jednak przede wszystkim sama sobą opowiada, kryje w głębi magię, prowadzi ścieżkami, na które każdy chce wejść, a nie zawsze potrafi.

Catrin Welz-Stein








A to dopiero początek....

Opowieść

Nie chcę nic podsumowywać. Dziś po prostu zajrzymy do wielkiego kufra, a ja opowiem wam. Opowiem wam, dlaczego warto było dać szansę 2013 pod względem kulturalnym?

Dla Tove Jansson, która wprowadziła mnie w świat  prawdziwy, głęboko we mnie ukryty. Jednocześnie to ona pokazała światła i cienie ludzkie, spojrzała smutnym okiem, bez oceniania. Po prostu, najpiękniejsza Zimowa Dama. I dla tej opowieści, która mnie pozbawiła słów opisanej w"Dolinie Muminków w listopadzie" i "Zimie Muminków".

Dla pierwszych kroków postawionych w Śródziemiu, dla spotkań z elfami, hobbitami, krasnoludami, entami. Dla niezapomnianych opowieści o nieprawdopodobnych przygodach, przyjaźni, zaufaniu. Dla zaproszenia mnie do tego wspaniałego świata. Dla "Władcy Pierścieni" J.R.R.Tolkiena

Dla van Gogha, jego pasji w spojrzeniu, barwach i kolejnym zawołaniu, że cierpnie ma sens. Dla jego listów, z których cały czas wynotowuje sobie myśli i tytuły. Dla odkrywania dzięki niemu piękna. Po raz kolejny. Dla genialnej "Pasji życia" snutej przez Irvinga Stone'a.  A co najlepsze, to cały czas jest początek.

Dla Sherlocka serialowego, jego skrzypiec, Watsona, spojrzenia, niespodzianek i jednej z pierwszych obsesji popkulturalnych. Również dla czekania całorocznego na wymarzony 1 stycznia. Było warto, naprawdę.

Dla czasem nierównej lecz pięknej, poetyckiej, chwilami wyjętej z Krainy Czarów opowieści o dwójce artystów i poszukiwaniu siebie, czyli dla "Poniedziałkowych dzieci".

Dla nowych fascynacji filmowych. Co ciekawe, nie wszystkie filmy były dobre. Jednak każdy z nich poruszał i na trwałe zapisał się gdzieś głęboko:
 "Benny i Joon"
 "Przerwana lekcja muzyki'
"Czarny łabędź"
 "Dwoje na drodze"
 "Wyspa tajemnic"
"Nic osobistego".

Dla genialnej, dopracowanej literacko, czasem brutalnej, czasem delikatnej, wyrozumiałej opowieści o dorastaniu, które nigdy się nie zakończyło, o potrzebie miłości, o kobiecie, obsesji. Po prostu, "Blondynka" J.C.Oates.

Dla fascynacji książkowych, które przenosiły daleko, do innego świata: 
"Ocean na końcu drogi" N.Gaimana
 "Kafka nad morzem" H. Murakamiego 
"Szklany klosz" S.Plath
 "Farby wodne" L.Ostałowskiej
 "Mistrz i Małgorzata" M.Bułhakowa
 "Harfa traw" T.Capote'a.

Dla Targów Książek w Warszawie, dla Spotkania Lubelskich Blogerów, mniejszych wydarzeń kulturalnych, większych radości i uśmiechów.

Dla możliwości spojrzenia w nowy rok z uśmiechem i daniem sobie nowej szansy. Niech to będzie piękny rok dla Was.
Mery

Letnie wspomnienie

Pamiętam, że była końcówka lata, ta spokojna, bez walizek, rozjazdów i gubiących się biletów. Po prostu, była końcówka lata, hamak i mój uśmiech, który słałam różnokolorowym liściom brzoskwini. Była też ta książka i dokładnie ta "Harfa traw".

Piękna była. O dorastaniu, różowym pokoju, miłości mimo różnic, strachu, własnym zdaniu, Katarzynie, wyborach i wolności, którą wtedy zobaczyłam w całkowicie inny sposób. 
Dopracowana była. Capote wtedy po raz pierwszy zaczął jawić mi się jako człowiek wspaniały, który równie dobrze sam mógłby być tym kolorowym listkiem brzoskwini i do którego ze zrozumieniem mogłabym się uśmiechać.

I wtedy właśnie zanotowałam krótką myśl: Capote napisał "Śniadanie u Tiffany'ego", by Audrey Hepburn stała się nieśmiertelna, "Z zimną krwią", by samemu stać się nieśmiertelnym, a "Harfę traw", bym mogła pokochać jego twórczość. Zdecydowanie.


* * *

Śniegu co prawda za oknem nie ma, jednak jest zima. A zimą chyba najbardziej tęsknię do tej letniej opowiastki. I to jest dobre wspomnienie na początek tego nowego roku.

"Harfa traw" T.Capote, Czytelnik, 1962, tł. B.Zieliński