Szesnastoletnia Hazel choruje na raka i tylko
dzięki cudownej terapii jej życie zostało przedłużone o kilka lat. Jednak nie
chodzi do szkoły, nie ma przyjaciół, nie funkcjonuje jak inne dziewczyny w jej
wieku, zmuszona do taszczenia ze sobą butli z tlenem i poddawania się ciężkim
kuracjom. Nagły zwrot w jej życiu następuje, gdy na spotkaniu grupy wsparcia
dla chorej młodzieży poznaje niezwykłego chłopaka. Augustus jest nie tylko
wspaniały, ale również, co zaskakuje Hazel, bardzo nią zainteresowany.
Zacznijmy
jednak od wyjaśnienia sobie pewnej rzeczy: to nie jest książka o raku. Rak jest
skutkiem ubocznym tej książki, nie jest jej sensem. Nie jest to również dzieło
ponadczasowe, jednak ważne dla pokolenia nastolatków.
Po raz
pierwszy od dłuższego czasu jestem zauroczona głównym bohaterem
współczesnej książki młodzieżowej. Nie wiem
dlaczego wszyscy autorzy wyobrażają sobie typowych nastolatków jako pustych,
plastikowych konsumentów? Dla mnie większość z nich (zapewne i ja sama…) to
drzewa kompletnie zagubione w tym bałaganie. Niektóre rozpaczliwie szukają
samych siebie, inne sensu tej drogi, którą każdy z nas musi pokonać, kolejne próbujące
wypełnić niewytłumaczalną pustkę. Augustus jest pewny siebie, atrakcyjny
(pomijając to, że nie ma jednej nogi) i plotący o rzeczach metafizycznych w tak
nastolastowski sposób, że każdy od 14
do 19 roku życia poczuje się z nim w jakiś sposób związany.
Razem z Hazel
ma jednak nad większością czytelników przewagę.
Ma swoją chorobę, która zmusiła go do wcześniejszego dorośnięcia. Może nie w
tak dosłowny sposób jak u Schmitta, jednak w o wiele bardziej naturalny, przekonywujący. Jakby zza postaci wyłaniał się
nam sam autor, który również kiedyś był nastolatkiem, a teraz patrzy na te
wszystkie pytania z lub bez odpowiedzi z perspektywy czasu. Lubię pana za to,
panie Green.
Sama historia
ot taka, wiadomo było, że gdzieś ktoś musi umrzeć, że gdzieś trzeba będzie płakać. Wiadomo również, że będzie o miłości, że nie
aż tak schematycznie, bo w młodzieżówkach schematycznie być nie może. Ta część
udana bardzo, dla bardziej płaczących do płakania.
Jednak mnie w
tym momencie urzekła raczej empatia bijąca od całej książki. Dobre dialogi
można spotkać często, przekazać wszystko w dobry, ciepły sposób – trudna sztuka.
Powiedziałam
na samym początku, że to nie jest książka o raku. Jednak gdyby się uprzeć –
owszem jest. Podobnie jak jest w tej książce i punkt kulminacyjny i jako taka,
bardziej zaznaczona puenta. Jednak
zarówno rak jak i punkt kulminacyjny oraz puenta nie jest tutaj najważniejsza. Ważniejsze
by wyłapać puenty ciche, przemijające i powtarzające się w kilku miejscach tej
książki. Puenty wypowiedzi bohaterów a nie puentę fabularną. Podobnie jest z rakiem. Bez niego
nie byłoby tej książki, jednak jego skutki, skutki życia jako takiego są tu
najważniejsze. Nie sama choroba.
Tak dużo jest
jeszcze do odkrycia w tej książce, tak dużo radości z odkrywania. Jednak to już
normalne, że dla każdego co innego do odkrycia czeka. Zafon miał rację z tym
lustrem. W każdym razie, cieszę się, że
taka książka wreszcie jest.
"Gwiazd naszych wina" J.Green, wyd.Bukowy Las, 2013, tł.M.Białoń-Chalecka