Przypomnienie dla dorosłych: Nibylandia istnieje!

Kiedyś już wspominałam, że mam w piwnicy dużo cudów. Nie takich, jakie znajdują się na strychu w każdej bajce (u mnie nie ma - szukałam), ale takich dobrze dobranych. Tam właśnie trafiłam na Marzyciela. Zresztą nie na Marzyciela, trafiłam do Nibylandii, do cudownej krainy, którą zna każdy z nas...

Piotruś Pan, Zaginieni Chłopcy, kapitan Hak, krokodyl (mój ulubieniec), Dzwoneczek, Indianie, syreny - stworzenia jakby nie z tego świata, które myśląc rozsądnie, nie istnieją. Jednak ja wierzę w nie cały czas. Każde dziecko, przynajmniej do pewnego okresu też w nie wierzy.

A potem? Dlaczego potem większość dorosłych zapomina o dziecięcych marzeniach, jakby wolała pławić się w masie brudnych spraw, zajęć, które nudzą (ale za to jakie pieniądze przynoszą), a wieczorkiem siąść przed telewizorem?

James Barrie ma żonę Mary, piękny dom i psa, ale nie jest szczęśliwy. Pisze sztuki i książki, które nikomu nie przypadają do gustu, a on nie wie, jaka jest tego przyczyna. Wszystko zmienia się pewnego pięknego dnia, gdy całkowicie przypadkowo poznaje w parku wdowę Sylvię Llewelyn Davies i jej czterech synów. Od tego momentu James czuje, że jest komuś potrzebny - staje się członkiem tej rodziny i prawdziwym przyjacielem Sylvii. 

Wiem, że dalej większość najchętniej zobaczyłaby cudowny romans, jednak reżyser miał jeszcze trochę rozumu, wyczucia, dobrego smaku i nie zaprzepaścił tej sztuki.Co więcej, film wydaje się być wręcz świetny.

Jednak już teraz powinnam uprzedzić wszystkich fanów Deppa - nie spodziewajcie się, że to jakaś jego wielka rola. Gwiazdor Hollywood miał zagrać zwykłego człowieka, w dodatku nie popychanego przez dziwne żądze i uczucia. Dlatego swojej mimiki nie potrzebował aż tak bardzo... Jednocześnie, w moim odczuciu, dobrze wpasował się w świat Marzyciela. Zwyczajnie i niepozornie, a jednak z duszą. To samo spokojnie mogę powiedzieć o Kate Winslet (która budziła we mnie niechęć, aż do teraz). Wreszcie znaleźli się tam gdzie powinni, w role wpasowali się wręcz idealnie. 




A było w co się wpasowywać... Sam scenariusz, pomysł nie wzbudził moich najmniejszych zastrzeżeń. Pomysł na opowiedzenie kawałka życia twórcy Piotrusia Pana przyjęłam z entuzjazmem. Przecież nie za wiele mamy filmów o autorach wybitnych książek... Jednocześnie mało mamy filmów tak prostych, bez zbędnej pompy i oklasku. Marzyciel łączył to w sobie.
Zapewne było wiele niedociągnięć, które bystry krytyk wyłapał przy pierwszym oglądaniu. Ja, zwykły laik, ten film po prostu czułam i przeżywałam. A po nafaszerowaniu się masą komedii romantycznych czy filmów sensacyjnych, ten spadł jak grom z jasnego nieba.


Był spokojny, miejscami wręcz melancholijny, a dzięki temu działał kojąco. Poza tym, zmuszał do refleksji, nie będąc łzawym. Nie kończył się wszechobecnym happy endem, nie udawał, że zawsze będzie i żyli długo i szczęśliwie. Ten film po prostu był. Istniał własnym życiem, egzystował tuż obok mnie i stamtąd mnie przyciągał do siebie.

Stwierdzenie, że przypominał o tym, iż marzenia się spełniają, wydaje się być tutaj nie na miejscu. Raczej powiedziałabym, że każdy może marzyć... A film był zwykły w swej niezwykłości. Po prostu.

Zrobił na mnie duże wrażenie, uroniłam nawet na nim łezkę. I polubiłam go całym sercem. Polubiłam go tak bardzo, że chociaż minęło trochę czasu od obejrzenia go, to i tak język jeszcze mi się plącze... Nie umiem powiedzieć nić więcej...

34 komentarze:

  1. Widziałam kiedyś urywek ,,Marzyciela" i jakoś tak... te kilkanaście minut nie zachwyciło mnie na tyle, żebym koniecznie musiała nadrobić pominięte części filmu. Pamiętam, że widziałam jedną z ostatnich scen i rozczarowałam się, bo słyszałam wiele dobrego o tej produkcji, a zakończenie nie zrobiło na mnie żadnego wrażenia. Pewnie też przez to, że nie utożsamiłam się z bohaterami oglądając co 10 minutę, no i byłam dzieciakiem, ale chyba też za bardzo przywykłam do magicznej wersji Disneya lub serialu z licznymi przygodami - ,,Piotrusia i Piratów" (mało popularna wersja, coś takiego leciało kiedyś w TV, ale i tak oglądałam każdy odcinek, bo jako dzieciak kochałam się w narysowanej postaci Piotrusia:D), więc filmowa wersja do mnie nie trafiła. Pomijam fakt, że Depp w normalnej roli do mnie nie przemawia, a widząc Kate ZAWSZE widzę Rose. xD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Marzyciel" raczej nie jest jednym z tych, który po dziesięciu minutach wyrwanych z kontekstu zaczaruje. Za to jeśli ogląda się go spokojnie, nigdzie się nie śpiesząc, od początku - wtedy można go docenić.
      Co do Deppa, też myślałam, że w "normalnej" roli do mnie nie przemówi, ale stało się inaczej. Na prawdę fajnie wpasował się w klimat. Kate Winslet właśnie po roli w Titanicu tak mnie denerwuje... Biedny di Caprio za nią umarł tam, a ona po pierwsze wydawała się mi za brzydka dla niego, po drugie, za bardzo sztywna (i żadne akty tego nie zmienią) - do takiego wniosku doszłam, gdy pierwszy raz obejrzałam Titanica, czyli dobrych kilka lat temu, i do dziś go nie zmieniłam.;p
      "Piotrusia i piratów" też oglądałam. Nawet, jeśli dobrze pamiętam, mam go jeszcze na DVD. Jednak chyba za bardzo do mnie nie przemówił...

      Usuń
    2. Jak będzie w TV, to obejrzę jeszcze raz ten film. I tym razem postaram się nie wychodzić, co 10 minut z pokoju. ;D / Kate rzeczywiście wyglądała momentami mizernie, za to Leo baaardzo dobrze. / Co jak co, ale w ,,Piotrusiu i piratach" Kapitan Hak był o wiele lepszy, bo naprawdę straszny + świetny dubbing.

      PS Popurl.pl/rozrywka/obrazek/174690a/rose-dawson-jej-egoizm-przeszedl-do-historii

      Usuń
    3. Mam nadzieję, że gdy obejrzysz go od początku do końca, bardziej przypadnie Ci do gustu;)
      Dubbing był świetny, fakt. Kapitana za to nie pamiętam... I, o dziwo, krokodyla też nie pamiętam! A ja zawsze najpierw krokodyla zapamiętuję. Tam w ogóle był krokodyl?;p

      PS. Ja jako chyba dziewięciolatka, gdy oglądałam po raz pierwszy Titanica to byłam normalnie gotowa z tej kry zwalić Rose, żeby tylko on nie zamarzł tam na śmierć. Dopiero potem takie rozwiązanie przyszło mi do głowy, chociaż to pierwsze na lepsze by wszystkim wyszło...;p

      Usuń
  2. A ja jak już zaczęłam ryczeć, to nie wiedziałam kiedy skończyć. Bardzo lubię ten film

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja jestem raczej z tych, którzy szybko na filmach się nie wzruszają, więc w ogóle zdziwiłam się, że jakieś łezki kapią. Ale było warto;)

      Usuń
  3. OOO może moją mamę na kuszę :)
    Dzięki za recenzje.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ależ proszę. Mam nadzieję, że Mamie będzie się podobać:)

      Usuń
  4. Filmu nie znam, ale myślę, że obejrzę go choćby po to, by zobaczyć grę aktorską Johnn'ego Deppa i Kate Winslet. Ciekawa jestem, czy i ja uronię na nim łezkę :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dla samej gry, Cyrysiu, nie warto oglądać. Jestem pewna, że Johnny ma lepsze i bardziej wyraziste role w swoim dorobku. Za to obejrzeć dla samej historii - polecam:)

      Usuń
  5. Oglądałam ten film jakoś rok temu i ciągle mam go żywo w pamięci. Bardzo mi się podobał, łzę też uroniłam i to niejedną.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie te łzy, które ciekły po policzkach, wręcz zaskoczyły, bo zazwyczaj na filmach nie płaczę...
      Ale film był tego wart:)

      Usuń
  6. O tak, marzenia ubogacają życie. Piękny, cudny film. Nie sposób się na nim nie wzruszyć ;) Zgadzam się z tym, że aktorzy wpasowali się idealnie w swoje role. Cenię też w nim - oprócz fabuły oczywiście - piękną scenerię i kostiumy :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Taak, kostiumy też (jak i cała oprawa) były świetne, nie wspominając już o oscarowej muzyce, jednak ja tak skupiłam się na samej historii, że zapomniałam wspomnieć, a i zarejestrowałam to jednym okiem;)

      Usuń
  7. Piękny film... Chyba powinnam obejrzeć go ponownie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, ja jeszcze takiej potrzeby nie czuję... Chociaż zapewne za jakiś czas tez będe chciała go sobie przypomnieć:)

      Usuń
  8. Cudowny, magiczny film. Jeden z tych, które nie dają o sobie zapomnieć... No i z Johnnym :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pod takimi słowami trudno się nie podpisać. Co prawda, Depp miewał lepsze ole, jednak sama historia...

      Usuń
  9. Kocham! ;) Wiele razy oglądałam i uważam za arcydzieło!
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No, czyli odosobniona nie jestem w swoich uczuciach. I dobrze, bo film na to zasługuje...

      Usuń
  10. Niestety nie oglądałam. Skoro jednak film jest taki cudowny to z pewnością się nim zainteresuję:)

    OdpowiedzUsuń
  11. "Mrzyciela" nie oglądałam. Z resztą nigdy nie rajcował mnie Piotruś Pan i spółka. Wolałam oglądać np. "Nowe szaty króla" ;). Myślę, że tego filmu nie obejrzę. Uwielbiam Deppa, a Winslet kojarzy mi się z Marianną z "Rozważnej i romantycznej" ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, "Marzyciel" nie opowiada jedynie o "Piotrusiu Panie", więc tutaj raczej przeszkód nie widzę. Ale wybór należy do Ciebie.
      Mi Winslet jakoś gryzła się w RiR (chyba wtedy nie obejrzałam nawet do końca...), a kojarzę ją oczywiście najbardziej z Titanica, w którym miałam ochotę ją utopić;)

      Usuń
  12. Myślę, że muszę go obejrzeć :)

    OdpowiedzUsuń
  13. ciągle sobie obiecuję, że obejrzę ten film, a jednak cały czas odkładam to w czasie...

    OdpowiedzUsuń
  14. Widziałam film kilka lat temu kiedy wchodził do kin i pamiętam do dziś, że wydawał mi się po prostu magiczny. Ma klimat.

    OdpowiedzUsuń
  15. Oglądałam dawno temu. Bardzo mi się podobał. Też sądzę, że Deep o dziwo wypadł całkiem dobrze w tej roli. To dobrze o nim świadczy - nie zawsze musi być przerysowany by zachwycić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może jakoś zachwycać się tutaj Deppem nie trzeba. On po prostu zagrał na poziomie. A że jest dobrym aktorem (ja za takiego go uważam) to rola wyszła ok. Nie zrobił takiej furory jak w Edwardzie Nożycorękim, czy (jak uważa połowa dzieciaków) w Piratach (tam miał świetną mimikę!). Tutaj on zrósł się z całą historią.

      Usuń
  16. Jejciu, jak klimatycznie :) Aż chce się obejrzeć :)

    OdpowiedzUsuń
  17. Ja miałam obejrzeć, bo w telewizji leciał, ale jakoś tak o nim zapomniałam i wyszło jak wyszło. Johnny'ego uwielbiam dlatego po takiej recenzji z wielką przyjemnością obejrzę ten film :D

    OdpowiedzUsuń
  18. Nie ma to jak zachęcić książkowego mola do sztuki. Akurat tego nie oglądałam, spróbuję skądś "skołować". ;)

    Jeżeli chodzi o "Ludzi bezdomnych" to styl naprawdę bardzo się różni od tego w "Syzyfowych pracach". Te drugie również przeczytałam w jeden dzień, ale "Ludzie..." to była dla mnie katorga...

    OdpowiedzUsuń
  19. Piękny film, dodatkowo cieszy, że Polak dostał Oskara za muzykę do niego :)

    OdpowiedzUsuń
  20. Film kilka razy rzucił mi się w oczy, ale nie na tyle, żeby przy nim usiąść i się zaczarować. jednak następnym razem wykażę się większą cierpliwością :)

    OdpowiedzUsuń