O szczęściu, Blondynce, tuńczyku i odkrytej na nowo książce.


Zacznijmy cieszyć się życiem! To już nie pragnienie każdego szarego obywatela, to po prostu moda, wielki zbiorowy szturm, bo kto nie chciałby być szczęśliwy? Blogi o tym jak poukładać życie, zacząć ćwiczyć, wyzbywać się kompleksów, zacząć organizować czas wolny, spełniać marzenia wyrastają jak grzyby po deszczu. A w księgarniach podobnie - możemy zorganizować swoje życie z pomocą książki, zaplanować trening z pomocą książki, uwierzyć że jesteśmy wspaniali, jedyni w swoim rodzaju - jeśli jeszcze tego nie wiemy, książki nam pomogą. 

Pierwszym nadwornym promotorem zdrowego stylu życia, podążania za swoimi marzeniami jest pani Pawlikowska - kobieta podróżująca, marząca, spełniająca się. Jej "W dżungli życia" jest wbrew pozorom naprawdę dobrą książką. Szczególnie dla nastolatek. Może nie ma tam czegoś nowatorskiego i każdy nastolatek dojdzie do tych wniosków sam, podświadomie czuje je wcześniej. Jednak nastolatkowie to zazwyczaj bardzo samotne stworzenia i nie ma nic lepszego niż powiedzenie im: Tak, też tak myślałam, też tak miałam, mi się udało, tobie też się uda! 


Jak to niestety czasem bywa, wydaje się, że chęć zysku u pani Pawlikowskiej wzrasta i zarówno fani jak i sceptycznie nastawieni wolnoobserwujący zaczynają się po prostu denerwować. Cudowne kamienie? Dzielone na dziesięć części kolejne książki wydawane kilka razy do roku? Powtarzanie oczywistych mądrości? Cóż, pani Pawlikowskiej już podziękujemy, spaliła swoje szanse i chociaż może będziemy ją wspominać miło, to wystarczy.

Bo jest dużo więcej książek o szczęściu, spokoju i znalezieniu wiary w siebie. Czy to w formie powieści z oczywistymi aluzjami, czy w postaci wspomnień, czy w postaci porad i odpowiedzi na anonimowe listy (sic!). Czasem takie książki czytam, chociaż w większości przypadków autor nie ma zamiaru ofiarować nam jakiegoś nowatorskiego spojrzenia, ogranicza się do powtarzania wytartych formułek, wędrowania przez świat, kraj, miasto, zostawiając wszystko za sobą. Przecież częściowo o to chodzi. Ale czytam, bo albo człowiekowi czasem źle, albo po prostu chce zobaczyć, czym się ludzie zachwycają. 

Ostatnio dostałam propozycję wymiany jednej z książek. Dlaczego nie, zbieram na nowego Murakamiego albo starą Jansson, więc cóż, mogę wymieniać. Odszukałam pożądaną "Dziewczynę pływającą z delfinami" i przypadkowo sama zaczęłam czytać.

Karen zawsze była inna. Kiedy ciotka odnalazła ją w pustym domu, dziewczynka nie potrafiła mówić, czytać, pisać ani przebywać wśród ludzi. Nie wiedziała, co znaczy smutek, radość czy miłość. Miała za to niemal fotograficzną pamięć i niezwykle oryginalne spojrzenie na świat. Dobrze czuła się tylko, nurkując w głębiach oceanu, wśród ryb i delfinów. Żeby żyć wśród ludzi, musiała się nauczyć najtrudniejszego - wyrażania najprostszych emocji. Niezwykle uzdolniona, o ponadprzeciętnej inteligencji Karen nie jest według innych zdolna do miłości. okładka

Czyli precyzując - Karen cierpi na autyzm*, a co za tym idzie, żyje we własnym świecie, chociaż lepiej byłoby powiedzieć - żyje w realnym świecie, a w porównaniu z nią to my jesteśmy tymi zamkniętymi w swoich wyimaginowanych światach. Jednak przede wszystkim - Karen żyje szczęśliwa. To nic, że ona w swoich zapisach nie uwzględnia takich uczuć, że jedyne co czuje, to strach, jak sama mówi. Czytałam i ze strony na stronę dziwiłam się, że po wielkim szumie wokół tej książki, wszystko ucichło. Bo ta pozycja jest jedną z tych w których szczęścia jest bardzo dużo, z których wręcz możemy się krok po kroku uczyć. 

Przede wszystkim Karen żyje w zgodzie z naturą. Nie wierzy w Boga, nie wierzy w nic, czego nie widać, czego nie ma. Jednak patrząc na nią chciało się brać z niej przykład i samemu wsłuchiwać się w szum morza, mieć umiejętność tego wyłączenia się z całego otaczającego nas hałasu obowiązków. Bez regulowania oddechu, bez jogi, bez innych wymyślnych metod. Tak po prostu, jakby był to kawałek nas. W stylu jarmushowskich wampirów.
Teraz mogłoby być po drugie, jednak wszystko tak naprawdę wywodzi się od natury. Nie w przedziwny sposób, jak czasem próbują nam wcisnąć media i mody - coś pomiędzy tym spojrzeniem pani Pawlikowskiej (usuwając przy okazji zbędne komentarze i przemyślenia) i chłopaka z Into the wild. Pozbawione niepotrzebnej filozofii, jakby to był kawałek nas. 

Gdzieś poza tą naturą istnieje też w Karen coś czego my nie mamy - emocji i uczuć jak na lekarstwo. To po części wyjaśnia pewne spostrzeżenia dotyczące współlokatorki:
"Albo mówiła coś jeszcze dziwniejszego.

-Och, Karen, muszę odszukać samą siebie.
Co wydawało mi się już szczytem. Gdzież miałaby znaleźć samą siebie, jeśli nie tam, gdzie była, rozłożona na łóżku, mówiącą te słowa?
Wkładała spódniczkę w szkocką kratę i białe podkolanówki, zaplatała czarne włosy w 2 warkocze i szła na wydział psychologii, gdzie na 4. piętrze wchodziła do gabinetu 75-letniego psychoterapeuty i kładła się na kozetce, by dokładnie przez 50 minut poszukiwać samej siebie.
Niewiarygodne: przez 50 minut zajmowała się szukaniem samej siebie w pomieszczeniu o wymiarach 4 na 4 metry." str.80
Ludzie mają problemy, ludziom pomagają inni ludzie, mądre książki, rekolekcje, psychoterapeuci. Rozumiem tych ludzi. Jednak czasem do szczęścia wystarczy po prostu takie spojrzenie bardziej realistyczne, spokojne. Bo wydaje się, że większość po prostu zapomniała o podstawach i zamiast zawrócić, zagłębia się tak, że potem szuka siebie na kozetce.

"Dziewczyna, która pływała z delfinami" to też książka troszkę przewrotna. Serio. O wegetariance zabijającej tuńczyki, by je sprzedać. Takie zmieszanie dwóch skrajnych przypadków, z którego na koniec wychodzi przedziwna ryba i nam po prostu nie wypada się nie uśmiechnąć.

To książka specyficzna, jednak przede wszystkim, to książka o szczęściu i o życiu. Gdyby nie fakt, że porusza jeszcze kilka innych zagadnień, to spokojnie rozdawałabym ją jako poradnik. A że jest jaka jest, to zajmuje honorowe miejsce tuż obok Oty Pavela - zdecydowanie bardziej w stylu "Śmierci pięknych saren" niż przywoływanego na okładce Forresta Gumpa. Bo ogólnie, książki o rybach strasznie mało stresujące są i za razem strasznie dobrze się je czyta. 

A, oczywiście książki nie wymieniłam, nowy Murakami będzie musiał poczekać. 

"Dziewczyna, która pływała z delfinami", Sabina Berman, wyd. Znak

*Jakaś dziwna wpisana we mnie nieufność nigdy nie pozwala mi całkowicie zaufać autorom piszącym powieści o chorych osobach, gdy owi autorzy nie mają specjalnie wysokiego stopnia naukowego. Co prawda, pani Sabina skończyła psychologię i te prawa zwierząt i ludzi... - ogólnie wydaje się wiedzieć o czym pisze (bo pisze świetnie), jednak ta świadomość, że mogłabym obejrzeć "Rain mana" i sama napisać książkę o osobie chorej na autyzm...

PS. Gdyby ktoś był ciekaw, ponad dwa lata temu pisała o tej książce przy okazji pierwszego czytania [klik]. Troszkę mi wstyd za ten tekst, troszkę go nie rozumiem, ale cóż, nikt nie mówił, że Kraina idealna jest.

21 komentarzy:

  1. Sięgnę po "Dziewczynę..." znacznie, znacznie chętniej, niż po kolejną Pawlikowską :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja już po kolejną Pawlikowską sięgać nie zamierzam - całkiem ciekawa byłam jej książki o żywieniu, ale okazało się, że książek będzie cztery i żadna z osobna jakoś nie kusi...

      Usuń
  2. Nasze opinie potrafią z czasem bardzo się zmieniać... Ale to nic złego;) Widzisz, przy okazji odkryłaś ponownie bardzo interesującą książkę. Tylko ta osoba, która chciała się wymienić, będzie zawiedziona;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nawet sobie myślałam, że może jednak podarować (kiedyś oglądałam program i jakiś człowiek mówił, że on swoje ulubione książki rozdaje, żeby i ludzie się nimi pozachwycali... ;)), cóż, zastanowię się jeszcze przez chwilkę, bo troszkę mi szkoda, za bardzo ją ostatnio lubię ;)

      Usuń
  3. oj, kawałek czasu temu czytałam tę książkę i średnio mi się podobała, porównanie do Forresta Gumpa nie trafione (ech, te chwyty marketingowe.. ), ale do "Śmierci pięknych saren" też bym chyba nie porównała... pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Och! Ale nie miałam zamiaru porównywać jej do "Śmierci pięknych saren"! Raczej lekkie nawiązanie, bo książka Oty jest inna niż ta i zapewne takie porównania mogłyby zabić wszelkie piękne aspekty "Dziewczyny...". A co do Forresta - trudno mi się wypowiadać, bo książka jeszcze przede mną. Ale od jeśli to jest porównanie do filmu - nietrafione strasznie.
      również pozdrawiam ;)

      Usuń
    2. ooops, czytałam w pośpiech, przyznam piąte przez dziesiąte :( bo Dzidzia w tle płakać zaczynała, przepraszam ! :) a która bardziej Ci się podobała ? "Dziewczyna..", czy "Śmierć..."? Forresta czytałam też daawno temu i wtedy podobał mi się bardzo, a czytałam też teraz dwa dni przed porodem, tak swoją drogą, i podobał mi się mniej, znacznie mniej, niż za pierwszym razem :) ciekawa jestem Twoich wrażeń! M.

      Usuń
    3. Dzidzi się wszystko wybacza ;) A zajętym nią tym bardziej :)
      Zdecydowanie "Śmierć" bardziej mi się podobała - to w ogóle było wielkie zaskoczenie, ze książka może być tak przyjazna, miła i jednocześnie nie głupia.

      Usuń
    4. moja mama zawsze mówiła, że "Śmierć..." i "Czyste radości mojego życia" są trochę podobne i obie w podobnym klimacie, więc polecam "Czyste..", moja siostra raz o nich pisała- to naprawdę wyjątkowa lektura, do której się wraca! :)

      Usuń
  4. Mam na półce! Ciekawe jak mi się spodoba, szczególnie, że "Śmierć pięknych saren" uwielbiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak jak wyżej (zacznę chyba zaraz zmieniać ten fragment) - to nie było żadne porównanie do "Śmierci", szczególnie, że sama po pierwszej lekturze nie pałałam wielką miłością do "dziewczyny". Więc uprasza się o niesugerowanie.
      Co nie zmienia faktu, że "Dziewczyna" to dobra książka jest.

      Usuń
  5. czytałam dawno, dobrze wspominam ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Poczynania Pawlikowskiej wydają mi się śmieszne, z czasem nudna już się robi ta jej filozofia... Co do "Dziewczyny..." to może kiedyś, ale na 100% jakoś przekonana nie jestem. Ale mimo to nie mowię stanowczego nie ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Słowem, do niej w kolejce na Targach nie stajemy? ;)

      Usuń
  7. Czytałam i bardzo mi się podobała!!!

    OdpowiedzUsuń
  8. "W dżungli życia" nie czytałam i nie przeczytam. A z "Dziewczyną..." zobaczymy, bo zdaje się, ze warto :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Warto, warto - specyficzna książka, jednak z tych dobrych.

      Usuń
  9. Ciekawe jak ja bym ją teraz odebrała...

    OdpowiedzUsuń
  10. Ja jakoś nie mam przekonania do takich książek... :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Trudno się dziwić, bo specyficzna proza z jednej strony...

    OdpowiedzUsuń