W dodatku, zaczęto mylić dobrą literaturę kobiecą z dennymi
harlequinami. Czy słusznie? Przecież nie powinniśmy zapominać, że takie perełki
jak Jane Eyre to literatura kobieca.
Że uwielbiana (nie przeze mnie, co prawda) Małgorzata Gutkowska-Adamczyk
również nie tworzy nic ,co wykracza poza ramy literatury kobiecej i
młodzieżowej.
Literatura kobieca miewa swoje wzloty, upadki, jednak trwa cały czas i cieszy się uznaniem. Trzeba po prostu mądrze wybierać. Owszem, jest z czego. Nazwiska typu: Michalak, Rzepka, Szwaja i tysiące innych zalegają na półkach, więc gdy mamy gorszy dzień i nic kompletnie nam nie wychodzi warto sięgnąć. Ja zdecydowałam się na czarującą swą okładką Sukienkę z mgieł popularnej ostatnio Joanny M.Chmielewskiej (nie mylić z TĄ Chmielewską!)
Otrzymałam to co zawsze: bohaterkę (ładną, bo kto by jakąś strasznie brzydką chciał), mającą trochę problemów (kontakty z rodzicami, mimo, że Weronika jest dorosła), własną kawiarenkę (o tym później), a w tejże kawiarence klientów. Klienci owi to też nie jakieś tam szaraki, które przez książkę przepłyną niczym mgła i znikną. Jest Anastazja, której spracowane ręce aż proszą się o krem, jest pewien Małomówny, piszący wciąż na swoim laptopie, ukochana ciotka, Kora i jej mama. Są również koty… No i miłość. Więc czego jeszcze potrzeba?
Spokojnie mogę odrzec: niczego. Zaczynając od końca, podsumowałabym tę książkę tak: zwiewna i lekka jak mgła, pełna codziennego życia do którego czasem zagląda słońce, a które czasem jest pełne chmur gradowych. Ponad inne wybijająca się bohaterką (jedyną w swoim rodzaju) i masą… latte. Lub jak kto woli – herbaty z cytryną.
Jednak przejdźmy do popularnego ad remu:
Sukienka z mgieł wyleciała ze mnie. Może to okropne się przyznawać, jednak tak niestety jest. I (nie oszukujmy się) KAŻDA książka tego typu wyleci z nas prędzej czy później. Zdarzy się jeden wyjątek i na tym koniec. Jednak taki rodzaj książek zostawia w człowieku coś innego. Zostawia jeden, dwa wątki, których nie pomyli się z niczym innym. Chociażby wszystko inne mieszało się, to jakiś bohater, jakaś anegdota zostaje w nas na długi czas…
Literatura kobieca miewa swoje wzloty, upadki, jednak trwa cały czas i cieszy się uznaniem. Trzeba po prostu mądrze wybierać. Owszem, jest z czego. Nazwiska typu: Michalak, Rzepka, Szwaja i tysiące innych zalegają na półkach, więc gdy mamy gorszy dzień i nic kompletnie nam nie wychodzi warto sięgnąć. Ja zdecydowałam się na czarującą swą okładką Sukienkę z mgieł popularnej ostatnio Joanny M.Chmielewskiej (nie mylić z TĄ Chmielewską!)
Otrzymałam to co zawsze: bohaterkę (ładną, bo kto by jakąś strasznie brzydką chciał), mającą trochę problemów (kontakty z rodzicami, mimo, że Weronika jest dorosła), własną kawiarenkę (o tym później), a w tejże kawiarence klientów. Klienci owi to też nie jakieś tam szaraki, które przez książkę przepłyną niczym mgła i znikną. Jest Anastazja, której spracowane ręce aż proszą się o krem, jest pewien Małomówny, piszący wciąż na swoim laptopie, ukochana ciotka, Kora i jej mama. Są również koty… No i miłość. Więc czego jeszcze potrzeba?
Spokojnie mogę odrzec: niczego. Zaczynając od końca, podsumowałabym tę książkę tak: zwiewna i lekka jak mgła, pełna codziennego życia do którego czasem zagląda słońce, a które czasem jest pełne chmur gradowych. Ponad inne wybijająca się bohaterką (jedyną w swoim rodzaju) i masą… latte. Lub jak kto woli – herbaty z cytryną.
Jednak przejdźmy do popularnego ad remu:
Sukienka z mgieł wyleciała ze mnie. Może to okropne się przyznawać, jednak tak niestety jest. I (nie oszukujmy się) KAŻDA książka tego typu wyleci z nas prędzej czy później. Zdarzy się jeden wyjątek i na tym koniec. Jednak taki rodzaj książek zostawia w człowieku coś innego. Zostawia jeden, dwa wątki, których nie pomyli się z niczym innym. Chociażby wszystko inne mieszało się, to jakiś bohater, jakaś anegdota zostaje w nas na długi czas…
Książka pani Joanny, prócz masy rzeczy zapomnianych,
zostawiła we mnie dwa wspomnienia, dwie myśli, które pielęgnuję.
Pierwsze – Piwnicę pod Liliowym Kapeluszem. Miejsce magiczne, może za często używane w powieściach innych pisarek, jednak akurat lokal Weroniki nie myli mi się z żadnym innym. Dzięki plastycznym opisom, swojej niepowtarzalnej magii, specjalnej herbacie i… oczywiście liliowemu kapeluszowi wiszącemu na ścianie. Jak już się wszystkie autorki uparły, by swe bohaterki wpychać do wszelkiego rodzaju sklepików, kawiarni czy kwiaciarni, to ja spokojnie mogę im powiedzieć jedno: weźcie przykład z pani Joanny. Wtedy to miejsce naprawdę będzie miało swój klimat.
Punkt 2 – bohaterka. Właściwie dwie: Anastazja - ciekawa kobieta po przejściach, a raczej w ich trakcie, którą zapamiętam w szczególności ze względu na imię. A druga – oczywiście Weronika. Chyba już zawsze będzie kojarzyła mi się z pewnym uśmiechniętym Brazylijczykiem, pyszną kawą, kotami i samotnością. A to ostatnie najbardziej w niej polubiłam. Dzięki temu będę kojarzyła ją na odległość.
Ach, i oczywiście jej urywki z dzieciństwa – troszkę jakby zapożyczone z którejś z bajek, lecz nie do zapomnienia.
Sama fabuła to jednym słowem życie. Problemy i małe szczęścia. Choroby i ozdrowienia. Uśmiechy i łzy. Nic więcej dodawać nie trzeba. Zwróciłabym tylko uwagę na jedną, ciekawą rzecz: otóż, wątek miłosny nie panoszy się na pierwszym miejscu! Niby główną bohaterką jest Weronika, niby ma i Brazylijczyka i jeszcze pewnego Kubusia Puchatka w zanadrzu, jednak pani Joanna przedstawia uczucie wręcz szczątkowo.
Uwaga! Co najlepsze (bo założę się, że niektórym kobietom po ostatnich zdaniach minka zrzedła), brak rozwiniętego love story nie przeszkadza, nie wywołuje niedosytu czy rozczarowania. Jest na swoim miejscu – a mówi to osoba, której zdarzało się czasem przewracać strony powieści, by dowiedzieć się co z nimi dalej będzie i kompletnie nie zwracając uwagi na jakieś poboczne epizody.
Pierwsze – Piwnicę pod Liliowym Kapeluszem. Miejsce magiczne, może za często używane w powieściach innych pisarek, jednak akurat lokal Weroniki nie myli mi się z żadnym innym. Dzięki plastycznym opisom, swojej niepowtarzalnej magii, specjalnej herbacie i… oczywiście liliowemu kapeluszowi wiszącemu na ścianie. Jak już się wszystkie autorki uparły, by swe bohaterki wpychać do wszelkiego rodzaju sklepików, kawiarni czy kwiaciarni, to ja spokojnie mogę im powiedzieć jedno: weźcie przykład z pani Joanny. Wtedy to miejsce naprawdę będzie miało swój klimat.
Punkt 2 – bohaterka. Właściwie dwie: Anastazja - ciekawa kobieta po przejściach, a raczej w ich trakcie, którą zapamiętam w szczególności ze względu na imię. A druga – oczywiście Weronika. Chyba już zawsze będzie kojarzyła mi się z pewnym uśmiechniętym Brazylijczykiem, pyszną kawą, kotami i samotnością. A to ostatnie najbardziej w niej polubiłam. Dzięki temu będę kojarzyła ją na odległość.
Ach, i oczywiście jej urywki z dzieciństwa – troszkę jakby zapożyczone z którejś z bajek, lecz nie do zapomnienia.
Sama fabuła to jednym słowem życie. Problemy i małe szczęścia. Choroby i ozdrowienia. Uśmiechy i łzy. Nic więcej dodawać nie trzeba. Zwróciłabym tylko uwagę na jedną, ciekawą rzecz: otóż, wątek miłosny nie panoszy się na pierwszym miejscu! Niby główną bohaterką jest Weronika, niby ma i Brazylijczyka i jeszcze pewnego Kubusia Puchatka w zanadrzu, jednak pani Joanna przedstawia uczucie wręcz szczątkowo.
Uwaga! Co najlepsze (bo założę się, że niektórym kobietom po ostatnich zdaniach minka zrzedła), brak rozwiniętego love story nie przeszkadza, nie wywołuje niedosytu czy rozczarowania. Jest na swoim miejscu – a mówi to osoba, której zdarzało się czasem przewracać strony powieści, by dowiedzieć się co z nimi dalej będzie i kompletnie nie zwracając uwagi na jakieś poboczne epizody.
Jeszcze tylko słówko o języku powieści, o stylu pisania... Po dwóch pozycjach w których język nie grał aż tak dużej roli w której atmosfera musiała bronić się sama, jest książka na którą warto zwrócić uwagę. Może i pani Joanna nie oferuje nam gry słownej, nie daje przymrużonego oka Plicha, jednak za swój atut spokojnie może uznać lekkość idący w parze z fabułą, chociaż miejscami ciężką gatunkowo, to przyjemną w
Tutaj zapewne powinny być jeszcze jakieś dziwactwa, o wszystkich bohaterach, o minusach i tak dalej… Powiem tak: gdybym miała polecać czytadło na gorszy dzień, książkę na jesienny wieczór o zwykłych ludziach, ich ciężkich (nawet bardzo) problemach, przygniatającej ich przeszłości i patrzącej optymistycznie przyszłości. Książkę, która nie nudzi, do której można wracać i która napisana jest z lekkością, tak by trafić do serca nie tylko kobiety – poleciłabym Sukienkę z mgieł.
"Sukienka z mgieł" Joanna M. Chmielewska, wyd.MG, 2012
Za książkę dziękuję wydawnictwu MG
Muszę przyznać, że to jedna z najzręczniej napisanych i najbardziej przemyślanych recenzji, jaką w ostatnim czasie czytałam. Świetnie wyłuskałaś problemy tzw. kobiecej literatury (doskonale się w tym punkcie zgadzamy) i bardzo trafnie wypunktowałaś to, co najważniejsze.
OdpowiedzUsuńTeraz przynajmniej wiem, że to powieść, po którą normalnie bym nie sięgnęła, ale na którą dzięki Tobie mogę teraz spojrzeć inaczej. Bo to prawda, że te wszystkie kawiarnie, zajazdy i restauracje mnie od polskiej literatury kobiecej odstraszają. To prawda, że nie lubię już tych smętnych powieści o codzienności, które niczym się od siebie nie różnią. Jeżeli jednak w tym stadku beznadziei znalazłaś książkę przyjemną i pełną ciepła, która nie przytłacza wątkiem miłosnym (nareszcie!), to ja już jestem kupiona - bardzo mnie to zachęca.
Dziękuję za miłe słowa:)
UsuńKobieca literatura to temat-rzeka, więc cieszę się, że zgadzamy się w najważniejszych sprawach (nie tak znowu dla wszystkich oczywistych).
Jeśli będziesz miała okazję czytać "Sukienkę z mgieł", mam nadzieję, że Ci się spodoba. :)
Również nie znoszę sformułowania babskie czytadło. Brzmi ono jakoś poniżająco i zdecydowanie wolę określenie np. nieobowiązująca literatura. Co do ,,Sukienki z mgieł'', to zaciekawiła mnie głównie z tego względu, iż w czasach szkolnych namiętnie czytałam dzieła Chmielewskiej, dlatego chciałbym się przekonać, czy na przestrzeni lat zmieniła się nieco twórczość tej autorki.
OdpowiedzUsuńCyrysiu, jak już wspomniałam, chyba pomyliłaś autorki. Pani Joanna M. Chmielewska ma n swoim koncie dopiero dwie większe powieści.
UsuńNie wiem jak Ty to robisz, ale jak przeczytam Twoje recenzje, to jestem skłonna przeczytać każdą książkę , o której piszesz :).
OdpowiedzUsuńZdecydowanie sięgnę po Sukienkę :).
Jutro idę do biblioteki, więc będzie jak znalazł.
Dorzucę do tego Złodziejkę książek, bo niestety brak czasu daje mi się we znaki i jeszcze nie wypożyczyłam oraz Kapelusz za 100 tysięcy, bo chce mi się książki z humorem, i skoro mam tu już niezły misz-masz, to skuszę się na Króla złodziei (którego czytałam, ale ostatnio zobaczyłam na półce i chodzi za mną od tygodnia). Pamiętamy oczywiście o Zafonie, który leży i czeka na swoją kolej, także nic, tylko rzucić szkołę i czytać ;).
(oglądałaś mecz z Zenitem?? co się działo...! :D)
Ach, nie wiem. Chyba po prostu myślę sobie: "Snajperkowi się spodoba";p
Usuń"Król złodziei" to ten Corneli Funke? I jak, podobał się? (sama dopiero się zabieram do tej książki, ale nie ma jej cały czas w bibliotece...)
Strasznie jestem ciekawa, czy Zafon Ci się spodoba. Nie zniechęcaj się ciężkim początkiem (niektórzy podobno takowy odczuwali).
(Czy ja wyglądam jakbym oglądała mecz z Zenitem? Jestem chodzącym kłębkiem żalów, ponieważ NIE OGLĄDAŁAM. Muszę upolować jakąś powtórkę.
Oczywiście, na dwa inne grupowe mecze czas miałam, lecz tamten - gdzie tam. To się nazywa niesprawiedliwość losu. No, ale liczę, że powtórzy się taki wynik już niedługo, gdy zmierzymy się w finale (bo Zenit też wszedł, no nie?))
Możliwe, że pewnego dnia dam jej szansę. Jednak na siłę szukać nie będę.
OdpowiedzUsuńTo prawda, że z takich książek sporo się zapomina, ale miejsca akcji "Sukienki z mgieł" rzeczywiście nie sposób wyrzucić z pamięci :)) Książka przypadła mi do gustu i chętnie wróciłabym kiedyś do twórczości pani Chmielewskiej (tej drugiej też :)). Dowiedziałam się, że na Targach w Krakowie będzie podpisywać książki i mam zamiar zabrać swój egzemplarz ^^ Co do "czytadeł" to określenie bardzo mnie denerwuje. A skoro już o "Jane Eyre" mowa, wczoraj dorwałam "Profesora" - mmm :))
OdpowiedzUsuńJa niestety na Targach nie będę, więc nawet nie będę musiała się zmuszać, by o 11 lecieć po autograf;) Ale jeśli sama będziesz miała okazję ja zobaczyć, to życzę miłego spotkania:)
Usuń"Profesora" zazdroszczę, sama chciałabym go kiedyś przeczytać.
"Sukienkę z mgieł" czytałam i również uważam, że jest to niezła lektura, po którą warto sięgnąć, mając gorszy dzień. Cały czas wspominam tę powieść i magię, która czaiła się na każdej stronie...
OdpowiedzUsuńBardzo dobra recenzja;) Uważam, że każdy potrzebuje czasem jakiejś lżejszej lektury - a "Sukienka z mgieł" właśnie do tego typu książek należy. Przyzwoicie napisana, ciepła opowieść, kubek dobrej herbaty/kawy...czego więcej trzeba w długie jesienne wieczory?;)
OdpowiedzUsuńPotrzeba jeszcze czasu. Chociaż godzinkę więcej niż normalnie;)
UsuńTo cudo już za mną i również rozpływam się nad "Sukienką z mgieł" w zachwytach :) W ogóle, coraz bardziej doceniam tę autorkę i mam nadzieję spotkać ją na targach i zdobyć autograf w tej właśnie książce :)
OdpowiedzUsuńMajstersztyk! Delikatna, choć brutalna... zwiewny wręcz styl... niczego mi nie brakowało :)
Oho, widzę cała armia Bloggerów się na targi wybiera. A mnie nie będzie... Ale cóż, ja do Warszawy się wybiorę;)
UsuńCo do książki, nie przegapiłam chyba recenzji, co? Z chęcią w każdym razie przeczytam jak się nad nią rozpływasz.
Coś, coś... chyba było :D
Usuńhttp://marta6792.blogspot.com/2012/09/sukienka-z-mgie-joanna-m-chmielewska.html
Przepraszam, za te białe plamy - mam problem z ogarnięciem nowej grafiki. Wszystko co kopiuję - ze stron czy z worda, wygląda jak na załączonym obrazku.
Mam nadzieję spotkać tych żołnierzy-blogerów :D A tobie życzę takich samych tłumów w Warszawie. Chętnie odwiedziłabym stolicę ale niestety brak kasy + uczelnia zmniejszyła już nie duże stypendia...
Aaaaa... Czyli przegapiłam. No nic, już nadrabiam braki w lekturze Twego bloga;)
UsuńMiłych targów (to za tydzień, prawda?), a co do Warszawy - szkoda tylko, że tak długo trzeba czekać...
Ładną ma okładkę i z chęcią bym przeczytała tę książkę. Może kiedyś będzie ku temu okazja ;)
OdpowiedzUsuńCo do literatury kobiecej, jak najbardziej się zgadzam! (Małgorzatę Gutowską-Adamczyk uwielbiam i nie rozumiem, dlaczego nie możesz się do niej przekonać. Cały czas wydaje mi się, że jej książki są w Twoim stylu. A tu guzik. :P)
OdpowiedzUsuń"Sukienkę z mgieł" polecałaś, recenzja mi się podoba... - zobaczymy. Jeśli gdzieś się na nią natknę albo MG się do mnie odezwie, pewnie przeczytam. Kupować nie będę, bo jak na razie mam troszeczkę inne priorytety :) (Muszę kupić "Złodziejkę książek"! I Lewisa! I "Krok do szczęścia"!)
Na razie z panią Małgorzatą miałam styczność jedynie dwa razy, więc może za szybko na uprzedzenia, jednak jak na razie nie mam na nią ochoty.
UsuńCo do kupowania, mi się marzy Szekspir w przekładzie Barańczaka i "Traktat o łuskaniu fasoli". Ale z drugiej strony, na brak książek nie narzekam, więc śpieszyć mi się nie śpieszy.
O autorce ostatnio dużo się czyta w blogosferze. Mam ochotę przekonać się czy we mnie jakiś szczegół z tej książki zostawi ślad na dłużej. Natomiast co do "babskich czytadeł" to niestety czasami nie da się użyć innego określenia. To są historie niby mające bawić perypetiami miłosnymi i zawodowymi bohaterek, a tak naprawdę drażnią. Zgodzę się, że o literaturze kobiecej nie powinno pisać się z pogardą czy lekceważeniem, ale "babskie czytadła" też się niestety zdarzają.
OdpowiedzUsuńGdyby tak na to spojrzeć - zgadzam się. Jednak gdy wrzucamy wszystkie "lżejsze" książki do jednego worka, to we mnie się coś burzy. Poza tym, nie widzę kompletnego sensu w czytaniu "babskich czytadeł" (jeśli oprzeć sie na twoim rozumowaniu). O ile literatura kobieca jest po prostu lekka a jednocześnie często porusza ważne tematy, to ja się piszę. Gdy ma mnie "drażnić" jakimiś perypetiami miłosnymi, to dziękuję. Nie mam zamiaru czytać.
UsuńMasz rację, też nie widzę sensu w czytaniu takich książek, ale na własnym przykładzie mogę stwierdzić, że często dopiero po lekturze okazuje się czy powieść była literaturą kobiecą czy babskim czytadłem. Nie zawsze uda się ustrzec irytujących historyjek.
UsuńNiestety, tak też bywa. Można zawsze rzucić ją w połowie (chyba, że recenzencka). A czasem nie ma wyjścia, i się przeczyta. Chociaż dla mnie ważne, by takich chwil było jak najmniej.
UsuńBardzo, bardzo, bardzo chcę ją przeczytać *.*
OdpowiedzUsuńCzytałam tę książkę i również bardzo mi się spodobała. Będę ją miło wspominać ;)
OdpowiedzUsuń