Kufer Dobrych Książek

Przy ostatniej relacji z Targów Książki wspomniałam o Madame Antoniego Libery. Niedużo, jedno słówko, może dwa. Nawet nie pamiętam, czy jakieś przesadnie zachwalające. Ot tak, spotkałam autora, zamieniłam z nim kilka uwag, zdobyłam autograf, wspomniałam. Proste.
Potem zobaczyłam komentarz pewnej Bloggerki: "Ta "Madame" mnie zainteresowała, gdyby nie Twój post, to nawet nie wiedziałabym nic o tej książce."
W tych zakładkach statystycznych, do których zapewne wiele osób nie zagląda są całe listy książek, które przeczytałam. Większość z przekierowaniem do opinii, jednak zdarzają się też takie, których nie opisałam. Dlaczego? Brak czasu, nieumiejętność sformułowania myśli, czy wręcz nabożny szacunek i podziw dla treści książki. Powody były różne.
I chociaż zdaję sobie sprawę, że nie będzie wiele osób, które zajrzą tutaj, przeczytają i powiedzą: Ja muszę tę książkę mieć i poznać! to ten komentarz dał mi troszkę do myślenia i postanowiłam pokrótce przedstawić książki, które raczej nie doczekają się osobnego tekstu, a zrobiły na mnie ogromne wrażenie.Słowem, otwieram przed Wami kufer, w którym chowam książki szczególne, takie moje, o których często myślę, które długo trawiłam, które są po prostu piękne. Różne.

"Tango" Sławomira Mrożka to pierwsza dłuższa forma, po poznaniu króciutkich opowiadań autora. Za ilością poszła i jakość. Chociaż już opowiadania zrobiły na mnie duże wrażenie, to ta książka wręcz oczarowała. Przeczytałam w jeden wieczór, myślałam o tej książce długo. O barwnych, groteskowych postaciach wykreowanych przez autora. O przewrotności świata Mrożka. O konflikcie pokoleń. O klatkach. O władzy absolutnej. O buncie.
Nie wyobrażam sobie, że mogłabym tej książki nie znać, nie przeczytać, nie wrócić jeszcze do niej. Nie wyobrażam sobie, że Wy moglibyście jej nie znać i nie mieć zamiaru poznać.
Moc tkwi w prostocie i sile przekazu - Tango ma tego aż nadto.


"Madame" Antoniego Libery znalazła się dość dawno temu na mojej półce. Dlaczego? Może za sprawą recenzji Luny? Może za sprawą słów pana Barańczaka na okładce? Może za sprawą jednej z tych zdawkowych rozmów ze Złym Ludziem o książkach?
Nie pamiętam. Jednak faktem jest, że była na półce. Była, bo miał być w niej PRL, Paryż, zaskakujące pierwsze zdanie, tajemnicza kobieta na okładce.To co znalazłam w środku przeszło moje najśmielsze oczekiwania.
Leciutkie, literackie, troszkę sarkastyczne, z Paryżem i PRLem, z młodością, z pasjami, z teatrem.
Tu nie pasuje słowo świetna, zachwycająca. Ona zawiera w sobie więcej niż te dwa epitety razem wzięte.


"Klechdy sezamowe" Bolesława Leśmiana pożyczyła mi Kasia. Dobry Człowiek. A Klechdy?
Były przepełnione złocistym, śniącym w słońcu sezamem. Były przepełnione kolorowymi i utkanymi jak hinduski szal, postaciami. Były pełne okrągłych, srebrno brzmiących leśmianowych słów. Były pełne cichutkich melodyjnie nuconych wierszów. Były pełne niekończących się historii. Były pełne kufrów ze spadającymi gwiazdami.
Panie Bolesławie, dziękuję.
Kasieńko, dziękuję.


Bach!
To wieko Kufra Dobrych Książek opadło. Koniec. Przynajmniej na dzisiaj.

Biografia powieściowa, czyli świetność taka, że muszę zadzierać głowę ("Na plebanii w Haworth" A.Przedpełska-Trzeciakowska)

Pamiętacie fragment Idy sierpniowej, w którym samotna bohaterka całą noc czyta podniszczony egzemplarz Jane Eyre? Ten obraz działał na mnie przez długi czas. W końcu i ja postanowiłam sobie kupić i przeczytać tę powieść.

Książka mnie, wówczas drobną uczennicę klasy szóstej, zaczarowała, omotała i wprawiła w zachwyt. Z miejsca stała się tą jedyną, ulubioną (do czasu, co prawda). Potem były Wichrowe Wzgórza, Shirley, Lokatorka Wildfell Hall, Agnes Grey – wszystkie w jakiś sposób szczególne, miejscami aż przytłaczające osobowościami poszczególnych postaci.

Jak to zwykle bywa, za zainteresowaniem książką, idzie zainteresowanie autorką. Dlatego też nie wahałam się chwili i pewnego zimowego dnia zakupiłam Na plebani w Haworth – biografię rodzeństwa Bronte.

Sięgnęłam po nią dopiero rok później. Rok odkładania, by mieć większą przyjemność z lektury, rok radosnego oczekiwania, rok by sięgnąć wreszcie po książkę, która miała mnie przenieść w świat XIX-wiecznej Anglii,  w świat genialnej czwórki. 

Przeczytałam, pochłonęłam i odkąd skończyłam siedzę mrucząc do siebie: Świetna książka, wspaniała książka, coś cudownego. Bo człowiek egzystuje marnie na tym świecie, czyta Jane Eyre, umie zachwycić się Shirley, a potem sięga po tę niepozorną książkę i widzi wszystko z całkiem innej strony niż wcześniej.  Wszystkie sploty, wszystkie nawiązania, wszystkie rozwiązania, które przedtem były niejasne, teraz stają się oczywiste. Wszystkie emocje, które targają bohaterkami, targały również autorkami.
I od razu można napisać: nie czytajcie dzieł sióstr bez lektury tej książki! Do niektórych pozycji podchodzimy lekko, bez dystansu, a potem widzimy całą historię jak na dłoni, wszystko co się z nią wiązało. Słowa parzą.  Bo historie zdarzyły się nie tylko na papierze, ale i w życiu (tylko zakończenie nie zawsze takie samo).

Plebania w Haworth [źródło]

Na plebanii w Haworth jest historią tragiczną. Historią tragiczną dziwnej rodziny, genialnych dzieci. Odciętych od świata, nie umiejących ze światem nawiązać kontaktu.
Gdy mówimy Bronte myślimy: Emily. Za chwilę przychodzi nam do głowy Charlotte. Dzięki ostatnim wydaniom również Anne.  Jednak ta książka zaczyna się w zupełnie innym miejscu, w zupełnie innym czasie.  Gdy na scenie nie widać trzech sióstr. Jest wolno toczący się powozik w którym siedzą państwo Bronte. Biedni, ale szczęśliwi. Zaraz pojawiają się kolejne obrazy - narodziny, niespodziewany śmierci wywierające taki wpływ na przyszłe pisarki, odtrącenie, osamotnienie, fascynacje, pisarskie próby, nieumiejętność życia w społeczeństwie, różnice charakterów czy na końcu nawet alkoholizm i narkotyki.

Mimo natłoku informacji biograficznych, książka nie ciągnie się, nie gubi, nie oszołamia nadmiarem informacji. Czyta ją się jak powieść. Ekscentryczną, po trochu straszną, po trochu fascynującą.
Z wiktoriańską Anglią w tle, z wielkimi postaciami na przedzie i ich codziennymi zmaganiami. Z prozaicznymi problemami, z mrożącymi krew w żyłach i wywołującymi łzy w oczach historiami.

Jest świetna, po prostu.

"Na plebanii w Haworth" A.Przedpełska-Trzeciakowska, wyd.Świat Książki, 2010, str. 512

Charlotte: Jane Eyre || Shirley || Vilette || Profesor
Emily: Wichrowe Wzgórza

Niezniszczona koronka ("Ruth" E.Gaskell)

Starsza o sześć lat od Charlotty, pai Elżbieta Cleghorn Gaskell była żoną pastora sekty unitarian (…). W 1848 roku wydała „Mary Barton” – powieść z życia Manchesteru osnutą na tle zamieszek robotniczych w 1842 roku.
Po wydaniu Mary Barton podjęła współpracę z Dickensem w redagowanych przez niego pismach „Haousehold Words” i „All the Year Round”. Tam właśnie ukazywały się jej ciepłe, pełne humoru opowiadania, misterne jak staroświecka koronka, wydane później w książce pod tytułem „Cranford” i uznane za jej najwybitniejsze dzieło pisarskie. Nie ono jednak przyniosło jej sławę, lecz opublikowana po śmierci przyjaciółki „Biografia Charlotty Bronte”. 1

W krótkim opisie pani Anny Przedpełskiej-Trzeciakowskiej brakuje „Ruth”. Czyżby powieść tak odważna, o kobiecie lekkich obyczajów, przeszła bez echa? Czyżby przyćmiły ją „pełne humoru opowiadania, misterne jak staroświecka koronka”?2
W to nie wierzę, jednak patrząc z perspektywy czasu na tę powieść, widać że nie miała czym szokować, że jedyne co mogło wprawić w zdumienie krytyków, to temat.

Tytułowa bohaterka, Ruth Hilton, to młoda dziewczyna, sierota, która zarabia na swe utrzymanie jako szwaczka. Kiedy traci posadę i dach nad głową, oczarowany jej urodą i skromnością dżentelmen, proponuje dziewczynie schronienie i pociechę. Szczęście nie trwa długo, zdruzgotana i zhańbiona Ruth otrzymuje jednak szansę na nowe życie pośród ludzi, którzy ofiarują jej miłość i szacunek.3

Temat jest wszystkim, można powiedzieć. Wyobraźcie sobie te dystyngowane damy, którym dostarczają tę powieść przed oblicza. Pani pastorowa napisała, książka musi być dobra. Otwierają, a w środku czeka na nich kobieta upadła.  W dodatku, pani pastorowa wcale jej nie potępia. Co prawda, w powieściach mamy różne spojrzenia na problem, nie sposób określić, z którym bohaterem autorka może się utożsamiać. Jednak owe damy, jak i współcześni czytelnicy, muszą widzieć, że pani Gaskell było bliżej do postawy pana Bensona niż chociażby pana Bradshawa (którego, notabene, z gracją i ironią opisała. W dodatku, udało jej się zachować do niego wielki szacunek – cały czas zachodzę w głowę, jak to możliwe). I owe damy zapewne podchodziły do tego z wielkim sceptyzmem.  

W tych czasach jednak, trudno zachwycić się, dostrzec tę świeżość spojrzenia, nawet ten szokujący temat. Teraz Ruth i pan Bellingham zapewne zostali by określeni, jako para żyjąca na kocią łapę. A dalszy ciąg mógłby być taki (przynajmniej ja ich sobie tak wyobrażam):

 Dlatego też w tych czasach, książka musi się bronić czym innym. Nie szokującym tematem, tematem tabu, który aktualnie jest na porządku dziennym w naszym kraju. Jednak broni się, zagarniając dla siebie całą naszą uwagę, zabierając nasze myśli.

Zabiera je bohaterami. Kreowanymi zamaszystym piórem, subtelnym, jednak ostrym w osądach. Delikatnie wytykającym przywary, nigdy nie krytykującym. Bohaterami złożonymi i rozłożonymi (na części pierwsze). Bohaterami, których się kocha, których się nie lubi i którym przygląda się z przymrużeniem oka.

Zabiera je akcją. Opisem, który pani Anna tak trafnie nazwała koronkowym, kolejnymi losami młodej kobiety, która pokutuje za błąd z przeszłości, w świecie, który nie chce się nauczyć przebaczać.  Opisem, który wciąga, którym można się zachwycać i który można łapczywie połykać.

Zabiera je przesłaniem. Bo chociaż przykład już nie z tej epoki, to samo przesłanie, to niektóre postawy są cały czas ważne w naszym świecie, i potrzebne również teraz. Pani Gaskell przypomina, w swój, godny damy, sposób.

Pani Gaskell  snuje historię wciągającą. Snuje ją w iście wiktoriańskim stylu.
Jednak gdy się słucha tej historii, przynajmniej na samym początku nie można opędzić się od porównań do dzieł jej przyjaciółki – Charlotty.
Niestety, to ślepa uliczka, moi drodzy. Pani pastorowa co innego w życiu przeszła, inaczej żyła pisząc te książki. Styl ma bardziej podobny do Anne niż impulsywnej Charlotty. A Emily ze swoją uczuciowością i oschłymi zdaniami zostawia je wszystkie daleko w tyle. Jednak styl pani Elizabeth również zachwyca, również wciąga. W całkowicie inny sposób, spojrzenie na problem jest również od innej strony.

W tej utkanej przez autorkę koronce można się zakochać. Ona nie zszarzała pod ciężarem tylu lat. Cały czas zachwyca. W iście wiktoriańskim stylu. Nie określę jej ulubioną i nadzwyczajną. Jednak przeszywające spojrzenie pani Gaskell, usnuta przez nią opowieść, sprawia, że jeszcze kiedyś do niej wrócę.

1 „Na plebanii w Haworth” A.Przedpełska-Trzeciakowska, str.405

2 Tak teraz pomyślałam, że rozwiązanie może być bardziej prozaiczne – w czasach, gdy po raz pierwszy wydawano „Na plebanii…” w Polsce ukazała się jedynie „Mary Barton” i „Panie z Cranford”.

3 Okładka

"Ruth" E.Gaskell, wyd.MG, 2013, str.544
Za książkę dziękuję wydawnictwu MG

Targi, czyli II wyprawa na Ziemię.

Catrin Welz-Stein
8 doba 19 ery - chaos. Zły Ludź jedzie, M. jedzie, Mery jedzie. Co założyć? Co wziąć? Czy to niebezpieczne?
9 doba 19 ery - wszyscy w busie. Żegnaj daleka Kraino. Wyruszamy. Z nami Kasia Nosowska śpiewająca piosenki Osieckiej, problemy rozkurczających się mięśni, oczekiwania i plany.
11 doba 19 ery - pierwsze kroki na Ziemi. Niepewne. 9 wziętych książek zaczyna ciążyć, Aleje Jerozolimskie się dłużą. Drogi bilet za cztery przystanki. Jest Stadion. Kasa, kiermasze tanich książek przed wejściem. Pierwsze zakupy i pierwsze rezygnacje.
11 doba i to co było dalej, era wiadoma - wejście na Stadion, cudowna uliczka antykwariuszy, pierwsze przeceny, kolejne zakupy. Truman uśmiecha się, wiadomo dlaczego ostatnio wybrałam właśnie tamten film. Kolejne piętra, kolejka do Dziennikarki Nieodpowiedzialnej, pomylone dedykacje.
12 doba z kawałkiem, 19 era - książki ciążą coraz bardziej, spotkanie z Ludźmi przy uliczce antykwariuszy. Wreszcie wielka wymiana na LC. Planowanie spotkań z autorami, ogólne ustalenia. Zagubienia, znalezienia, zakupy, rozmowy. Nic i wszystko.
13 doba, ery 19 - Spotkanie bez kolejki. Z uśmiechem i większą uwagą. Z Cudownymi Osobami.
14 doba, ery 19 - pierwsze pożegnania. Kolejne spotkania. Z Autorem. Z króciutką rozmową. Z odkryciem, że o Madame w Krainie nie napiszę. Nie odważę się chyba. Zakupy.
15 doba 19 ery -  kolejne pożegnania okraszone pewnym do zobaczenia. Jeden z niewielu razy, gdy mówisz do zobaczenia i jesteś pewien, że to prawda. W końcu 5 złotych zobowiązuje.
16 doba 19 ery - ostatnie zakupy, wychodzimy. 7 toreb. Kilka tysięcy stron. Albo kilkanaście. Znowu Aleje Jerozolimskie. Butelka wody za mniej niż 6 zł. Sukces. Drugi posiłek tego dnia. Niedojedzony.
17 dobra 19 ery - pierwsze oznaki zmęczenia. Auster zaczyna się od Wielkiego Gatsby'ego.Jedziemy. Bez Nosowskiej, bez rozkurczonych mięśni. Usatysfakcjonowane. Z 7 torbami. Z zamkniętymi oczami.
19 doba 19 ery - witaj, Kraino. Jestem.

"Brat" E.Kiereś - "Brat" dla Brata, z piękną dedykacją (Najmłodszy tylko wielkie oczka zrobił i delikatnie dotkną podpisu. Dziękuję, pani Emilko!). A ja, jako że jeszcze nie czytałam - też skorzystam.
"Chustka" - blog na papierze, historia, którą znają tysiące. Cieszę się, że wreszcie i ja ją mam. Tak po prostu.
"Niech się panu darzy" A.Libera - najnowsze dzieło Libery. Kupione chwilę po spotkaniu. Trzy opowiadania. Ale jestem pewna, że będą świetne.
"Sunset Park" P.Auster - długo czekałam. Naprawdę. Ale ile można! Musiałam wziąć sprawy w swoje ręce. I po staraniach mam. Tym razem z wymiany organizowanej przez LC.
"Ulica tysiąca kwiatów" G.Tsukiyama - mam audiobook. Mam polecenie. Że świetna. Musiałam mieć i książkę. Znowu wymiana LC.
"Przypadek Adolfa H." E.-E.Schmitt - nie polubiłam go za pierwszym razem. Nie doczytałam. Teraz będzie drugie podejście. Wymiana LC, of course.
"Ludzie na walizkach. Nowe historie" S.Hołownia - nie przekonywał mnie. W ogóle i kompletnie. Ale ostatnio, gdzie nie zajrzę, Kasiek gada o jego książkach. I Kinga chwaliła. To wzięłam. Wymieniłam. Na stoisku LC.
"Szelmostwa niegrzecznej dziewczynki" V.Llosa - gdy tylko wsiadłam do powrotnego busa, zaczęłam żałować, że wzięłam. To chyba nazwisko podziałało. Więc raczej nie przeczytam, tylko wymienię. Na LC, jak wszystko.
"Dwoje ludzi" A.A.Milne - czyli zakup ze względu na nazwisko. Szczególnie, że czytam właśnie "Zaczarowane miejsca" C.Milne.
"Z zimną krwią" T.Capote - jeszcze w piątek zajrzałam na Tu czy tam, przeczytałam o filmie Capote i obejrzałam. Oczywiście wiedziałam, że książkę muszę przeczytać. Miałam zajrzeć do biblioteki, ale jeśli ona czekała na mnie na Targach, to widocznie chciała bym ją kupiła.
"Cień Montezumy" B.Mrówczyński - ostatni targowy zakup. Leżał w koszu książek za dwa złote, wydany w tej dobrej okładce, a że ja tym okładkom zawsze ufam, to oddałam dwa złote. I się zakupiłam.
"Nędznicy" V.Hugo - pamiętając o tym, co pisała Zuza (i wiedząc, że gdyby była, to by mi wcisnęła na siłę...), pomijając już fakt, że plany, że kupię, że wreszcie przeczytam coś więcej niż fragmenty, że na pewno się spodoba, były już wiele lat wcześniej.

I pamiątki ze spotkania:
Dopiero teraz zauważyłam, że nie podziękowałam Wszystkim, którzy wytrzymywali dzisiaj ze mną, ze mną się gubili, kupowali kolejne książki. Dziękuję, dziewczyny. Strasznie miło było Was zobaczyć na żywo. Po raz pierwszy i kolejny. I oczywiście, do zobaczenia.

Już drugi taki majowy wieczór.

Catrin Welz-Stein
Majowe blogi mają w sobie pewną nieuchwytną magię, prawda? Zresztą, wszystkie inne również, jednak te majowe... Jakby cały rok były wiosenne! I ile ich jest!

Dzisiaj będzie o moim majowym blogu. Dzisiaj właśnie mijają dwa lata pełne radości i smutku za razem. Dwa lata pełne pisania, poznawania nieśmiało nowych osób, pełne radości, pierwszych spotkań na żywo z Bloggerami. Nie spodziewałam się, że to potoczy się w tę stronę. Nie spodziewałam się, że to wszystko może sprawiać mi jeszcze większą radość niż rok wcześniej. Po raz kolejny ślę w Waszą stronę jedno małe słowo: dziękuję... Za te wszystkie komentarze, za maile, za wiarę w to co jeszcze się nie zdarzyło, jednak może (Joasiu!), za te miłe rozmowy na forach, wszędzie...

Dwa lata... Dużo.
Ponad 700 dni, gdy byłam, chociaż czasem mnie nie było. Ponad 700 dni pełnych Pomysłów Niewykorzystanych. Może jednak nie tak dużo?
Przecież jeszcze tyle mam pomysłów pozapisywanych na skrawkach papieru, zakodowanych gdzieś w głowie. Planowałam coś w stylu audycji radiowych (vlogi mnie nie przekonują, takie coś mogłoby być ciekawsze), planowałam kilka serii okołoksiążkowych i okołomuzycznych. Przecież chociaż to ponad 700 dni, gdy  podglądam niektóre dyskusję, czuję się jak raczkujący Blogger. Niedoświadczony, nowy, uczący się na błędach. Dwa lata to nie tak dużo, by nauczyć się chodzić...

Tak siedzę i się zastanawiam...
Cieszę się, że jestem tutaj gdzie jestem i że mój blog jest również w tym miejscu.
Cieszę się, że powolutku otrząsam się z tej pogoni za nowościami,  w którą wpadałam jakiś czas temu.
Cieszę się, że mój blog też się z tego otrząsa.
Cieszę się, że jest grupa osób z którymi o wszelkiego rodzaju literaturze (i nie tylko) można porozmawiać
Ale...
Ale cały czas czuję ograniczenia, które czasem zabierają teksty niepokazane na blogu
Ale cały czas widzę, jak często trudno jest mi jeszcze sprecyzować odczucia w stosunku do książki, a jednak brnę, piszę o niej, a potem czytam i znajduję się w tej samej dziwnej grupie, takiej bezosobowo nieokreślonej.
Ale cały czas widzę, jak proste błędy popełniam...

Dzisiaj jednak wypada się jedynie cieszyć. Dlatego dziękuję wszystkim Czytelnikom, szczególnie tym Wiernym, którzy zaglądają często. Wręcz podziwiam Was. I ściskam gorąco (chyba nie muszę wymieniać o kogo szczególnie mi chodzi, mam nadzieję, że Te Osoby się domyślają...). I życzę sobie, by kolejny rok znowu przyniósł do Krainy coś nowego, świeżego, by jeszcze bardziej się rozwijała, gubiła często popełniane błędy, nie powtarzała ich, stawała się coraz bardziej Moja. I żebyście i Wy się z nią oswoili. Ja to już dawno zrobiłam. I wiem, teraz jestem za to odpowiedzialna... I z tą odpowiedzialnością (i uśmiechem jednocześnie) wkraczam w kolejny rok.

Książka, o której się nie pisze. ("Poniedziałkowe dzieci" P.Smith)

Przez wiele lat nie opuszczało mnie wrażenie, że urodziłem się za późno. Ciekawe czasy, niezwykłe jednostki – wszystko to, w moim odczuciu, należało do przeszłości i raz na zawsze się skończyło.*

Są jednak takie książki, które dają chociaż namiastkę tego dawnego świata. Są też filmy, pokazujące życie, które kiedyś odpłynęło i którego my już nie doświadczymy.

„Poniedziałkowe dzieci” to jedna z takich właśnie książek. Wehikuł czasu zabierający nas w podróż do krainy marzeń, do Nibylandii, do Nowego Jorku lat 60. Artyści wszechobecni, stworzeni by tworzyć. Nierozumiani przez świat, niechciani, z wiecznymi marzeniami, odrzucanymi pracami i wolnością.  Jednak to już znamy, tego jest tak dużo, to przebija się przez muzykę tamtych lat i chociaż o tym można czytać godzinami to to jest nam znane i czerpiąc garściami czekamy na coś, czego nie było, czego jeszcze nie znamy.

Byliśmy jak Jaś i Małgosia, ruszyliśmy w czarny las świata. Są tam pokusy, wiedźmy i demony, o których nam się nie śniło, ale też jest wspaniałomyślność, której nawet w najśmielszych porywach sobie nie wyobrażaliśmy. Nikt nie mógł przemówić w imieniu tych dwojga młodych ludzi, nikt nie mógł prawdziwie opowiedzieć o ich dniach i nocach razem. Mogliśmy to zrobić tylko Robert albo ja. To nasza historia, jak mówił. Odszedł, więc mnie przypadło to zadanie.**

„Poniedziałkowe dzieci” to jednak nie tylko Ameryka lat 60. To również, a raczej przede wszystkim historia Patti i Roberta. Dwójki młodych, zagubionych ludzi, którzy spotkali się przypadkiem po raz pierwszy w 1967 roku. Wspomnienia ułożone chronologicznie, śpiące migawki z przeróżnych okresów życia.

O takich książkach się nie pisze. Takie książki się czyta. Takich historii się nie opowiada, takie historie się poznaje i przeżywa. Ta jest szczególna.
Napisana wręcz poetyckim językiem, pełna zdarzeń z pogranicza jawy i snu, pełna poszukiwania własnego ja, przepełniona życiem artysty. Przepełniona życiem człowieka, który cały czas szuka, który chce wyrażać siebie, odnaleźć swoje prawdziwe ja. Przepełniona miłością dwójki ludzi naznaczonych Sztuką.Przepełniona przyjaźnią dwójki niezwykłych Artystów.

Tej sztuki, tej szczególności i magii nie chcę zgubić w tym tekście. O takich książkach się nie pisze. Takie książki się czyta. Takich historii się nie opowiada, takie historie się poznaje i przeżywa.

*"Madame" A.Libera, str 7
**"Poniedziałkowe dzieci" P.Smith, str.270 

"Poniedziałkowe dzieci" P.Smith, wyd.Czarne, 2012, str.295, tł. R.Sudół 

Co czytają dziesięciolatki od dziesięcioleci? ("Niesamowity dwór" Z.Nienacki)

Wielki Piątek, godzina dwudziesta trzecia. Mery ogląda Incepcję, architekta stwarza budowle, w pewnej chwili coś skacze na kołdrę. Architektka budzi się, Mery też jest wytrącona z równowagi. Rzut oka na drugi koniec łóżka. To Mała jeszcze nie śpi, tylko zerka na ekran. Architektka nie zyskała jej sympatii.  Ale na razie jest cicho, tylko pod kołdrą leżą już dwa osobniki. Mała i Mery. Mery i Mała. Cisza…
-Niko?
-Hm?
-Lubisz ten film?
-Mhm.
Dezaprobata w jej oczach. Chwilowa.
-A oglądałaś „Chłopaki nie płaczą”?
Mery przecząco kręci głową. (Co to w ogóle za film? Jakaś komedia polska?)
-A „Transportera”?
Kolejne zaprzeczenie. (Co ona za filmy ogląda?!)
-A może chociaż Pana Samochodzika czytałaś?
Uff. Wreszcie temat, w którym Mery czuje się pewnie.  Tylko z filmu nici, wyłączamy komputer, światło zapalamy.
-Jasne.
-Bo wiesz, my z X. czekamy cały czas aż ktoś odda do biblioteki Pana Samochodzika i Fantomasa.
-Mogę wam pożyczyć, mam go u siebie. Drugi regał od szafy, trzecia półka od dołu. 
Mała leci do półki i przegląda książki. W końcu znowu zakopuje się pod kołdrę.
-A ty lubisz Pana Samochodzika?
-Jasne. Tak bardzo, bardzo. A ty?
-Ja zaczęłam czytać Niesamowity Dwór, ale on jakiś dziwny jest…
-Dlaczego?
-Bo to się tak zaczyna beznadziejnie. Zamiast napisać Była dziewczynka Zosia, która miała kolegę Antka i razem z nim wracała po próbie do domu to ten autor od razu zaczyna od dialogu. I trzeba się wszystkiego domyślać!
-Prawda – myślę. A do Małej nie przemawiają zabiegi literackie i szablony, o których jej opowiadam.
Wreszcie wybija północ, Mała ucieka do siebie, a ja siedzę nad tą okładką, trochę już podniszczoną. Ile lat nie odzywałam się do Pana Samochodzika? Chyba trochę za wiele…

Więc zaczynam znowu czytać tę dziwaczną książkę w której wszystko zaczyna się od dialogu i znowu odkrywam tę magię…

Magię bohaterów. Szczególnie tego jedynego, najważniejszego – Pana Samochodzika, którym chciałam kiedyś być. Pan Tomasz bowiem był wtedy i (jak się okazało) jest teraz wzorem – detektyw amator, posiadający potężną wiedzę i żyłkę do rozwiązywania zagadek. Nie brak mu również słabości do pięknych panienek i małego brzuszka (brzuszka zresztą nie stwierdzono na kartach powieści, przynajmniej ja sobie nie przypominam, jednak w moich wyobrażeniach zawsze istniał). Przy panu Tomaszu zawsze wierny Samochodzik, wehikuł, pokraka, kryjąca głęboko pod maską swe zalety, dobrze znane każdemu wielbicielowi…
Jednak Niesamowity dwór jest szczególny. Tylko tutaj znajdziemy kogoś, kto wynosi ten tom ponad inne: panna Wierzchoń i Bigos. Dwójka może trochę stereotypowa, może trochę za bardzo przerysowana, jednak jak komiczna i nadająca kolorytu tejże powieści!

Magia zagadki, która jak większość konstruowanych przez Nienackiego, jest całkiem prosta i krąży wokół zagadnień historycznych. Nie ma tym razem jezior, zamków i wakacji. Jest brudna jesień, stary dwór i masoni. Znowu pojawia się ulubiony Batura, pojawia się dozowanie przekazywanych informacji, pojawia się zaplątanie i zgrabny finisz.

Magia całej książki polega jednak na czymś innym. Ukrywa się w dynamicznej akcji, nieogłupiającej fabule, dyskretnym poczuciu humoru, lekkim piórze i PRLu stającym się aktualnie coraz bardziej odległą historią.

Powiedziano już dużo o książkach Nienackiego. Że komunistyczne, że lepiej nie, że Pan Samochodzik i Winnetou to już w ogóle przesada. Jednak chociaż takie złe, zabawiają czytelników  od pokoleń. Moi rodzice czytali, Źli Ludzie czytali, ja czytałam, teraz Mała czyta (ostatnio mi się zwierzyła: Niko, wiesz kim chciałabym być? Gangsterem Frankiem!). I chociaż znam i bardzo lubię Marininę, Wagnera, Christie, Chmielewską, Larssona to zawsze Pan Samochodzik jest tym, do którego się wraca i z którym zaczyna się swoją kryminalną przygodę. To na nim wychowały się pokolenia, to on nie stracił mimo upływu czasu.

"Niesamowity dwór" Z.Nienacki, wyd. Łódzkie, 1971 
Tekst ze specjalną dedykacją dla Snajperka