Potem zobaczyłam komentarz pewnej Bloggerki: "Ta "Madame" mnie zainteresowała, gdyby nie Twój post, to nawet nie wiedziałabym nic o tej książce."
W tych zakładkach statystycznych, do których zapewne wiele osób nie zagląda są całe listy książek, które przeczytałam. Większość z przekierowaniem do opinii, jednak zdarzają się też takie, których nie opisałam. Dlaczego? Brak czasu, nieumiejętność sformułowania myśli, czy wręcz nabożny szacunek i podziw dla treści książki. Powody były różne.
I chociaż zdaję sobie sprawę, że nie będzie wiele osób, które zajrzą tutaj, przeczytają i powiedzą: Ja muszę tę książkę mieć i poznać! to ten komentarz dał mi troszkę do myślenia i postanowiłam pokrótce przedstawić książki, które raczej nie doczekają się osobnego tekstu, a zrobiły na mnie ogromne wrażenie.Słowem, otwieram przed Wami kufer, w którym chowam książki szczególne, takie moje, o których często myślę, które długo trawiłam, które są po prostu piękne. Różne.
"Tango" Sławomira Mrożka to pierwsza dłuższa forma, po poznaniu króciutkich opowiadań autora. Za ilością poszła i jakość. Chociaż już opowiadania zrobiły na mnie duże wrażenie, to ta książka wręcz oczarowała. Przeczytałam w jeden wieczór, myślałam o tej książce długo. O barwnych, groteskowych postaciach wykreowanych przez autora. O przewrotności świata Mrożka. O konflikcie pokoleń. O klatkach. O władzy absolutnej. O buncie.
Nie wyobrażam sobie, że mogłabym tej książki nie znać, nie przeczytać, nie wrócić jeszcze do niej. Nie wyobrażam sobie, że Wy moglibyście jej nie znać i nie mieć zamiaru poznać.
Moc tkwi w prostocie i sile przekazu - Tango ma tego aż nadto.
"Madame" Antoniego Libery znalazła się dość dawno temu na mojej półce. Dlaczego? Może za sprawą recenzji Luny? Może za sprawą słów pana Barańczaka na okładce? Może za sprawą jednej z tych zdawkowych rozmów ze Złym Ludziem o książkach?
Nie pamiętam. Jednak faktem jest, że była na półce. Była, bo miał być w niej PRL, Paryż, zaskakujące pierwsze zdanie, tajemnicza kobieta na okładce.To co znalazłam w środku przeszło moje najśmielsze oczekiwania.
Leciutkie, literackie, troszkę sarkastyczne, z Paryżem i PRLem, z młodością, z pasjami, z teatrem.
Tu nie pasuje słowo świetna, zachwycająca. Ona zawiera w sobie więcej niż te dwa epitety razem wzięte.
"Klechdy sezamowe" Bolesława Leśmiana pożyczyła mi Kasia. Dobry Człowiek. A Klechdy?
Były przepełnione złocistym, śniącym w słońcu sezamem. Były przepełnione kolorowymi i utkanymi jak hinduski szal, postaciami. Były pełne okrągłych, srebrno brzmiących leśmianowych słów. Były pełne cichutkich melodyjnie nuconych wierszów. Były pełne niekończących się historii. Były pełne kufrów ze spadającymi gwiazdami.
Panie Bolesławie, dziękuję.
Kasieńko, dziękuję.
Bach!
To wieko Kufra Dobrych Książek opadło. Koniec. Przynajmniej na dzisiaj.