Blondynka znowu podróżuje... ("Blondynka w Londynie" B.Pawlikowska)

Mery zaczyna rozumieć błąd i ponosić konsekwencje wynikające z nieopisywania wielu przeczytanych przez siebie książek. Ot, jakiś rok temu skończyła "Blondynkę, jaguara i tajemnicę Majów", a dziś nie pamięta z niej nic. Nie chodzi tu wcale o fabułę, Mery już dawno zauważyła, że jeśli książka nie jest genialna bądź też genialnie nie wpisuje się w aktualny stan czytającego, nie ma szans na całkowite zamieszkanie w czeluściach pamięci. Jednak przy dobrej książce jesteśmy w stanie przypomnieć sobie lepsze momenty, jakby wyrwane z rzeczywistości postacie czy choćby poszczególne dialogi (na przykład Mery cały czas pamięta trolla pod mostem z "Dymu i luster" i nic więcej) i z nimi kojarzyć dany tytuł. W przypadku "Blondynki..." wspomnień nie ma żadnych, jedynie jakieś mgliste wrażenie, że ciężko było ją skończyć.

Na tej podstawie trudno porównywać najnowszą książkę Beaty Pawlikowskiej z poprzedniczką. Autorka jednak postanowiła ułatwić to zadanie, bo znajdziemy wiele scen z życia wziętych, a jak nie z samego życia, to chociaż z "W dżungli życia", którą Mery pamięta bardzo dobrze.

W tym miejscu powinno pojawić się coś na kształt własnego zdania, za i przeciw, w dodatku ubrane w słowa dobrze skrojone i pasujące. Ostatnio jest z tym problem, Mery żyje cały czas w świecie Muminków, którym wiele zarzucić się nie da... I w ten sielsko-anielski stan wchodzi "Blondynka w Londynie".

Blondynka, która znajduje się tam przypadkowo, albo raczej w ramach zrządzenia losu i ma nieść pochodnię. Dla człowieka, który rok temu połowę wakacji spędził z zapartym tchem oglądając igrzyska (czyt.Mery) brzmi to magicznie. Dla człowieka, który marzy o podróży i chociaż chwilowym zamieszkaniu w Londynie (czyt.Mery) to również brzmi magicznie. Jednak nawet człowiek, który może słuchać o tym  mieście godzinami, ma jakieś wymagania i wyobrażenia.

Taki człowiek, po pierwsze, liczy na dużo Londynu w książce. I chociaż Mery jest świadoma, że często od książek oczekiwała za wiele, że wszystkie wyobrażenia budowała na niepewnych recenzjach, a potem się rozczarowywała, to chyba teraz wszystko było na miejscu, bo oczekiwała jedynie dużo Londynu, czegoś angielskiego, ciekawych zakątków, jakichś tradycji... W książce o Londynie.
Trzeba przyznać, trochę Londynu tam jest. Jest o Krwawej Wieży, o koronie królewskiej, o igrzyskach. Gdyby jednak policzyć ile tam tego Londynu w książce o Londynie, wyszłoby jakieś 30%. Niezbyt profesjonalne czy wnikliwe, raczej pobieżne 30 %.  A szkoda...

Co więc jeszcze jest? Jest historia o tym, jak pani Pawlikowska przeszła wewnętrzną przemianę, jak z Kopciuszka stała się Królową. Ta część zajmuje 20% książki i stanowi streszczoną niemiłosiernie historię znaną dobrze z serii "W dżungli...". Mery nie ma pojęcia, który już raz czytała o greckim właścicielu restauracji, o pracy sprzątaczki i listach do siebie. Co najgorsze, historia w coraz bardziej okrojonej wersji, jakby pisana na kolanie i o ile, ta z poprzedniej książki dawała wiele do myślenia, to w tej książce zaczyna powolutku uwierać. Ma się dość.

Co z drugą połową książki? Zajmują ją ilustracje, coraz bardziej nachalne. Jeszcze kilka lat temu, były nieśmiałe, gdzieś na marginesach. Teraz jest ich coraz więcej i żeby chociaż wnosiły coś do książki! Ale nie. Z uroczych, sprawiających wrażenie swojskości zrobiły się straszącymi zapychaczami.

Dlaczego więc, chociaż książka jest słaba, pani Pawlikowska cieszy się cały czas takim uznaniem? Autorka pisze dla ludzi niespełnionych, którym brak wiary w siebie. Dobry wybór, aktualnie takich ludzi jest tysiące. W dodatku, pierwsze jej książki (a przede wszystkim pierwsza taka książka, czyli "W dżungli życia" ) była dobra. Może dla niektórych za naiwna, za idealistyczna, jednak Mery ją wręcz uwielbia. Niestety, ostatnio nie dość, że kolejne książki ukazują się co najmniej dwa razy do roku, to większość treści się powtarza. Gdy pisze się dwie książki rocznie i podróżuje jeszcze, trudno wymagać, by wszystko było dopracowane. Dlatego też, nie powala ani słownictwo ani objętość ani temat.

Trochę smutno, bo Mery bardzo ceni panią Pawlikowską. Lubi jej pasję, jej podróże, jej opowieści o smutnej młodości i jej chęć bycia szczęśliwym. Mery też podziwia panią Pawlikowską właśnie za to. Dlatego też, przykro, gdy autorka płodzi jedną książkę za drugą, a więcej treści wcale nie wnosi. Gdy zaprzecza wartościom, które głosiła, bo jak inaczej nazwać tę pogoń za pieniędzmi? Ostatkiem nadziei Mery przyszła do głowy myśl, że to może taka jedna wpadka. Jednak jak więc nazwać kolejne "kursy językowe", zestawienia ulubionych piosenek, i kolejne książki podróżnicze, które nie zbierają za dobrych recenzji?

"Blondynka w Londynie" B.Pawlikowska, wyd.National Geographic, 2013

51 komentarzy:

  1. Nie czytałam jeszcze żadnej książki Pawlikowskiej. Znam jej felietony, więc wiem mniej więcej jak pisze i zawsze się zastanawiałam jak ona wyrabia się z pisaniem tyyyylu książek. Ja do napisania głupiej recenzji zbieram się tydzień, a ona, co chwilę coś wydaje. Nie lubię czegoś takiego, bo nie wierzę, że pisanie czegoś DOBREGO zajmuje rok. Bardzo ją cenię za zarażanie ludzi swoją pasją itd., ale gdy widzę w jakiejkolwiek książce dużo zdjęć, to się zastanawiam po co ktoś ją wydawał skoro nie potrafi zapełnić stron treścią? Zdjęć Londynu chyba nikomu nie brakuje. Powtarzającej się treści nie skomentuję.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie lubię muzyki na blogach, ale.... czy ta nie jest z czegoś hobbitowego? ;D

      Usuń
    2. Dokładnie, to nie może dobrze wyjść, jeśli my piszemy recenzje tydzień, a pani Beata książkę w pół roku (plus grafik ma zapewne bardziej zapchany niż my - chociażby ostatnia dwumiesięczna podróż). Same zdjęcia (jeszcze jeden minus, o którym nie wspomniałam) są wkładkami, kilkanaście w środku książki (czy kilkadziesiąt) wydrukowane na lepszym papierze. Przyznam, że nie cierpię czegoś takiego, nie wiadomo, które do którego fragmentu się odnosi itp. O wiele bardziej cenię wydania np. książek Cejrowskiego.
      A obrazki... Nie wiem, czy widziałaś "ilustracje" pani Pawlikowskiej. Jeśli nie, to pozostaje się tylko cieszyć, bo tak jak pisałam, jest ich tak dużo, że straciły swój urok.

      PS.Hobbitowe, hobbitowe. :-) Dokładnie "Władca Pierścieni", soundtrack w wykonaniu Lindsey Stirling. Jeden z moich ukochanych.

      Usuń
    3. Książek Cejrowskiego też nie czytałam. (Co ja w ogóle czytałam? xD Wiecznie tylko filmy oglądam, często kilkanaście razy te same). Jednak znam jego program i wiem, że przekazuje głównie wiedzę na temat danego kraju, a nie refleksje (tzn. też, ale nie w takiej ilości), jak to robi Pawlikowska. Każdy z nim ma swój styl, ale nie zdziwiłabym się, gdyby okazało się, że większą wartość merytoryczną mają książki Cejrowskiego.
      Widziałam ilustracje ;D, bo mam je w książce-kursie do nauki angielskiego, tyle że nie ma ich jakoś bardzo dużo.

      PS WIEDZIAŁAM! ;) Byle do 27 grudnia.

      Usuń
    4. To masz przewagę, bo ja w filmach też się za bardzo nie orientuję, tylko niektóre w kółko lecą, aż kwestie znam na pamięć. Programów Cejrowskiego nie lubię, jednak jego książki... Jak dla mnie mają zdecydowanie większą wartość niż Pawlikowskiej.

      PS. Taaaak, do 27...

      Usuń
  2. Pierwszą książką Pawlikowskiej przeze mnie przeczytaną była "Blondynka na Tasmanii". Pierwszą i ostatnią. Czy to w ogóle jest proza podróżnicza? Dygresje i refleksje pani Pawlikowska mogłaby snuć będąc gdziekolwiek, nie musi wyjeżdżać na Tasmanię, Bali czy do Honolulu, by opowiedzieć o swojej wewnętrznej przemianie. Jej proza jest do bólu nudna, pretensjonalna, za grosz nie mogę się w niej dopatrzeć ciekawości świata i pasji, którą wszyscy się zachwycają. Jaka różnica w porównaniu z prozą Cejrowskiego, Wojciechowskiej, Fiedlera! Moim zdaniem szkoda czasu na przekonywanie się, czy to może była jej słabsza książka i próbowanie dalej. Jest źle, bo taki pani Beata ma styl i to się niestety nie zmieni.
    Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Isadoro, na pewno zależy też dużo od książki. Ja w "Blondynce, jaguarze..." nie pamiętam wielu wstawek refleksyjno-dygresyjnych. Jednak porównywanie Pawlikowskiej z Cejrowskim - niebo a ziemia. Wojciechowska również nie sięga pod względem pisarskim Cejrowskiemu do pięt, lecz stoi na zdecydowanie wyższym poziomie niż pani Beata (chociaż do moich ulubionych autorek się nie zalicza). Nie mam pojęcia, jak przedstawia się w tym rankingu Fiedler, przyznam ze wstydem, że chociaż książki czekają na półce, to za sobą mam jedynie niepodróżniczy "Dywizjon".
      A z próbowaniem - nie warto, fakt. Chociaż jak wiadomo, nad stylem trzeba pracować. Tylko jeszcze trzeba tego chcieć...

      Usuń
  3. Lubię Pawlikowską, ale wolę kiedy pisze o bardziej egzotycznych, przynajmniej z europejskiego punktu widzenia, krajach. Fakt, różnie jej to wychodzi, ale jako taki przerywnik, do przeczytania w godzinę jej książki są idealne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja sobie w takich chwilach funduję raczej kolejne fragmenty "dziennika" Kingi Choszcz ("Prowadził nas los" w wydaniu Biblioteczki Poznaj Świat), które przynajmniej nie mają przeróżnych wstawek...

      Usuń
  4. byłam zafascynowana książkami Pawlikowskiej jeszcze w starym "szmacianym" wydaniu N.G. teraz zrobiła z tego straszna masówka i tak jak piszesz, w kółko powtarzają się te same schematy. straciłam zapał pani Beaty.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. niestety, nie ty jedna. chociaż ja nigdy całkowicie nie byłam zainteresowana...

      Usuń
  5. Pawlikowska jeszcze przede mną, ale jak tylko zobaczyłam tutaj książkę o Londynie od razu chciałam ją przeczytać... A teraz? Nie jestem tego pewna. Chyba za mało Londynu w książce o Londynie, jak sama napisałaś i tego się najbardziej obawiam.

    "Dla człowieka, który marzy o podróży i chociaż chwilowym zamieszkaniu w Londynie (czyt.Mery)" jakbym czytała też o sobie, ale ja tam chyba bardziej na stałe. :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Black, jakby co, mogę pożyczyć. W końcu lepsze to niż wydawanie pieniędzy i utwierdzanie w przekonaniu wydawców, że warto dalej publikować takie książki.

      Na stałe w Londynie? Ja nie mam pojęcia, może i ja bym mogła na stałe? Chociaż oczywiście cały czas nr 1 to Brazylia. :-)

      Usuń
  6. Szczerze, to nie przepadam za książkami podróżniczymi. Mam w swoich zbiorach tylko jedną jedyną autorstwa Martyny Wojciechowskiej, którą kocham niezmiernie. Lubię do niej wracać, oglądać zdjęcia, które w porównaniu do "Blondynki w Londynie", wnoszą coś do każdego rozdziału. Interesują mnie jedynie jeszcze książki pana Cejrowskiego, a zwłaszcza "Rio Anaconda". Po pozycje pani Pawlikowskiej nie mam zamiaru sięgać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A co ukrywasz Martyny Wojciechowskiej w swoich zbiorach? :-)
      Co do Cejrowskiego, to bardzo dobry wybór, ja wręcz uwielbiam jego książki. Wszystkie. Chociaż na pierwszy raz raczej polecam "Gringo".

      Usuń
    2. Ahh tajemnica;) Niech zżera cię ciekawość ;p
      Przeczytam jak będę miała okazję, jednak jakoś mnie nie ciągnie do jego twórczości, jedyni "Rio Anaconda" (jak już pisałam ;p) mnie ciekawi :) No, ale zobaczymy ;)

      Usuń
    3. Ale do kiedy ma mnie ona zżerać?! Do końca życia?!

      Przeczytasz "Rio", będziesz chciała więcej.

      Usuń
  7. Mery, zlituj się - daj ludziom posłuchać swojej muzyki i usuń tą na górze co sama się włącza i zacina ludziom internet :c
    A co do Pawlikowskiej - ja jej książek podróżniczych nie lubię, ale za to jak sięgnęłam po "W dżungli podświadomości" to się zakochałam! <3 Taką Pawlikowską kocham!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Karolko, jeśli ci nie pasuje, tam jest taki przycisk, który ją zatrzymuje.

      "W dżungli podświadomości" przeglądałam w jakimś kiosku, czytałam fragmenty na fejbuku i przyznam, że mi cały czas ta książka jawi się jedna z tych pisanych dla kasy.

      Usuń
  8. Lubię Pawlikowską. I książkę o Londynie kupiłam ostatnio w Biedronce. Mimo wszystko mam nadzieję na ciekawą lekturę...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kultur-alnie, na szczęście de gustibus itd., więc kto wie, może tobie akurat się spodoba?:)

      Usuń
  9. Mam książke tej podróznczki pt. 'Rozmówki angielskie' :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czytałam ostatnio recenzję pochwalającą tę książkę. Sama nie znam ich (zapewne jeszcze), za to posiadam "Blondynkę na językach" - za specjalna nie jest, ale czasem, gdy chce się po prostu coś powtórzyć.

      Usuń
  10. A wiesz, że ostatnio widziałam tę książkę w Biedronce i się zastanawiałam nawet czy nie kupić, bo się do Londynu wybieram niedługo i kocham, kocham to miasto całym sercem. Zamiast tego postałam chwilę, oglądałam zdjęcia i się zachwycałam. I widzę, że dobrze zrobiłam :) Innych książek Pawlikowskiej nie czytałam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja właśnie w Biedronce kupiłam i chyba jedyny (w dodatku marny) plus jest taki, że kosztowała praktycznie połowę mniej niż normalnie.
      Za to jest wiele innych książek o Londynie, które są zapewne o niebo lepsze.

      Usuń
  11. Też mi brak wiary w siebie, ale od książek BP trzymam się z daleka :>

    Przeczytałam kawałek "W dzungli życia" [piszesz, że dobra] ale mnie jakoś niespecjalnie zajęła.
    Później jeszcze parę typowo podróżniczych miałam w ręce, ale nic co w nich było nie sprawiło bym miała ochotę czytać dalej. A Teoria bezwzględności to już wogóle tylko śmiać się można, chyba każdy mógłby wydać coś w stylu tej książki [no ale nie każdy nazywa się Beata Pawlikowska]. Pani Beata powinna uczyć się pisania od Cejrowskiego [toż to chyba byłaby potwarz?!], albo choćby od Paula Theroux.

    Jedyne co to lubię jej słuchąć w niedziele w radiu zet, ale to chyba dlatego, że ma miły głos i śmiech oraz czasami coś ciekawego powie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "W dżungli życia", każdy odbiera inaczej, ja pierwsze podejście miałam niezbyt dobre. Dopiero kolejne okazały się udane. Dość specyficzna książka, trzeba też trafić czasowo.

      Pisanie Cejrowskiego i Pawlikowskiej... Przed chwilką mówiłam - niebo a ziemia. Pan Wojciech umie operować piórem i co najważniejsze, zamiast tysiąca książek wydał trzy genialne, dopracowane w każdym calu, a nie takie przypadkowe wydmuszki.

      Usuń
  12. Lubię panią Pawlikowską, w ogóle ludziom, którzy podróżują, strasznie zazdroszczę i ich podziwiam. czytałam "Blondynkę na Wyspie Wielkanocnej" i bardzo mi się podobała (może dlatego, że było tam dużo o historii tejże wyspy). Ale ta pozycja jakoś mnie nie skusiła. Może rzeczywiście pani bierze się za dużo rzeczy na raz .

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trudno jest porównywać, gdy książek się nie zna. Chociaż jak zauważyła wcześniej Isadora, problem jest ze stylem. Pani Pawlikowska nie ma tej lekkości. Chociaż jestem wręcz fanką jej wariacji na temat Szalonego podwieczorku, który napisała jednak dobre trzydzieści lat temu.

      Usuń
  13. A ja miałam taką nadzieję na ten Londyn... Chyba jednak nie dla mnie :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czeka jeszcze wiele innych książek o Londynie.

      Usuń
  14. Nie czytałam jeszcze książek pani Pawlikowskiej. Tę widziałam ostatnio w Biedronce, przymierzałam się do kupienia, ale jednak zrezygnowałam. I chyba nawet dobrze zrobiłam ;) Pozdrawiam serdecznie :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Za wiele nie masz do odżałowania, że nie czytałaś tych książek.

      Usuń
  15. Ja mam z Beatką pół na pół. Podobała mi się bardzo "Blondynka na tropie tajemnic", ale może dlatego, że to była jej pierwsza ksiązka, jaką czytałam i nie miałam jeszcze przesytu tą filozofią? Nie wiem. W każdym razie ostatnie rozpiski o Bali, a raczej o tym, jak Beatka nie mogła autobusu odpowiedniego znaleźć, były makabrycznie nudne, męczące i nieudane. Co nie zmienia faktu, że i tak po nią sięgnę - oto magia Beatki :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja "Blondynki na tropie tajemnic" nie czytałam i już raczej nie przeczytam. Jak na razie pani Beaty mam dość. Jednak wolę sięgnąć po innych autorów.

      Usuń
  16. Proszę Mery, komputer mi się ścina, Kraina ładuje mi się niemiłosiernie długo, ale i tak się cieszę. Bo wiesz, że uwielbiam skrzypce, Władcę, Howarda i Lindsey. Nie znam tylko tych trzech innych utworów, choć dwójka mi się mocno kojarzy, a przy pozostałych stawiam na Vicky Christinę Barcelonę (którą muszę obejrzeć!).
    Moje zdanie na temat pani Pawlikowskiej znasz (chyba). Choć ja Blondynki i tajemnicy Majów nadal nie skończyłam. Produkcja książek nikomu nie wychodzi na dobre, a ceny u pani Pawlikowskiej są... Zaporowe.

    :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Matko, kochanie, ty masz Krainę cały czas włączoną?! Bo te utwory, o które pytasz, to były gdzieś przez kilka godzin włączone i w dodatku dwa dni przed Twoim komentarzem. Potem był już tylko jeden...

      A co do Pawlikowskiej, dokładnie (chociaż niepotrzebnie jesteś do niej uprzedzona, "W dżungli życia" by ci się spodobało). Jednak co do cen, teraz są one coraz niższe. Jak poziom, to i ceny... ;-)

      Usuń
  17. Nie lubię pani Pawlikowskiej. Nie czytałam "W dżungli życia", może to zmieniłoby moje podejście do niej. W każdym razie uważam, że pisze książki "na ilość" - za mało w nich ważnych treści, za dużo dziwnych rysunków i osobistych przemyśleń autorki, z którymi nie zawsze się zgadzam. No cóż...szkoda.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mi może się "W dżungli życia" podobało dlatego, że nie udawalo książki podróżniczej? Nie jest idealne, potrzebowałam troszkę czasu, by do niej się przyzwyczaić i polubić. Jedna z książek, do których podchodzi się bardzo subiektywnie. A ta... Szkoda słów czasami.

      Usuń
  18. Nie przepadam za tego typu książkami.
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  19. Czytałam kilka książek pani Beaty Pawlikowskiej. Połączenie relacji podróżniczej z odrobiną filozofii i własnych przeżyć z przeszłości uważam za nawet, nawet ciekawy pomysł. Ale gdy filozofowanie przytłacza to, o czym książka z założenia ma traktować (a więc o jakimś kraju/mieście/regionie itp.), to... Znudzić się to po prostu może. :)

    Lubiłam oglądać program "Zagadkowa blondynka", podobały mi się na początku mojego zapoznawania się z twórczością Pani Pawlikowskiej jej książki... a teraz w sumie nie wiem, co myśleć, nie chcę też oceniać autorki. Rozmówki do włoskiego mi się spodobały. Sprawdzałam też, że w Biedronce jest coś takiego, jak "Dziennik podróżnika" - i takowy nawet bym sobie kupiła.

    PS Ale naprawdę połowę książki stanowią rysunki?
    PS 2 Mery, Mery, kiedy będzie relacja z meczu? :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja za programem też nie przepadałam. Znaczy, raczej zdania specjalnie wyrobionego nie miałam... Było bo było, nie oglądałam za często.
      "Dziennik podróżnika" też oglądałam, zwykły zeszyt tylko ładnie wydany. Zależy kto co lubi.

      PS. Nie dam sobie ręk uciąć, jednak za czterdzieści procent i owszem.
      PS2. Matko, ja się nie mogę za relację meczu z Francją nie mogę zabrać, może byśmy wreszcie wygrali? Niech chociaż Wimbldon się dla nas dobrze zacznie!

      Usuń
  20. Mam mieszane uczucia, lubię radiowe audycje Pawlikowskiej bo zawsze mam wrażenie, że czerpie ogromną radość ze swoich podróży, ale nie miałam jeszcze okazji sprawdzić jak to się przekłada na pisanie książek :)Chociaż przyznam się, że szybkość wydawania kolejnych tytułów jest zadziwiająca.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kasiu, specjalnie często radia nie słucham, jednak gdy mi się już zdarzy, to również nie mam nic przeciwko audycjom pani Beaty. Czasem wręcz mam wrażenie, że do takiego programu przygotowuje się bardziej niż do pisania tej książki.

      Usuń
  21. Zostałaś nominowana do Liebster Blog Award ;) Po szczegóły zapraszam tutaj:
    http://magiczne-polki.blogspot.com/2013/06/stosik-nr-5-liebster-blog-award.html

    OdpowiedzUsuń
  22. Do tej pory czytałam tylko "W dżungli życia". Miałam mieszane uczucia, ale koniec końców jednak wyszło na plus. :)

    Z ciekawości chętniej przeczytałabym jeszcze jakąś książkę tej autorki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja nie odrazam, może jakaś perełka ci się trafi? (chociaż przyznam, że wątpię...)

      Usuń