Dziś Niedziela Książkowa dziwnie spóźniona. Dlaczego? Zazwyczaj wstawałam grzecznie rano, coś jadłam i hop do komputera, gadać sobie o książkach, o tym co kupiłam, co zrobiłam, co przeczytałam.
Dziś miejsce"Gdańskiego depozytu" zajęły pierniczki (jeszcze nie polukrowane, lecz już cudownie pachnące), które wczoraj piekłam bite 6 godzin?! Nie no, może trochę mniej. W takcie zdążyłam prawie przypalić masę, potem dopuścić do tego by zastygła i musiałam gotować ją na nowo. Wszystko sprawiła pewna panna młoda.
Zakręcona ta kobieta nie miała butów do jutrzejszego ślubu, wlała miast słoiczka płynnego miodu, to słoiczek płynnego smalcu do piernika i miała burzę miedzianych loków na głowie. Wiecie o kogo chodzi?
Tak, Idusia. Jedna z bohaterek "Noelki" - najbardziej świątecznego tomu Jeżycjady.
A, że Mery panią Musierowicz lubi, książki jej również, to sobie ukradkiem ją czytała. I tak po raz kolejny pakowałam razem z Pyzą i Tygrysem prezenty, cichcem ucinałam welon, oglądałam szopkę, broniłam małych Cyganek, kolędowałam, od domu do domu, przemierzając kolejne kilometry w niepowtarzalnej atmosferze Świąt.
Po raz kolejny wsiąkałam w świat Borejków, podglądałam co tam podczytuje Ignacy Borejko (postać jak dla mnie fascynująca - czasem mam ochotę go zabić na miejscu, a czasem czuję taki podziw i sympatię w kierunku jego osoby...), spieszyłam się, by zdążyć przygotować Wigilię, przeżywałam szok z powodu nowej teściowej i planowałam jak uśmiercić Grzegorza Strybę (z powodów czysto osobistych).
"Noelka" jak i cała seria Jeżycjady wywołuje we mnie miłe wspomnienia, dodaje spokoju, odstresowuje. Ja wiem, że większość z Was nie przepada za książkami MM, ale ja je uwielbiam. Czasem nawet znam na pamięć poszczególne fragmenty. Cóż, tak jest i trzeba się z tym po prostu pogodzić.
Oczywiście nie czytałam cały wieczór Noelki. Na blogu Lawendy znalazłam przepis na konfitury z pomarańczy i postanowiłam, że chętnie obdaruję nimi rodziców. Tak więc, gdy o jedenastej (w nocy) skończyłam pierniczki miałam zabrać się za konfitury. Skończyło się na tym, że w domu nie znalazłam cukru. Jak pech, to pech. Zabiorę się za nie dziś lub jutro.
Tak na koniec, piosenka która wczoraj bardzo poprawiła mi humor. Prawda, że się miło słucha?