Autor: Jan Grzegorczyk
Wydawnictwo: Znak
Liczba stron: 432
Rok wydania: 2012
Ocena: 6/10 (dobra)
Nie wiem, dlaczego, ale polska wieś nigdy nie kojarzyła mi się jako najlepsze miejsce na akcję kryminału. Nie przekonują mnie obrazy prostych chłopów obmyślających zawiłe morderstwo, czy postacie księży tropiących tajemniczych facetów. Jednak polscy autorzy uważają inaczej. Wracamy do korzeni, więc na półkach księgarni mamy wysyp książek, których bohaterzy wracają na wieś i tam… znajdują miłość, przenoszą się w czasie, czy tropią tajemniczego mordercę. Najlepiej jak wszystkie trzy opcje zostaną wykorzystane w książce. Przecież, jak czytelnika nie zachęci strona obyczajowa, ma jeszcze kryminalną.
Tylko, że mnie zazwyczaj nie przekonuje żadna strona. Wszystko wydaje się takie… pospolicie niemożliwe.
Więc dlaczego zdecydowałam się sięgnąć po „Puszczyka”? Może ruszyło mnie sumienie? Bo faktem jest, że prócz moich „pewniaków” literaturę polską traktuję troszkę po macoszemu. Fabuła też nie wydawała się zbyt oryginalna, ale jednak się przełamałam.
Stanisław Madej odnajduje w kościele zwłoki proboszcza. Nie może uwierzyć, że jego przyjaciel spadł z drabiny akurat w wieczór, gdy wreszcie zdecydował się udostępnić mu pełen osobistych zapisków egzemplarz książki średniowiecznego mistyka i psychoterapeuty Tomasza a Kempis. Próbując rozwikłać zagadkę śmierci księdza, staje wobec pytań dotyczących własnego życia. Zaczyna wątpić, czy jego ucieczka z miasta i zamieszkanie w starym domku na skraju lasu miały sens.(…)
Nie brzmi za wspaniale, więc do lektury podeszłam z mieszanymi uczuciami. Jedyne co podnosiło mnie na duchu to głos szepczący: „To kryminał, przecież lubisz kryminały”. No tak, lubię. Te zagraniczne, te polskie również. Jednak pan Grzegorczyk nie miał na celu uraczenia czytelnika tylko i wyłącznie dobrą akcją.
Starał się by jego bohaterowie mieli głębię. By nie skupiali się tylko na przebiegu śledztwa, ale również na własnym życiu, niedoli innych. Główna postać - Stanisław Madej był kreowany na osobę poszukującą cały czas swojego miejsca na ziemi w czasie i przestrzeni. Mimo, że początkowo swoją ślamazarnością i użalaniem się (jak mi się wtedy wydawało) wzbudzał we mnie odruchy mordercze, z czasem zaczynałam się do niego przyzwyczajać, akceptować go.
Tylko on miał na mnie taki wpływ. Radka, Magdę, Krystynę polubiłam z miejsca. Każde z nich było całkowicie inne, jednak wszyscy nie mieli tych denerwujących cech, które posiadał Stasiu. Na szczęście.
Wątek kryminalny i obyczajowy w tej książce nie stykają się prawie do samego końca. Czy można uznać to za plus? Zdecydowanie. Nie wchodziły sobie w drogę, nie mieszały się, nie mąciły czytelnikowi w głowie. Dzięki temu finał był zaskakujący, a autor przez długi czas pozostawiając ich w niepewności. Tak naprawdę to nawet po skończeniu książki niczego nie możecie być pewni…
Za to kompletnym (przynajmniej dla mnie) nieporozumieniem była dla mnie obecność ojca Pio, księży. Nie wiem, czemu miał służyć zabieg wciskania świętego w miejsca „nie-święte” i podważanie jego opinii. Autor podobno piszący książki o tematyce religijnej po trochu wykpiwa pozycję duchownych, świętych, jakby samemu nie wierząc w to o czym pisze.
Jednak mimo wszystkich uprzedzeń, wad jakie miała ta książka, przyznaję, podobała mi się. Może nie było to jakieś świetne dzieło, jednak w sferze psychologicznej i kryminalnej (czyli tych najważniejszych) autor popisał się oryginalnym spojrzeniem w tym schematycznym świecie. Osobom lubiącym książki obyczajowe z odrobiną tajemnicy spokojnie mogę polecić „Puszczyka”.
Za książkę dziękuję wydawnictwu Znak.
Nie mam pojęcia co się stało, w każdym razie post nie chciał się zaktualizować, pokazać na Waszych blogach, na samym początku wyprawiał dziwne psikusy z cytatami. Mam nadzieję, że teraz będzie dobrze i serdecznie dziękuję za te komentarze, które już wpadły.:)