W tym tekście jest kilka spoilerów. Chociaż przy tego typu filmach trudno o spoiler. I w mojej opinii spoilerów tutaj nie ma. Ale tak, obiektywnie rzecz biorąc, zdradzam wam zakończenie. Tylko, że to raczej wielki spoiler nie jest... W każdym razie, aż dziwię się, że po przerwie tak trudno myśli zebrać i wnioski wyciągnąć. Dlatego też tekst jest jaki jest. ;-)
Są tacy reżyserzy, pisarze, którym wierzy się po kilku pierwszych spotkaniach. Tak też jest z Allenem. Gdy pierwszy raz obejrzałam Manhattan pomyślałam, że to musi być prawdziwe. A potem podświadomie wierzyłam w każdy kolejny film Woody'ego. Że w każdym jest cząstka rzeczywistości, że tak się dzieje, że te sfery jeszcze miejscami dla mnie niedostępne takie właśnie zataczają koła. Za to uwielbiam Allena. Że chociaż czasem drewniany, czasem kolorowy, czasem neurotyczny, ale zawsze jest w nim cząstka rzeczywistości.
Na "Magię w blasku księżyca" trafiłam przypadkiem, bo do wyboru dużo więcej nie było. Mając w pamięci jedynie ten tekst, nie wiedząc praktycznie nic i podchodząc troszkę jak do Zakochanych w Rzymie (których swoją drogą jeszcze nie obejrzałam) - z dystansem, bez oczekiwania najcudowniejszego. Tak też było.
Film jest z tych kolorowych, koniec lat 20., Francja, krajobrazy, muzyka, stroje, bale, oryginalna Emma Stone, ulubiony Colin Firth, ona tania oszustka (lub medium, jak wmawia ludziom) którą on ma zdemaskować i jednocześnie on - światowej sławy iluzjonista. Toczy się historia miłosna...
...wplecione w nią są przede wszystkim najcudowniejsze stroje, jakie ostatnio widziałam. Lubię niedbałych bohaterów Allena, grzecznych bohaterów Allena, zwykłych bohaterów Allena. Jednak te proste, dziewczęce i jednocześnie tak pasujące i kobiece sukienki Emmy Stone! I do nich odpowiednie krajobrazy, muzyka. Od strony wizualnej jest wszystko. Nie wspominając już o tym, że mamy scenę z gwiazdami, scenę z przejażdżką po drodze nad brzegiem morza, spacery przy zachodzącym słońcu i śniadania w blasku słońca (z odpowiednio dobraną garderobą). Toczy się historia miłosna...
...i zatacza koło. Poznanie jest, zawiązywanie znajomości jest, uświadomienie sobie uczucia jest, scena z Dumy i uprzedzenia jest, zakończenie odpowiednie jest. Lubię komedie romantyczne, od tej strony jest wszystko. Troszkę ta Duma i uprzedzenie zgrzytnęła, troszkę myśli pod tytułem: Oj, przesadzone, za bardzo, to do wycięcia! przemknęło. Ale nie było źle.
Dało się polubić naszego gburowatego i przekonanego o swoich racjach bohatera, który co prawda okropnie przypominał pana Darcy'ego, ale kompletnie nieprofesjonalnie podchodzę do tematu wierząc, że pana Darcy'ego nigdy za wiele. Nawet jeśli troszkę nużące to jest (dla osób, które widzą Colina częściej, a pana Darcy'ego aż tak nie uwielbiają - to może być problem, Colin to Darcy, ten sam anglik, ta sama postać, cały czas). Oszustka jest wspaniała, może troszkę przez urodę, lecz po prostu oszustkę się lubi. Tła za bardzo nie ma. Jak w zwykłej komedii romantycznej.
Złapać się udało za przemyślenia dotyczące egzystencji. Podzielone na trzy części, wyłożone tak jasno i klarownie, że chyba bardziej się nie dało. I tu zaczynają się schody. Bo w tym miejscy też nastąpiły dwa uświadomienia. Po pierwsze, uczucie podobne do tego, gdy pierwszy raz czytałam książkę wydania Grega, wyspę skarbów dokładnie, i przypis na marginesie najpierw zaspilerował, gdzie znajduje się mapa, a potem jeszcze dodał, kto aktualnie mówi. I ja, mały czytelnik, poczułam się jak idiota. * Tutaj było tak samo. Cały film krążymy wokół jednego i tego samego tematu, puenta jest, jednak na koniec trzeba wszystko powtórzyć, podsumować. Żebyśmy się przypadkiem nie zgubili.
Co pozwala również dojść do dwóch wniosków - albo Allen tworzy sobie swój film dla siebie, a ludzie tak czasem mają, że lubią wszystko spiąć klamrą i chociaż tak naprawdę nie ma jeszcze mocnego pomysłu na film, to tylko na tej jednej myśli trzeba go zbudować i podkreślić, żeby nie uciekła. Albo po raz kolejny czuję, że twórca bierze mnie za idiotę.
To też odbija z hukiem moje pierwsze pytanie z którym wyszłam z sali kinowej: Serio, Woody, wierzysz w to? Bo wiecie, pierwsze co poczułam, to zazdrość. Troszkę smutku i zazdrość. Jeśli Allen kręci taki film w tym swoim wieku lat wielu i wierzy w to, to może jednak tak też się czasem zdarza? Jak w bajkach? I ludzie do tego dorastają z wiekiem?
Gdyby nie pewien zgrzyt, ja bym jak bohater skakała z radości i dziękowała dozgonnie reżyserowi za przewrócenie mojego świata może nie do góry nogami, lecz odrobinkę. Jednak wiecie...
A sam film? To jest naprawdę ładny film. To naprawdę ładna komedia romantyczna. I aż dziwne, jak ludzki umysł do tak prostego filmu może na bazie emocji tyle pytań postawić...
Chociaż nie lubię komedi romantycznych to ten film jakoś mnie do siebie zachęcił.
OdpowiedzUsuńŁadny, ale jakiś taki bez duszy. Jak na Allena, to zadziwiająco nudzi. // Zwierz też bardzo ciekawy wpis o tym zrobił.
OdpowiedzUsuńAllen czasem nudzi. Chociaż mnie nie w tym przypadku. Tylko ten film był jakiś taki schematyczny i prostu. Tak jak powiedziałaś, bez duszy.
UsuńIdę nadrabiać wpis Zwierza, tam jak zwykle okropne zaległości ;-)
Właściwie to ja nawet o tym filmie nie słyszałam, ale z chęcią poznam, bo jednak czasami trzeba pooglądać takich typowych komedii romantycznych, dobrze robią, tyle że na początku się człowiek cieszy razem z bohaterami, a potem cierpi, bo uświadamia sobie, że taka miłość przecież nie istnieje i go nigdy nie spotka. smutne. ;.
OdpowiedzUsuńPS> Powiem Ci, że ten pierwszy (chyba) nagłówek przy którym majstrowałaś był całkiem spoko, tylko tytułu zabrakło, więc jak te dwa słówka tam gdzieś dopasujesz to ja jestem właśnie za takim wyglądem. Bo i kolory, takie typowo jesienne pasowały, a ja, jak wiesz, uwielbiam tę porę roku. :D
UsuńCóż, już nawet nie pamiętam, jaki był pierwszy nagłówek, wiem za to jedno - trzeba mieć czas, by to zrobić. Słowem, do Świąt zapewne poczeka wystrój spokojnie. ;-)
Lubię Alena, chociaż nauczyłam się, że nie każdy jego film nie porywa. Tego jeszcze nie znam, ale mam wakcję więc nic nie stoi na przeszkodzie żeby go poznać ;d
OdpowiedzUsuńZ chęcią obejrzę :)
OdpowiedzUsuńHm... Jakoś do końca nie jestem przekonana, filmy Allena do mnie nie zawsze przemawiają, a momentami nudzą, boję się, że w tym przypadku też tak będzie, tym bardziej, że film wydaje się być średni.
OdpowiedzUsuńA ja mam wrażenie, że większość filmów Allena jest ... identyczna tylko zmieniają się bohaterowie i coś tam jeszcze.
OdpowiedzUsuńCóż, Allen jest całkiem charakterystyczny, jednak żeby powiedzieć identyczny... Ja bym się raczej nie odważyła. ;)
UsuńNie było mnie jakiś czas na blogu, a teraz patrzę na blogrolla i przecieram oczy ze zdziwienia. "Może to jakiś błąd systemu" - myślę... "Albo..." - nie chcę nawet wypowiadać swoich nadziei w myślach, bo nadzieja matką głupich. Ale się cieszę, że wróciłaś! :D
OdpowiedzUsuńA teraz przejdźmy do filmu. Nie oglądałam go, choć wiele się mówi o tej produkcji. Mimo wszystkich opinii wygłaszanych wszem i wobec przecie reżyserowi, mam ochotę obejrzeć. Na przekór wszystkim. Bo przecież czasem taki "bajki" niemożliwe w dzisiejszym świecie, przywracają uśmiech na twarzy po ciężkim dniu :)