Nie wiem, czy z takim stwierdzeniem zgodzi się każdy biało-czerwony kibic, jednak dla mnie ten fakt od zawsze był niepodważalny. Po erze złotej kadry Huberta Wagnera przyszły dość chude lata. Co prawda, graliśmy dobrze, czasem lepiej niż dobrze, jednak spektakularnych sukcesów nie było. Aż wreszcie rok 2005. PZPS postanawia zatrudnić obcokrajowca. Kogo? Małego Argentyńczyka, który odnosił całkiem dobre wyniki, jako trener, w lidze włoskiej. Potem były niezapomniane Mistrzostwa Świata w Japonii. Nasze Orły sprawiły niemałą sensację, zdobywając srebrny medal. Pierwszy większy sukces od ponad trzydziestu lat.
Gdy sięgałam po jego autobiografię to co po części zapomniane, chciałam sobie przypomnieć. Mecz z Rosją, wybryki przed mistrzostwami, to jak mały Raul wspomina drużynę Wagnera. Wszystko czekało na mnie. Jednak zaczęło się tradycyjnie.
Zaczęło się od rodziny. Wiadomo, Latynosi. Potem były opowieści o kraju - Argentynie nad którą ciążyło widmo wojny domowej, Argentynie, która uwielbiała football, Argentynie uśmiechniętej. Następnie była kariera sportowa, trenerska, w międzyczasie anegdotki, poznanie żony, śmierć przyjaciół, włoska liga i wreszcie Polska.
Historia jakże pasjonująca, pełna tragizmu i wielkiego szczęścia jednocześnie. Historia, która zainteresuje każdego fana siatkówki, a jednocześnie świetna lekcja historii Argentyny.
Niestety, jednocześnie historia napisana okropnie. A raczej napisana nudno. Język jest drętwy (po części to również wina tłumacza), czasem nuży i w zarodku zabija wszelkie emocje. Niektóre historie ciągną się, inne potraktowane są szczątkowo. Jednak, zdarzają się również naprawdę dobre momenty. Szczególnie, że przesycone są masą wspomnień nie tylko autora, ale i czytelnika:
Rosja – Polska… Co za mecz! Jako drużyna daliśmy z siebie wszystko, w pewnym momencie wprawdzie popadliśmy w niezłe tarapaty, ale każdy z zawodników wniósł coś do gry i losy meczu się odwróciły. Kiedy Rosjanie wygrali dwa pierwsze sety, wydawało im się, że spotkanie mają już w kieszeni. My wręcz przeciwnie: wierzyliśmy w siłę naszej gry zespołowej, szukaliśmy najlepszych rozwiązań i wiedzieliśmy, co trzeba robić.
Po przeczytaniu tego fragmentu jednak jestem skłonna odwołać
cały poprzedni akapit. Jak to się dzieje? Moje
miejsce to nie jest dobra literatura. Książka bo książka, jednak jakby
powiedzieli niektórzy: szkoda papieru na coś takiego. Zgadzam się z nimi. To tytuł wydany dla
pieniędzy, mający lepsze i gorsze momenty. Tytuł na który szkoda oszczędności.
Jednak mimo wszystko, gdybym go nie miała, kupiłabym go jeszcze raz i już nie
oddała. Takie śmieszne, nastoletnie, może wręcz sentymentalne przywiązanie do
reprezentacji, osoby trenera. Nie jestem fanem, który dla siatkówki zrobiłby
wszystko. Jednak o trzeciej w nocy na mecz wstanę, Final Four z gorączką też
będę na hali przeżywała, wyjadę o niebotycznie wczesnej godzinie, by tylko
zobaczyć występ naszych. Autobiografię Raula Lozano też kupię. Co więcej będę
ją czytała, i chociaż jakichś wielkich wartości ona za sobą nie niesie
(poza, już wspomnianą współczesną historią Argentyny), to polubię ją. I to chyba tyle w tym
temacie.
"Moje miejsce.Autobiografia" R.Lozano, Biblioteka Gazety Wyborczej, 2008