Gdy Maud pisała o Ani Shirley zapewne nie przypuszczała, że ta rudowłosa dziewczynka zawojuje świat. Nawet teraz widzę piszącą panią pastorową siedzącą przy oknie, przez które wpada światło księżyca. Przez głowę tej kobiecie przebiegają raczej zabawne incydenty, odżywają dawne pragnienia o dzieciństwie wręcz doskonałym, a jednocześnie tak naznaczonym bólem. Pośród takich myśli, nie ma miejsca na marzenia o sławie, pisaniu pod publiczkę. Nie w pierwszym tomie…
Jak donoszą biografowie, dzieciństwo i późniejsze życie Maud do najszczęśliwszych nie należało. Idealnym kontratakiem dla realnego życia autorki były więc powieści, w których przekazywała tyle miłości swoim bohaterkom, ile się dało. Nie zabrakło też cierpienia i srogiego losu.
Chociaż tych bohaterek było wiele, to nie Buba, nie Emilka, nie Jana, a rudowłosa Ania podbiła serca milionów. Wychowanka Cuthbertów nie dość, że szokowała swoim zachowaniem współczesnych autorce czytelników (zresztą, nas przecież też) to w dodatku bawiła do łez.
Gdy dziewczynka sięga pierwszy raz po Anię z Zielonego Wzgórza, chłonie jej przygody nie zwracając uwagi na detale. Razem z uroczym rudzielcem przeżywa chwile niepewności przed pierwszym spotkaniem z Dianą, wścieka się na panią Linde, skacze do łóżka zawierającego ciotkę Józefinę, płacze po śmierci Mateusza. W dziewięćdziesięciu procentach książka tak oryginalna, a jednocześnie tak zwyczajna, zostaje ulubioną.
Powroty do lektury są tylko kwestią czasu i pokazują (nie boję się tego słowa, no może troszkę…) geniusz tej książki. Za każdym razem bowiem i tak przeżywamy wszystko równie silnie. Chociaż już wtedy, gdy Maryla uchyla drzwi facjatki, wiemy że zastanie Anię z zielonymi włosami, i tak wybuchniemy śmiechem. Chociaż wiemy, że Ania zda celująco egzaminy, i tak się denerwujemy. W dodatku, z Anią związanych jest wiele wspomnień, wiele rozmów. I tak, podczas lektury, wybuchasz śmiechem, bo przypomina ci się pamiętna rozmowa na temat Ani. Powroty mają jeszcze jeden plus – odkrywamy wymuskane detale tej powieści, widzimy wspaniałą kreację małej bohaterki, dynamikę z jaką zachodzą w niej zmiany i świeżość jaką książka zachowuje mimo upływu tylu lat od pierwszego wydania.
Sięgając po tę książkę po latach, już na wstępie otula nas coś jeszcze – poczucie bezpieczeństwa. Nie wiadomo, ile przeszłaś w życiu, ilu ludzi odeszło, ilu nowych się pojawiło – u Ani nic się nie zmieniło. Ona wbrew wszystkim twoim rozterkom rozbije tabliczkę na głowie Gilberta, upije Dianę winem porzeczkowym. A że czasem poczujesz zazdrość, bo ona z tym Gilbertem się pogodziła (nawet masz świadomość, że za chwilę wezmą ślub!), a tobie nie wyszło. To nic, tak ma być, wszystko przeminie, a u niej nic się nie zmieni, zawsze będzie oazą spokoju, bezpieczeństwa oraz niepewności i wielu wzruszeń.
Ot, paradoks. Jak i cała Ania.
Tylko cały czas się zastanawiam, po co ja Wam to piszę? Przecież Wy to wiecie… Prawda?
pisząca Maud Montgomery źródło |
"Ania z Zielonego Wzgórza" L.M.Montgomery, Nasza Księgarnia, 1990, tł.Rozalia Bernsteinowa
Lektura jest ponadczasowa to fakt.)
OdpowiedzUsuńA oprócz ponadczasowości, jest jeszcze dla kobiety w każdym wieku (chłopakom - przynajmniej z tego, co ja rozmawiałam - zazwyczaj się nie podoba;))
UsuńJedna z najlepszych lektur dzieciństwa :))
OdpowiedzUsuńZdecydowanie!
UsuńO rany, muszę przyznać, że aż się wzruszyłam czytając Twój wpis - jest tak przepełniony emocjami, nostalgiczny :) Nie pamiętam już tak dobrze książek o Ani, myślę więc, że to dobry pomysł, aby odświeżyć je sobie teraz, zwłaszcza, że zbliża się najtrudniejszy rok mojego życia - praca, wyprowadzka, ślub. Uniwersalny i ponadczasowy wymiar dzieł Montgomery (zwłaszcza w takich momentach) mógłby okazać się dla mnie "wyjątkowo wyjątkowy" :)
OdpowiedzUsuńJa też, ja też się wzruszyłam!
UsuńCudowna recenzja, aż chyba zaraz sięgnę po moją zniszczoną, starą "Anię...", w której zaczytywały się całe pokolenia w mojej rodzinie. Uwielbiam Anię i myślę, że to właśnie dzięki niej pokochałam książki <3
@Klaudynko, zdecydowanie sięgaj. Ja gdy zaczęłam czytać "Anię z Zielonego Wzgórza" niby trochę pamiętałam, jednak na każdej stronie czekało zaskoczenie, wszystkiego nie da się pamiętać, zauważa się nowe rzeczy...
Usuń@Karolko, też mam podobną, chociaż pierwszy raz Anię czytałam z biblioteki. Jednak chyba każda Ania jest zaczytana...
Ania! Jak ja ją lubię. :)
OdpowiedzUsuńZdziwiłabym się, gdybyś nie lubiła... I cały czas czekam na Twoją recenzję.
UsuńCudnie napisane. Wszystko sie zmienia, a Ania taka sama:), masz calkowita racje.
OdpowiedzUsuńDziękuję:)
UsuńO tak, wiemy :D lepiej bym tego nie ujęła :D Sprawiłaś, że mam ochotę rzucić wszystko i znowu zagłębić się w lekturze, znowu poczuć, jak to Ania nazywała, przyjemny dreszczyk emocji :).. Masz rację, powroty do Ani są zawsze nostalgiczne i zabawne. I przypominają związane z nią przeżycia i rozmowy..Piękny wpis!
OdpowiedzUsuńDreszcze również gwarantowane. Ale wiesz, nie takie dreszcze, jakie przeżywa Mateusz patrząc na liszki. Raczej coś w stylu tych, które przeżywała Ania podczas drogi na Zielone Wzgórze.
UsuńDokładnie, ten typ dreszczy! :D
UsuńPięknie to napisałaś :) Bardzo lubię wracać do tej książki, kiedyś nawet znałam niektóre fragmenty na pamięć :) Historia Ani zawsze poprawia mi humor.
OdpowiedzUsuńJa też tak miałam!:) Co więcej, teraz też niektóre ustępy powróciły (no, dobra powiem... szczególnie wracał ten fragment, gdy Ania godzi się z Gilbertem:p)
UsuńUwielbiam Anię, która jest jedną z moich ulubionych bohaterek literackich... Przepadam za jej bujną wyobraźnią, niewinnością, pewną naiwnością, wyolbrzymianiem wszystkiego i jej bujnymi, rudami włosami. Jest cudowna, a jej przygody nigdy nie znudzą mi się. :)
OdpowiedzUsuńNuda? Niemożliwe. Zgadzam się z komentarzem w 100%!
UsuńWszyscy kochamy Anię! :)
OdpowiedzUsuńNo, większość przynajmniej...;)
UsuńJa uwieelbiam serię o Ani, jako dziecko przeczytałam ją chyba 3 razy. Pamiętam moją ulubioną książką była Dolina Tęczy :) Lubiłam też Emilkę ze Złotego Brzegu tej autorki :)
OdpowiedzUsuńJa jakoś zawsze najbardziej lubiłam "Anię na uniwersytecie" i te chwile w Ustroniu Paty. Emilkę też lubię, pamiętam pod koniec trzeciego tomu, aż drżałam z niepewności, czy ona zdąży ich połączyć. Bo "starucha" nie lubiłam...;)
UsuńPiękna notka i jaka prawdziwa!:)
OdpowiedzUsuńWiesz, bo ja w książkowych sprawach nie kłamię...;)
UsuńAż wstyd przyznać, że ja żadnego tomu o Ani nie przeczytałam... ale chyba muszę nadrobić zaległości :)
OdpowiedzUsuńZdecydowanie musisz! Chociaż ja, na przykład, od długiego czasu zabieram się za Serię Niefortunnych Zdarzeń, której nie czytałam w dzieciństwie. No i się boję. Bo co innego wracać w późniejszym wieku do tych książek, a co innego czytać je wtedy po raz pierwszy...
UsuńCo jakiś czas wracam do serii o Ani, zawsze bawiąc się równie dobrze jak wtedy, gdy czytałam po raz pierwszy. I zawsze, mimo że wiem, że będą razem, boję się, że Ania nie zdąży wyznać Gilbertowi miłości ;)
OdpowiedzUsuńJa też! Bo, że Gilbertowi spodoba się Krystyna - w to nigdy nie wierzyłam. Bardziej obawiałam się Roberta...
UsuńŚwietny post :) Anie jest tylko jedna :)
OdpowiedzUsuńI zdecydowanie jest nią Ania Shirley;)
UsuńPodpisuję się pod tym tekstem rękoma, nogami i w ogóle wszystkim co mam. Choć wiem, że ja bym tak ładnie tego nie ujęła. Cudny wpis, kochana. Aż mi się łezka w oku zakręciła.
OdpowiedzUsuńA Anię wiesz, że uwielbiam.
Oj, wiem, wiem, i sama też ją uwielbiam...
UsuńI dziękuję za miłe słowa, no. (napisałabyś, napisałabyś, nawet lepiej...)
Oczywiście, że wiemy, ale mnie bardzo przyjemnie się coś takiego czyta. Wraz z tym postem, wróciły wspomnienia, kiedy to czytałam pierwszy i ostatni tom. Serię o Ani uwielbiam i będę o niej pamiętać jak najdłużej się da!
OdpowiedzUsuńA to mi miło. O Ani pamięta się zawsze i to w najbardziej niespodziewanych momentach.
UsuńAnia, to jest Ania:-) Mimo upływu lat wciąż podbija nasze serca. Zgadzam się z twoim postem całkowicie.
OdpowiedzUsuńI jestem pewna, że za sto lat też będzie podbijać...
UsuńNigdy nie przepadałam za tą bohaterką. Musiałam przeczytać "Anię z zielonego wzgórza" bo była lekturą w szkole podstawowej, ale na kolejne jej perypetie na pewno się nie skuszę.
OdpowiedzUsuńAj, wiedziałam, że ktoś już kiedyś mówił, że Ani nie lubi. Nie przekonuję, jednak muszę dodać, że pierwszy tom i mnie nie od razu przekonał z tego co pamiętam...
UsuńUwielbiałam tę lekturę jako dziecko, ale chyba nie aż tak jak Ty. Pięknie o niej napisałaś, z przyjemnością przeczytałam Twój post. Wszystkiego dobrego w Nowym Roku!
OdpowiedzUsuńMi uwielbienie przyszło z wiekiem, tak mniemam. Chociaż na początku też nie było małe...
UsuńA, i dziękuję za życzenia. Nawzajem, nawzajem...
UsuńZgadzam się z cyrysia. Mimo upływu lat wciąż podbija nasze serca :)
OdpowiedzUsuńTo ja powtórzę, jak i przy Cyrysi - i raczej za sto lat też będzie podbijać.:)
UsuńPięknie to napisałaś. Zgadzam się, jedna z moich ulubionych książek dalsze części też :)
OdpowiedzUsuńU mnie podobnie. Kolejne części nawet jeszcze bardziej lubię.
UsuńKolejna seria po Jeżycjadzie, którą koniecznie chcę nadrobić. :)
OdpowiedzUsuńCzyli nie tylko ja mam listę książek, które muszę nadrobić, bo zaspałam w dzieciństwie? Tylko czy teraz spodobają się tak, jakby spodobały się w dzieciństwie?...
UsuńWiemy, my to wszystko wiemy, a i tak z przyjemnością uświadomiliśmy to sobie jeszcze raz :)
OdpowiedzUsuńTak się złożyło, że Ania z Zielonego Wzgórza była lekturą, którą mój młodszy brat musiał przed świętami przeczytać. On oczywiście męczył się niemiłosiernie, ale ja, gdy tylko przyjechałam do domu na weekend, z chęcią wczytywałam się w wybrane fragmenty tej kultowej książki. Ach, wspomnienia, wspomnienia, niezapomniana przygoda... ;)
No właśnie, dlaczego chłopcy tak nie lubią tej książki?... No dobra, głupie pytanie. Na szczęście w drugą stronę to nie działa, książki o chłopcach (bo raczej nie powiem "dla chłopców") też uwielbiam. Pana Samochodzika wręcz wielbię...
UsuńUwielbiam Anię! Wydaje mi się, że chyba każda dziewczynka czytając tę książkę utożsamiała się ze wspaniałą Anią. Przynajmniej tak było w mimo przypadku:)
OdpowiedzUsuńRzeczywiście wpis cudowny. Bardzo miło mi się go czytało:)
Chyba będę musiała jeszcze raz przeczytać Anię, bo przypomniały mi się wszystkie emocje towarzyszące czytaniu i po prostu chciałabym to jeszcze raz poczuć.
Utożsamiała się? Przynajmniej po części... I zazdrościła takiej wyobraźni...
UsuńBardzo lubię "Anię z Zielonego Wzgórza" - jest to jedna z moich ulubionych książek :)
OdpowiedzUsuńMoich też. Chyba. W każdym razie Ania Shirley jest jedną z moich ulubionych bohaterek.
UsuńPięknie napisane! Przy okazji życzę szczęśliwego Nowego Roku ;).
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo i oczywiście nawzajem.
UsuńChyba jestem jedyną osobą na świecie, która nie przepada za "Anią z Zielonego Wzgórza" :/
OdpowiedzUsuńSpokojnie, spójrz w górę nie jesteś sama w blogosferze, a co dopiero w całym świecie;)
UsuńTo się cieszę, że mamy takie same odczucia. Zresztą, powinnyśmy mieć, prawda? W końcu Ania wróciła do nas i znów coś się uśmiechnęło:)
OdpowiedzUsuńWitamy w Krainie Andersena! Herbatki?
Wzruszył mnie Twój wpis, bo wyraża też moje odczucia związane z Anią. Chociaż najbliżej mi do Emilki ze Srebrnego Nowiu, którą też pewnie znasz;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Znam, znam... Chociaż czytałam ją trochę później i sentyment już nie taki.
UsuńRównież pozdrawiam.