"Nędznicy"? Nie, pomyłka.

Chyba się okazuje, że mam skrzywione spojrzenie na nominowanych do Oscarów. Rok temu usnęłam na „Artyście”, tym razem „Nędzników” obejrzałam dzieląc seans na trzy części, by nie zwariować (tak, oglądałam sobie w domu).  Nudny „Artysta” dostał masę Oscarów, co z „Nędznikami” jeszcze nie wiadomo, jednak obawiam się, że będzie podobnie…

Trzeba jednak najpierw wspomnieć, że książki Hugo nie znam. Znam fragment, jeden malutki o Cosette. I drugi o Gavroche. Tyle. To duży wyrzut na mojej liście książkowej, jednak jak było założone na początku: to tylko pomoże, nie będzie ciągłego porównywania do książki (bo gdy znam dobrą książkę, ekranizacja okazuje się gorsza). Musicali się nie boję, musicale nawet lubię, łącznie z puściutką i kiczowatą „Mamma Mią”.

Niestety, nie tym razem. 

Trzeba zacząć od samej muzyki. Nie mam nic do nieczysto śpiewających aktorów i trzeba oddać Annie, że jej  wykonanie I dredem a dream chociaż może odbiegające od muzycznego ideału, zagrane jest świetnie. Wszystkie emocje malujące się na twarzy aktorki oddziaływały silnie i na mnie. Gorzej z męskimi wokalami. Nawet gdyby były zaśpiewane perfekcyjnie (a nie są), pomyłką jest ich sama obecność. Mam tu na myśli partie Jean Valjean’a i Javerta. Chaotyczne, raczej śmieszne niż groźne, nudne, nadmuchane oscarowym szumem, dłużące się w nieskończoność.

Podobnie jest w ogóle z samym pomysłem. Dłuży się niemiłosiernie i jest strasznie pompatyczno-denerwujący. Wiem, musical wystawiają na scenie od lat, teraz tylko trzeba było go przenieść na duży ekran. Ale, ale! Jak się przenosi, proponuję troszkę bardziej się postarać. Bo to co dobrze wygląda na żywo, w filmie musi być lepsze. Tu aktor nie ma takiego kontaktu z odbiorcą. Dlatego też połowa scen, była do wyrzucenia, poprawienia (szczególnie te, gdzie grają dwaj pewni panowie – może się znęcam, ale taka jest prawda).  Trzeba dodać jeszcze te nieszczęsne fragmenty, gdy każdy śpiewa swoją partię, każdy w innej tonacji, wszyscy równocześnie, przez co każdy krzyczy, zrozumieć coś można tylko dzięki napisom, słuchać  tego nie można.

Sama historia… Ja się cieszę, że nie znam w całości dzieła Hugo. Bo bym zapewne płakała rzewnie, co oni najlepszego z tą książką zrobili. A i bez tego cała historia jest dla mnie potraktowana szczątkowo, przez co słyszy się tylko „9 lat później” i ma się dość. Leci wszystko na łeb na szyję, nie uratuje tego nawet kostiumowo-krajobrazowe zaplecze, bo starając się skupić na wszystkim, nie skupia się na niczym.



Aktorzy…  Gwiazdy Hollywood, rozumiem. Nawet mi się to podoba, bo lubię ich, kojarzą mi się z miłymi filmami. Jednak akurat w tym wypadku moje serce skradły postacie dziecięce, jeszcze nie znane z dużego ekranu (przynajmniej ja ich nie kojarzę) – Cosette, która jako chyba jedyna porwała mnie swoim śpiewem i oczywiście oczami (wiem, że miała soczewki, przemalowali jej oczy, albo coś w tym stylu, jednak nie umniejsza to ich czaru), ale niestety, jak szybko się pojawiła, tak szybko zniknęła, bo zaraz było „9 lat później”. Drugim bohaterem jest oczywiście Gavroche. Tutaj chyba odzywa się moja sympatia do postaci jaką grał i fakt, że nie mogę patrzeć na śmierć dziecka.  Dlatego też, pominę odrobinę sztuczności w jego roli.
Co do dorosłych…  Jackman, gdyby zapomnieć, że gra właśnie w „Nędznikach” i że miała to być rola świetna, spektakularna i w ogóle wypasiona, byłby moim idolem. Ale, że nie zapomniałam, przyznam jedynie, grał miło, lecz sprowadzając wszystko do tematu, że cały film jest pomyłką, całkowicie zachwycić się nie umiem. Russela też zawsze lubiłam, ale w tym filmie obszedł mnie tyle co zeszłoroczny śnieg. Tak naprawdę, to jego rola chyba już w połowie seansu wyleciała mi z głowy i za każdym razem gdy się pojawiał na ekranie, dziwiłam się, co on tu robi.
Starsza Cosette jest nie udana kompletnie. Amandę lubię od czasów „I wciąż ją kocham”, ale tutaj… Po pierwsze, nie mogła dorównać małej, po drugie, jako że Cosette znam tylko z dziecięcych opisów (gdzie Victor przedstawił ją jako osóbkę, która pod opieką dwóch okrutników stała się wręcz brzydka, tylko oczy ma piękne cały czas), przypuszczam, że w dalszej części, wyładnieje.  A tutaj to się nie powiodło. W dodatku, Skyfried w roli Cosette wydała mi się sztuczna i przepłakana. Jakby weszła przez przypadek na plan, zdziwiła się, co ona tu robi, chwilkę smutno pouśmiechała, ponuciła coś i poszła na zakupy ze znajomymi.
Jest jednak pewna parka, która wynagradza mi wszystko – państwo Thénardier. Role zagrane świetnie, a i kwestie mieli na poziomie. Szczególnie pierwsza scena w której występują, była wybawieniem, bo już po woli miałam dość tego filmu…

Drugim porządnym atutem tej produkcji są sceny zbiorowe dziejące się w 1832 roku (czyli ostatnie dziewięć lat później), które, chociaż czasami za teatralne, zapierają dech w piersiach, wykonane są z rozmachem i tym rozmachem widza przytłaczają. W takich chwilach również śpiewu nie ma się dość.

Pomijając już fakt, że po godzinie byłam zmęczona ciągłym słuchaniem piosenek (trzeba dodać, że w  tym musicalu praktycznie nie ma słowa mówionego, wszystko śpiewają), że dwa razy robiłam sobie przerwę, że sceny niektóre ciągnęły się w taką nieskończoność, że trzeba było sobie odpocząć, że większość potraktowana jest po łebkach, że polotu również tutaj brakuje, że historia przedstawiona jest w tak spłycony sposób, że zainteresować się nią nie da, muszę przyznać sama przed sobą, że na Oscara „Nędznicy” szanse mają duże, bo przecież znowu coś innego i nie szkodzi, że nie stoi na takim poziomie jakiego oczekiwałam, większość się zachwyca. A jak wiadomo, gdy jest coś innego, to od razu musi być dobre. Szkoda tylko, że znów nie dla mnie...

"Nędznicy", reż. T.Hooper, 2012, główne role: Hugh Jackman, Russel Crowe, Anne Hathaway

47 komentarzy:

  1. Z założenia - nie oglądam ekranizacji książek :) Z zamiłowania do muzyki - nie oglądam musicali. Ale nie powiem, byłam ciekawa jak wyszła ta ekranizacja. I dziękuję, że mnie uspokoiłaś, że nic nie tracę :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. (Jak można nie oglądać musicali i "Deszczowej piosenki" przede wszystkim?!)
      A nie tracisz nic, przynajmniej w mojej opinii.

      Usuń
    2. Przepraszam, mój błąd - współczesnych musicali ;)

      Usuń
    3. Aaaa, to rozumiem. Bo gdyby nie, wywlokłabym Ci jeszcze kilka innych perełek z Audrey czy Marilyn:)

      Usuń
  2. To ja powiem tylko, że mi smutno :( Naprawdę. I że prawdopodobnie zrobiłaś błąd oglądając w domu. I że ja mogłabym oglądać ten film w nieskończoność. I że wszystko mi się tam podobało.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż, Kiniu, gusta różne, bywa. Ten film to nie mój typ, więc się nie smuć, tylko ciesz się, że Tobie się podoba. A to może i błąd, że oglądałam w domu (miałam się na niego wybrać do kina, ale moja koleżanka była przeciw i w końcu padło na "Życie Pi"), więc obejrzałam sobie na kanapie. Ale z drugiej strony, czuję, że gdybym oglądała go razem z tłumem ludzi, nie zmieniło by to mojego podejścia.

      Usuń
    2. No ja wiem, że te gusta są różne i tak dalej, i tak dalej... Ale ja byłam wręcz pewna, że będziesz zachwycona, tak jak ja.
      A co z "Życiem Pi"? Jak wrażenia? Lepsze niż moje?

      PS Piszę list. Do Ciebie. Tylko nie wiem, co w nim zawrzeć :D Bo opisałabym Ci mój dzisiejszy, zwariowany sen, a z drugiej strony wydaje mi się to dość głupkowatym posunięciem :D

      PS2 Przytulam się do mojego śliczniusiego WP. Jest cudnie, teraz nawet szkoła mi nie straszna :D

      Usuń
    3. "Życie Pi" dopiero we wtorek bądź czwartek (termin jeszcze nie ustalony), więc zobaczymy jak wrażenia.

      PS. Pisz, pisz, może być i sen (uwielbiam sny!)
      PS2. Ja też chcę...

      Usuń
  3. No co ja paczę! Nie no, nie wytrzymam! Jak Ty możesz takie coś wypisywać?! Kocham ten film! Obsada jest dobrana genialnie i wszyscy śpiewają obłędnie! Ja oglądałam ten film jak zaczarowana! I płakałam nawet! A ja nie płaczę! "On my own" słucham na okrągło! I planuję zakup soundtracku na którym niestety zabrakło "Do you hear the people sing" najważniejszej piosenki! A ja tam Amandę Seyfried bardzo lubię. Jest śliczna i ma cudowny głos. Dobra idę posłuchać "One day more" albo "Master of the house" z tego wszystkiego!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A śpiewający gladiator ma naprawdę niezły głos, co ty opowiadasz?

      Usuń
    2. Płakałaś? Matko, kiedy?!
      Sorki, może moja wina, ale ja czegoś takiego nie kupuję. Nie dla mnie zdecydowanie.
      I nie powiedziałam, że Russel ma zły głos, nawet fajnie wyglądał jak stał tam na wieży czy czymś takim w tym kościele. Tylko, że on tutaj był jakiś taki beznamiętny, że mogłoby go nawet nie być...

      Usuń
    3. Russel beznamiętny?! O matko, my chyba inny film oglądałyśmy... I ja też płakałam, cały film. Zaczęło się od Anne i jej "I dreamed a dream" a skończyło się na napisach (A jak Gavroche umierał lałam tekie łzy, że koleżanka mnie zaczęła przytulać i pocieszać :p).

      Usuń
    4. Lepiej skończmy temat z płakaniem, bo wyjdę na kompletnie nieczułą osobę. Nawet przy śmierci nie płakałam...
      A Russel, no beznamiętny, kropka.

      Usuń
    5. Och uważam, że Mery ma całkowite prawo pisać o tym filmie, że gówno. Ma prawo :) Zwłaszcza, gdy śpiewa w nim Russel Krowa (bosze, co on tam robi?! JEDYNA jego dobra rola to ta w Gladiatorze!) Dla mnie Nędznicy istnieją tylko w jednej wersji - z Malkovichem i Depardieu. <3 Poza tym nie lubię hollywoodzkich odgrzewanych kotletów - to samo powiem o nowej Annie Kareninie, gdzie Keira mogłaby Sophie Marceau co najwyżej buty czyścić. Ale przecież są różne gusta.Dlatego Mery, ufam Twojej opinii :)

      Usuń
    6. "Nędznicy"? Nie, pomyłka ??!! - z całym szacunkiem, ale chyba mówimy o innym filmie. Zgodzę się tu z BLUEBERRY. I po pierwsze "Les Miserables" Toma Hoopera to filmowa ekranizacja MUSICALU Claude – Michela Schonberga, a nie samej powieści Hugo.
      Po drugie pominęłaś całą warstwę, która tutaj przerasta wszystko. Mam na myśli całą scenografię, charakteryzację aktorów, która tutaj jest dopieszczona w każdym szczególne. Nie wiem jak można tego nie zauważyć, może dlatego, że nie czytałaś powieści, to nie jesteś w stanie wyobrazić sobie XIX-wiecznej Francji. Ale ta pokazana w filmie idealnie ją odzwierciedla.
      Co do aktorów - to że niektórzy śpiewają nieczysto, nie mam w tym nic dziwnego, próbowali w ten sposób przekazać emocje, których w filmie nie brakowało.
      I też się popłakałam, może nie rzewnie, ale łezki mi popłynęły, to o dziwo w scenie Russelem, który według Ciebie tak beznamiętnie grał – pierwszy raz, kiedy oddał medal małemu Gavroche, a drugi raz kiedy rzucił się do fal Sekwany.
      A sceny zbiorowe, które – według Ciebie – są tak nierówno zaśpiewane, są po prostu powalające.
      Ale cóż, są gusta i guściki…

      Usuń
    7. @Tirindeth, cieszę się, że jedna osoba się zgadza:) A co do "Anny Kareniny" nawet mnie nie ciągnie, by oglądać, bo sam pomysł już mnie odrzuca...

      @Bibliofilko, jestem świadoma, że była to ekranizacja musicalu. Jednak jestem również świadoma, że przenieść go ze sceny na ekran nie udało się Hooperowi (przynajmniej w moim mniemaniu), co zaznaczyłam w tekście.
      Co do drugiego punku, może i powinnam się zgodzić, teraz wspomnieć o tym w tekście (mam ochotę to poprawić), jednak trzeba też dodać, że nawet scenografia tego nie uratowała tego filmu, a jeżeli po seansie i w jego trakcie (robiłam wtedy notatki) nie rzuciła się aż tak bardzo w oczy. Może i miał na to wpływ fakt, że nie czytałam książki.
      Nie wiem, dlaczego wszyscy tak to odebrali, ale ja się nie czepiałam nieczystości w wokalach! "I dreamed a dream" mi się podobał nawet. Jednak kawałki z tymi dwoma panami wydawały się... (proszę zerknąć w trzeci akapit bodajże) i jedyne co było okropne to te sceny, gdy śpiewają każdy przez siebie (nie mówię o scenach zbiorowych tylko np. tej w której śpiewa Cosette, Jean, Marius i jego dziadek. Bo o scenach zbiorowych napisałam w przedostatnim akapicie:)

      Usuń
  4. Może chodzi o to, że nie czytałaś jeszcze książki... W sumie nie będę usprawiedliwiać filmu, bo sama go jeszcze nie oglądałam. Ale ciężko przenieść ok. 1600 stron na ekran, nie pomijając pewnych wątków. Poza tym, sama akcja w powieści też czasem przeskakuje o parę lat do przodu, nie poznajemy dokładnie całego życia bohaterów;)
    Pozostaje mi tylko obejrzeć film i odnieść się jakoś do Twojej opinii;) A tak poza tym...szkoda tracić czas na coś, co nam się nie podoba;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wątpię, że o to chodzi... Bo książka pokazałaby mi zapewne jeszcze większą przepaść, niż rysuje mi się ona teraz. I ja na prawdę jestem świadoma, że jak się coś takiego przenosi na ekran, ma się zadanie praktycznie niewykonalne. Jednak chociaż w pewnym stopniu trzeba zrealizować założenia. A tego co zaproponował Hooper nie mogę kupić.

      Szkoda tracić czas i po pierwszej przerwie miałam ochotę na tym swój seans zakończyć, ale szkoda mi było, bo nie zobaczyłam jeszcze Gavroche, na którego czekałam:)

      Usuń
  5. Znow zachecajaca do obejrzenia filmu recenzja. Dzieki. Na film sie wybieram czy tak czy siak (czy komus innemu sie podobal czy tez nie :). Ilu 'ogladaczy' tyle opinii... czyli miljony :) wiec najwazniezszy jest subiektywny odbior :) i juz.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Że zachęcająca to bym nie powiedziała...

      Usuń
    2. Ja powiedzialam, ze zachecajaca :D
      'Artysci' tez mi sie bardzo, bardzo podobali :)
      Pozdrawienia.

      Usuń
  6. Zasmuciłaś mnie. Naczytałam się tyle pozytywnych opinii, a Ty tu nagle wyskakujesz z garstką minusów. W zasadzie lubię musicale, ale o określonej tematyce. Nie lubię nudzić się w kinie. Teraz obawiam się, że oglądając ,,Nędzników" również będę zasypiać skoro nawet muzyka nie zachwyca, a sceny wydają się ciągnąć w nieskończoność... Aż boję się obejrzeć, ale czego się nie robi dla ,,I dreamed a drem". ;D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gosiu, jak widać po komentarzach, jestem jednak cały czas w mniejszości, więc nie ma co się przejmować, tylko raczej mnieć nadzieję, że Ty odbierzesz ten film jak większość. A "I dreamed a dream" ładnie zagrane było. Lubię Anne w ogóle:)

      Usuń
    2. Tyle dobrego. ;D Uwielbiam tę piosenkę i Anne też lubię. :)

      Usuń
  7. Mimo wszystko mam w planach. Jestem zadeklarowaną fanką filmów kostiumowych, dlatego dla mnie to pozycja obowiązkowa. Mam nadzieję, że moje odczucia będą inne. Tym bardziej, że o ile uwielbiam musicale to w nich paradoksalnie najmniej obchodzi mnie poziom śpiewania, a raczej mimika twarzy,ogólne wrażenie. Dzięki temu wytrzymałam nawet wycie Deepa i Bonham Carter. Jeśli to mnie zadowoli to cały musical uznam za udany :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też uwielbiam filmy kostiumowe, ale tego po prostu nie kupiłam. I też wytrzymałam Deepa i Carter (ja nie wiem, czego oni się czepiają...). W "Nędznikach" było jednak wiele innych aspektów, które złożyły się na taką a nie inną ocenę.

      Usuń
    2. Rozumiem, ja po prostu napisałam o swoich kryteriach oceny filmów kostiumowych/musicali.

      Usuń
  8. Też nie czytałam ksiązki, ale musicalowa wersja "Nędzników" mi się podobała. Zgadzam się, że sceny zbiorowe wypadły najlepiej, do tego obłędne zdjęcia i przeszywające wykonanie "I dreamed a dream" Anny.

    PS Obejrzałam dziś "Deszczową piosenkę". Rewelacja! Na pewno jeszcze do niej wrócę :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem, pamiętam Twoją recenzję, po niej zdecydowałam się obejrzeć "Nędzników". Ale inaczej jednak odebrałam tę książkę...
      PS. Wiedziałam, po prostu byłam pewna:):):)

      Usuń
    2. No szkoda, że Ci się nie podobało, a co do "Artysty" to podzielam Twoje zdanie. Byłam wściekła, że zarwałam noc, by zobaczyć jak wygrywa wydmuszka, jak to ładnie określiła pani Holland :)

      Usuń
    3. *tę ekranizację, nie książkę, oczywiście.
      PS. Ja nocy nie zarwałam, ale planują zrobić to w tym roku, chociaż z tych nominowanych "Nędznicy" mi do gustu nie przypadli, "Lincoln" zbiera opinie niezbyt pochlebne. Zobaczymy jak w w moich odczuciach wypadną inne filmy (na "Lincolna" chyba już siły nie będę miała, po tym co przeczytałam u Zwierza: http://zpopk.blox.pl/2013/02/Akademia-Szkolna-na-czesc-Lincolna-czyli-ojciec.html#axzz2KTxhMc8m), przecież "Życie Pi" z jedenastoma nominacjami może powtórzyć sukces "Powrotu króla" (jeszcze nie oglądałam tego pierwszego,ale mimo wszystko powątpiewam, by się ta sztuka "Życiu Pi" udała...

      Usuń
  9. Zobaczę, co powie mi na ten temat siostra, a może później obejrzę :)

    OdpowiedzUsuń
  10. A ja się zastanawiam, czy do kina się nie wybrać...
    Bywam tam rzadko (niestety), ostatnio widziałam "Hobbita". Zastanawiam się nad "Życiem Pi". Dostałam na urodziny książkę, czytam ją razem z kilkoma innymi ;)
    Może jestem dziwna, ale podobał mi się "Titanic", o którym chyba kiedyś wspominałaś. No, oglądanie tego filmu na Polsacie bywa denerwujące (nie bardzo wiadomo, czy ogląda się film, czy reklamy ;) )
    Nie każdy zdobywca Oscarów podoba mi się. Bardzo żałuję, że oglądałam "Milczenie owiec", byłam wtedy młodsza niż Ty. Bardzo negatywnie zapamiętałam ten film. Zraziłam się kompletnie i nigdy więcej do niego nie wróciłam.
    Masz prawo do własnego zdania, w sumie nie ma takiej książki, ani takiego filmu, który zachwyciłby 100% odbiorców. I jak mówi łacińskie przysłowie "de gustibus non est disputandum".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie ja nie czytałam "Zycia Pi", ale się wybieram... Trochę zła jestem z tego powodu, ale cóż, może to jeszcze mi na dobre wyjdzie?:)

      Ja też lubię "Titanica", albo raczej lubię go do trzeciego seansu. Dalej się przejada. I przy każdym "oglądnięciu" mam ochotę zabić Kate Winslet:) A z tymi Oscarami to tak jest, nie wszystko złoto co się świeci. W dodatku coraz częściej pokazywane są przykłady filmów, które chociaż oscarowe, zapomniane są całkowicie, a te bez Oscara cały czas cieszą się popularnością.

      Usuń
  11. Co tu ukrywać - ja po prostu nie przepadam za musicalami i jakże byłam zła, gdy radość moją z zapowiedzi "Nędzników" zepsuła informacja, że będzie to musical! Nie wypowiem się na temat tego jak film zrobiono i czy zasługuje on na te wszystkie "achy", bo go nie widziałam i mocno się zastanawiam, czy dam radę by go zobaczyć - taka ilość śpiewu nie jest balsamem dla mnie jako widza...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dla mnie również. Chociaż łudziłam się na początku, że może, może się spodoba. Ale cóż, życie...

      Usuń
  12. "Artysta" nudny wcale nie jest, może po prostu nie jesteś przyzwyczajona do niemego kina? :) Ale masz rację, te nagrody, które film dostał, wcale nie były w pełni uzasadnione...
    W każdym razie cieszę się, że piszesz o "Nędznikach". Nie przepadam za musicalami, ale czytając kolejne pozytywne opinie na temat tej produkcji stwierdziłam, że trzeba spróbować. Ale jak tu przetrwać seans, kiedy praktycznie wszystkie kwestie są śpiewane? Nie dam rady, no :( Dzięki Tobie wiem, że raczej nie warto próbować, bo pomimo tylu pozytywnych opinii czuję, że to jednak pod Twoją będę mogła się podpisać.
    A "Mamma Mia" to najgorsze musicalowe zło, jakie kiedykolwiek obejrzałam - nigdy więcej...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może i jestem nieprzyzwyczajona... W końcu, niemy to był jedynie "Krecik" w moim dzieciństwie...;)
      Widzisz, "Mamma Mię", chociaż fabularnie na pewno gorszą od "Nędzników" przetrwałam, a to mnie zniechęciło.

      Usuń
  13. W swojej recenzji piszesz dużo o aktorach, śpiewie, własnych odczuciach. Rozumieniem, mogło Ci się to nie spodobać, każdy ma przecież inne gusta. Ale czy nie dostrzegłaś żadnych plusów tego filmu? A co z przesłaniem? Przecież ten film ukazuje życie człowieka, który przez okazane mu miłosierdzie chce zmienić swoje życie i zaczyna pomagać innym. Ukazuje chęć walki i dążenie do wolności - Rewolucję. Nie zauważyłaś tego, czy może uznałaś, że jest to mało istotne? Jak dla mnie jest to bardzo ważne, bo przecież w filmie nie chodzi tylko o aktorów i muzykę. Ważne jest również to co film chce nam przekazać i czego nauczyć.
    PS. Ja film uwielbiam, kocham muzykę, podoba mi się gra aktorska i w ogóle wszystko. Chętnie jeszcze raz bym obejrzała "Nędzników".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aniu, to nie tyczy się jedynie Ciebie, ale większości komentujących: w tekście wyżej napisałam co mi się podobało, a co nie i jeżeli ktoś chce się wypowiedzieć niech najpierw przeczyta go UWAŻNIE, a potem zarzuca mi coś, co wymieniłam i wyjaśniłam w tekście.

      Co do Twojego komentarza, pomijając fragment o plusach "Nędzników" (które wypisałam:)), co do przesłania: Zgadzam się, że film to nie tylko aktorzy i muzyka, ale i fabuła, która jak dla mnie, potraktowana była po łebkach (tekst główny) i chociaż główne przesłanie może i było podniosłe, jednak nie oszukujmy się, przedstawione w taki sposób, że ginie w gąszczu wszystkiego innego. Podobnie rzecz ma się z rewolucją.

      Usuń
  14. Na "Nędznikach" byłam z klasą i niestety wychowawczyni zapomniała nas uprzedzić, że to musical. Gdy na początku zaczęli śpiewać, okej, pomyślałam, może jakiś spektakularny początek, ale gdy ich śpiew ani na chwilę nie milkł, zaczęłam się zastanawiać, co ja tu robię. W filmie nie było prawie żadnych dialogów, walczą - śpiewają, płaczą - śpiewają, umierają - śpiewają. Rozumiem jaką role odgrywa musical, ale to była już lekka przesada! Pamiętam, że jedynie niektóre sceny były ciekawe - jak młoda matka próbowała za wszelką cenę zdobyć pieniądze dla córki Cosette to nie mogłam oderwać wzroku od ekranu. Niestety takich chwil było niewiele. Irytowało mnie te całe "9 lat później". Szło się pogubić w całej fabule! Koniec filmu był niezmiernie przedłużany! Męczyłam się i wierciłam na fotelu, próbując usiedzieć jeszcze te pół godziny! Film byłby bardziej emocjonujący, a przekaz dotarłby lepiej do widza, gdyby ta muzyczka choć na chwilę ucichła. Grę aktorów muszę jednak pochwalić. Świetnie oddali emocje, ale niewiele z nich do mnie dotarło, chyba przez tą muzykę w tle ;)
    Pozdrawiam cieplutko!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż, jednak jest kilka osób, które się ze mną zgadzają...
      My chyba powinniśmy zostawać przy innych gatunkach.
      Również pozdrawiam i dziękuję za odwiedziny:) Miło witam w Krainie:)

      Usuń
  15. Zgodzę się z tym, że Skyfried wypadła nie najlepiej, wokal Javerta też mnie trochę denerwował, ale generalnie mam zupełnie inne zdanie co do tego filmu, strasznie przypadł mi do gustu - zwłaszcza wspomniane przez ciebie sceny zbiorowe (ale nie tylko te z końcówki, np. "At the end of the day" czy "Master of the house" do tej pory grają mi w uszach).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie Ty jedna masz takie odczucia...;) Ale co ja się będę powtarzać, są różne gusta. Pozdrawiam!

      Usuń
  16. Ja jeszcze do jednego wątku - Czytając niektóre komentarze jak i Twoją recenzję – wydawać by się mogło, że większość ma co najmniej doktorat z muzykologii albo czuje się na tyle ekspertem, aby krytykować wokale profesjonalistów. Tylko pozazdrościć takiego znawstwa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ech, tak samo czujemy się na siłach, by krytykować niektóre książki, chociaż czasem nawet studiów nie skończyliśmy... Uroki blogosfery?

      Pozdrawiam serdecznie:)

      Usuń
  17. Widzę jednak subtelną różnicę między kryrykowaniem wokali, a pisaniem o swoich wrażeniach po przeczytanej książce. Do tego pierwszego trzeba mieć wiedzę, słuch i parę innych rzeczy, a do krytykowania książek już niekoniecznie.

    A wracając jeszcze to wątku secenografii i tego jak napisałaś "że nawet scenografia tego nie uratowała tego filmu" - śmiem się z tym nie zgodzić, a nawet powiem, że zasługuje ona na Oskara. Ale ile ludzi, tyle zdań.
    Również pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń